Foxx Foxx
154
BLOG

Cisza o tym (co się stało z A. Holland?)

Foxx Foxx Polityka Obserwuj notkę 62
"Dziennik" przeprowadził obszerny wywiad z jedną z ikon polskiej reżyserii. Zawiera on wiele interesujących motywów, zwłaszcza że jest zapisem opinii osoby reprezentującej mainstream tak powszechnie popierający PO. Pewną konsternację budzi zauważenie dość oczywistych cech partii rządzącej i konkretnych polityków dopiero w chwili, gdy pada się ich ofiarą - tzn. samo zjawisko jest dość oczywiste, wydawałoby się jednak, że osoby o takim intelekcie powinny być nań nieco uodpornione. Podobnie zresztą, jak na... rasizm. Cóż, najwyraźniej bywa z tym rozmaicie.

Niżej przytaczam dość duże fragmenty. Przede wszystkim dlatego, że zawierają sporo treści. Nie bez znaczenia jednak pozostaje fakt, że "Dziennik" jest medium zupełnie skompromitowanym i do dobrego tonu w blogosferze należy unikanie tego portalu, więc bez tych cytatów zdecydowana większość moich Czytelników nie miałaby okazji do poznania naprawdę interesujących opinii pani Holland.


Arogancja, pakt przedwyborczy, dzika prywatyzacja a przyzwoitość

Z. dąbrowska, A. Nalewajk - Czy to nie dziwne, że wy jako twórcy usiedliście obok prezydenta, a nie z premierem Tuskiem, któremu prawie całe środowisko udzieliło kredytu zaufania i który ideologicznie wydaje się być naturalnym waszym partnerem?
A. Holland - Bardzo byśmy chcieli zasiąść obok premiera. Kilkakrotnie zgłaszaliśmy się na rozmowę z nim albo z którymś z jego zastępców.

Cisza?
Tak. Kompletna. Blok.

Dlaczego?
A to już proszę ich zapytać. Mnie taka arogancja oburza. Jedyną odpowiedź, jaką otrzymaliśmy z ust ministra Grupińskiego, to obelgi pod adresem moich kolegów insynuujące, że ich działania spowodowane są tylko i wyłącznie jakimś partykularnym interesem. Co musiało się stać z tymi ludźmi, żeby kreować taki stan wartości? Teraz dostaliśmy sygnał, że skoro spotkaliśmy się z prezydentem, to oni są obrażeni. A przecież przez rok chcieliśmy usiąść z nimi do rozmów! Nie rozumiem, jaki interes może mieć ta ekipa, żeby antagonizować tak ważne środowisko opiniotwórcze jak ludzie kultury, które stanęło za nimi, na nich głosowało, dało kredyt zaufania.

Argument, który pada ze strony PO jest prosty: uprawiacie lobbing. Korzystacie z pieniędzy publicznych i walcząc o media, chcecie zadbać o fundusze dla siebie.
Oni tak właśnie traktują twórców. Jest im wszystko jedno, czy to Krzysztof Penderecki, Andrzej Wajda czy ja. To obraźliwe i niemądre. Można powiedzieć równie dobrze, że politycy także korzystają z pieniędzy publicznych, wielu z nas na nich głosowało i płacimy podatki, żeby ich utrzymywać. Rząd Platformy Obywatelskiej ma chyba plan budowania społeczeństwa obywatelskiego bez mediów publicznych i kultury.

Na serio podejrzewa pani spisek, premedytację?!
Miałam i mam sympatię do PO i do premiera Tuska. Może dość irracjonalną. Wydawało mi się więc, że tropienie spisku byłoby niemądre. Ale skoro oni nas podejrzewają o lobbing, to nasuwa się podejrzenie, że ten, kto o coś oskarża, ma w tym jakiś własny interes.
Byłam daleka od myślenia, że oni zawarli jakiś pakt przedwyborczy z nadawcami prywatnymi, że to rozmontowywanie potencjału mediów publicznych, jest celowym działaniem biznesowo-politycznym. Ale zacietrzewienie w tej sprawie wydaje się tak niebywałe, że nie są to tylko zranione ambicje osobiste albo dogmatyczny liberalizm. Wolałbym nie myśleć, że kilku panów dogadało się, by dokonać dzikiej prywatyzacji. Trudno mi w to uwierzyć. A wracając do oskarżania nas o prywatę, do którego ku mojemu zdumieniu dołączył się Kazimierz Kutz, co jest najlepszym dowodem na to, że uprawianie polityki prowadzi do upośledzenia mocy intelektualnych i poczucia przyzwoitości...
W wypadku osób, których one dotyczą i najgłośniej zabierają głos, są one absurdalne. Pan minister Grupiński mówił o Bromskim i Strzemboszu. No więc Bromski i Strzembosz robią rzeczy komercyjne, które mogłyby być sprzedane w telewizjach komercyjnych. To dotyczy i "Rancza", i "U pana Boga za piecem": poszłyby wszędzie. Nie są to ludzie, którzy zginą bez telewizji publicznej. Bez telewizji publicznej ginie kultura wyższa, teatr, muzyka klasyczna. (...)

Powyższy fragment zawiera cały pakiet kwestii dla przytomnego obserwatora dość oczywistych. Faktycznie, sam D. Tusk stara się unikać wypowiedzi aroganckich, jednak obserwując jakąkolwiek debatę z udziałem ministra Rostowskiego, nieumiejętne naciski posła Karpiniuka na komisję, czy medialne wypowiedzi ministra Nowaka - zwłaszcza, gdy próbuje wirtualnie rozbić bank (NBP) - trudno mieć cień wątpliwości, że są to ludzie zakochani w sobie z wzajemnością, namiętność tą celebrujący bez chwili na odpoczynek. Charakterystyczne, że każdy z nich "swoją działkę" w imieniu ekipy rządzącej prowadzi beznadziejnie. W tym kontekście agresja wobec dokonujących myślozbrodni specjalnie nie zaskakuje. Zupełne zdziwienie, dla odmiany, musi budzić uwaga A. Holland na temat K. Kutza. Człowiek ten bez najmniejszych oporów od dawna wygłasza opinie ad personam, deprecjonujące osoby o innych poglądach. Od dawna też robi to z "zacietrzewieniem", jak była uprzejma to określić pani reżyser - chociaż ja raczej użyłbym słowa: chamstwo. I zamknął temat.

No i ta "przyzwoitość". Ja rozumiem, że z przyczyn estetycznych mainstreamowi wyborcy Platformy starają się zapomnieć np. o tym, że partia D. Tuska przy pomocy prowokacji utrąciła kandydaturę W. Cimoszewicza w wyborach prezydenckich 2005. Jak również, że zrobili to ludzie, którzy wcześniej brali udział w ciekawostce na skalę światową - urzędujący minister spraw wewnętrznych (Milczanowski) z sejmowej mównicy oskarża urzędującego premiera (Oleksy) o agenturalną działalność na rzecz Rosji - i żaden z nich nie stanął przed Trybunałem Stanu. O inwigilacji legalnej opozycji przez to samo środowisko - pod wodzą niezweryfikowanego oficera SB - nawet nie ma co wspominać.

Żaden z powyższych faktów nie ma nic wspólnego - co tam z przyzwoitością - z elementarnym porządkiem demokratycznym. Wszystkie natomiast są charakterystyczne dla realiów postkolonialnych, gdy metropolia formalnie oddaje władzę w ręce sitw lokalnych kacyków. "Na Boga!", chciałoby się krzyknąć - jak od kilkunastu miesięcy przed kamerami robią to z dość trudnego do zrozumienia powodu politycy SLD i "liberalni" celebryci. Wszak fragment: zacietrzewienie w tej sprawie wydaje się tak niebywałe, że nie są to tylko zranione ambicje osobiste albo dogmatyczny liberalizm - dotyczy nie tylko środowisk skupionych dzisiaj wokół PO, ale całego socjal-liberalnego mainstreamu III RP od chwili jej ufundowania. Opis dokładnie takiej postawy znajdziemy w tekstach publikowanych od lat przez prawicowych publicystów, z jej "studium" - "Michnikowszczyzną" R. A. Ziemkiewicza na czele.

I co się okazuje - przedstawiciel powyższego mainstreamu musi od postkolonialnej politycznej "elity" dostać cios w okolice pleców, by serio wziąć pod uwagę, że serwowana publicznie lukrowana rzeczywistość ma cechy "Matrixa" - a ta prawdziwa jest znacznie bardziej ponura, niż mogłoby się wydawać.

Lepiej późno, niż wcale - chciałoby się napisać. Szkoda tylko, że taka konstatacja z konieczności dotyczy wyłącznie sfer związanych z funkcjonowaniem przedstawicieli mainstreamu...

Czy Farfał się mył?

Farfał przelał czarę goryczy? Czy bardziej chodziło o ustawę medialną?
To są dwie różne rzeczy. Farfał jest wypadkiem przy pracy, groteskowym wykwitem tego, co zrobili politycy z mediami publicznymi. To PiS poprzez koalicję z LPR i Samoobroną włożył do telewizji młodego człowieka nazwiskiem Piotr Farfał, o którym nikt nic nie wiedział, oprócz tego, że był wszechpolakiem. Potem się okazało, że on jako młody człowiek redagował jakieś nazistowskie pisemko. Ja już wtedy się oburzyłam, bo uważam, że to niezgodne z konstytucją, w której stoi, że nie mogą w publicznym obiegu być reprezentowane poglądy faszystowskie i komunistyczne. Próbowałam kogoś tym zainteresować.
Zwracałam się do Wildsteina, bo akurat przy jego pochodzeniu, tolerowanie kogoś takiego było czymś monstrualnym.
I co? Wildstein odpowiedział w prasie, że to były błędy młodego człowieka. Ten sam Wildstein, który nie może wybaczyć młodemu wówczas człowiekowi, że podpisał papier jakiemuś ubekowi, kiedy wyjeżdżał za granicę na stypendium. Jednego dręczy do drugiego pokolenia, a drugiemu wybacza neofaszystowskie poglądy.

Potem, po przegranych przez PiS wyborach do parlamentu, telewizją zaczęły rządzić środowiska, które do parlamentu się nie dostały. Doszło do mafijnych walk i prezesem został pan Farfał. Prezesem jednej z największych stacji publicznych w tej części Europy został chłopak, który niczym innym się nie wykazał oprócz swoich skrajnych poglądów. To zawstydzające i niebywałe, że w kraju, w którym 60 lat temu, w konsekwencji takich poglądów, zginęło 6 mln ludzi, twarzą telewizji publicznej w wolnej Polsce został były neofaszysta.

Ale rządu to nie ruszyło.
Rząd najwyraźniej ma interes, żeby go utrzymywać. Apelowałam nawet do prof. Bartoszewskiego. Uznałam, że powinien zabrać głos w tej sprawie, tym bardziej że poucza Angelę Merkel w sprawie Eriki Steinbach. Ale jakoś nie dostałam odpowiedzi.
Ale środowisko protestujących twórców to kilkanaście, najwyżej kilkadziesiąt osób, a wokół jest cisza.
To smutne. Ale jak pamiętam, na początku opozycji demokratycznej nie było inaczej. Ludzie w ogóle się boją, mają dziś dużo więcej do stracenia niż za komuny. Dlaczego pracownicy telewizji nie zastrajkują? Są przecież związki zawodowe. Wyobraźcie sobie, że nie tylko Program II PR ćwierka w proteście, ale że cała telewizja stanęła. Może by się ktoś wtedy obudził? Na tym polega funkcja elit, żeby mówić głośno o tym, o czym cicho myślą ludzie.

Czy bunt elit wystarczy?
Nie jestem politykiem, nigdy nie miałam takich ambicji ani chęci. Czy to wystarcza? Najwyraźniej nie. Ale być może odniesie jakiś skutek. Jak nie teraz, to może za dwa, trzy lata. (...)

Oczywiście uwagę większości przeciwników systemu "oryginalnej" III RP muszą zwrócić elementy retoryki oraz postrzegania ww. rzeczywistości w sposób podobny do polityków i wyborców PiS - chociaż punkt wyjścia oczywiście znajduje się w zupełnie innym miejscu. Moją uwagę przyciągnął jednak wyboldowany rasistowski fragment dotyczący jakiegikolwiek znaczenia pochodzenia B. Wildsteina dla jego oceny postaw innych ludzi. Udzielając takiej wypowiedzi, pani Holland wprost sygnalizuje, że kryteria tego typu stosuje sama.

Czy fakt, że D. Tusk jest kaszubem nie powinien go skłonić do jakichś stanowczych działań wobec obywatela Farfała? Dla jakich innych kwestii pochodzenie - a nie życiorys, przeżycia, czy dokonania - ma podobnie kluczowe znaczenie?

Ks. Rydzyk nie jest "z mojej bajki" - ale on, w odróżnieniu od A. Holland żartował. I co teraz?
Foxx
O mnie Foxx

foxx@autograf.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka