Fryderyk Klewicki Fryderyk Klewicki
34
BLOG

Selektywna wolność Rybińskiego

Fryderyk Klewicki Fryderyk Klewicki Polityka Obserwuj notkę 8
Koniec Polski Kiszczaka i Michnika” obwieścił Maciej Rybiński. Publicysta „Dziennika” wywołał swoim felietonem medialną burzę. Jedni zarzucali mu bezpardonowy i niemerytoryczny atak, drudzy nie posiadali się z radości „że wreszcie ktoś odważył się napisać prawdę”. Ten pierwszy obóz to przede wszystkim to właśnie środowisko, które Rybiński zaatakował, otoczenie Adama Michnika, ludzie związani z „Gazetą Wyborczą”. Po drugiej strony barykady stanęli publicyści prawicowi.

Nauczyliśmy się żyć w niewoli neurotycznych lęków i fobii grupy maniaków ideowych, zwanej środowiskiem <<Gazety Wyborczej>>, której przywódca uroił sobie, że dekomunizacja i lustracja otworzą drogę do zawładnięcia Polską przez najbardziej obskuranckie i ksenofobiczne siły wstecznego katolicyzmu.” pisze w swoim artykule Rybiński. Zarzut jest skądinąd słuszny - „Wyborcza” bardzo często wygłaszała swoje opinie w autorytatywnym tonie, co w czasach, gdy praktycznie dominowała na rynku dzienników, rzeczywiście ograniczało swobodę politycznej debaty.

Do czego jednak zmierzam? Bynajmniej nie do opowiedzenia się po stronie w tym przypadku atakującej. Dziś „GW” ma już konkurenta, „Dziennik”, w którym poglądy na sprawę dekomunizacji i lustracji, które w tej pierwszej gazecie nie mogłyby się ukazać, znajdują swoje ujście. Można więc powiedzieć, że Maciej Rybiński odnosi się do stanu przeszłego, gdyż wolność dyskusji wreszcie zapanowała. Czy aby do końca?

Niestety, istnieje inna dziedzina poglądów, która została zdominowana przez praktycznie jedną doktrynę, doktrynę prezentowaną zarówno przez „Wyborczą” jak i „Dziennik”, zarówno przez „Politykę” jak i „Wprost”. A jest to dziedzina poglądów ekonomicznych.

Wbrew naczelnemu „autorytetowi” spraw gospodarczych w Polsce, jakim jest w polskich mediach Leszek Balcerowicz, ekonomia nie jest jednolita, bezdyskusyjna i raz na zawsze określona. Szkoły ekonomiczne są różne i zaprawdę rzadko spotykana w cywilizowanym świecie jest sytuacja, istniejąca w Polsce. Na najbardziej renomowanych uniwersytetach, w różnych krajach trwa nieustający spór pomiędzy zwolennikami ekonomicznego liberalizmu i interwencjonizmu. Co prawda ofensywa ideologiczna neokonserwatyzmu Reagana i Thatcher w latach 80. nieco przechyliła szalę na korzyść tego pierwszego. Nie przeszkadza to jednak interwencjonistom, że wymienię nazwiska takie jak choćby Robert Mundell czy Joseph Stiglitz, w otrzymywaniu ekonomicznych Nobli.

W naszym pięknym kraju natomiast za pewniki uważa się liberalne tezy, że korzystne dla gospodarki są tylko niskie podatki, cięcia socjalne (nazywane eufemistycznie „reformą finansów publicznych”) oraz silny pieniądz. Tutaj, a nie w sprawie dekomunizacji, najbardziej ogranicza się wolną wymianę argumentów. Największe gazety i stacje telewizyjne nigdy nie proszą o komentarz w sprawach gospodarki członków Państwowej Akademii Nauk czy Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, instytucji skupiających najwybitniejszych polskich ekonomistów. Wiadomym jest w końcu fakt, że wśród członków tych organizacji spory odsetek stanowią interwencjoniści lub liberałowie dość umiarkowani. Na brak zaproszeń do publicznego głoszenia swoich poglądów nie mogą natomiast narzekać doradcy ekonomiczni komercyjnych banków i organizacji pracodawców. Co prawda trudno nazwać ich niezależnymi, w końcu właśnie fundamentalizm wolnorynkowy jest na rękę zarówno bankierom jak i przedsiębiorcom, ważne jednak, że ich wypowiedzi zgodne będą z obowiązującą w polskim dyskursie medialnym polityczną poprawnością. W ostatnich dniach mogliśmy być świadkami tej nieprawdopodobnej jednomyślności dyżurnych ekspertów od ekonomii. Tym razem chodziło o bardzo ważne stanowisko Prezesa Narodowego Banku Polskiego.

Prezes banku centralnego jest jednocześnie przewodniczącym Rady Polityki Pieniężnej, która ustala stopy procentowe, z tego powodu jest stanowisko, które daje osobie je piastującej duży wpływ na funkcjonowanie gospodarki. 10 stycznia zakończyła się kadencja Leszka Balcerowicza, który jako prezes NBP prowadził politykę monetaryzmu (monetaryzm to odłam liberalnej doktryny ekonomicznej, zajmujący się polityką pieniężną). Nie trzeba chyba dodawać, że zyskał sobie tym samym uwielbienie „rynków”, jak polscy „niezależni eksperci” nazywają rentierów i spekulantów.

Balcerowicza zastąpił Sławomir Skrzypek. Kandydatura ta nie była zbytnio krytykowana do czasu, gdy... Skrzypek otworzył usta i odważył się powiedzieć, że wzrost gospodarczy również powinien być przez szefa NBP-u brany pod uwagę. Nagle uwierać zaczęło wykształcenie prezydenckiego kandydata oraz jego rzekoma zależność od PiSu. Jeśli chodzi o wykształcenie – Skrzypek jest rzeczywiście tylko magistrem ekonomii, a w dodatku nie specjalizował się w makroekonomii czy polityce pieniężnej. Nie można jednak pozbyć się wrażenia, że autorzy tych zarzutów, łagodnie mówiąc, nie grzeszą konsekwencją. Bo jeśli magister to za mało, to co można powiedzieć o Hannie Gronkiewicz-Waltz, która nawet tego tytułu w dziedzinie ekonomii nie posiadała i nie posiada? Sprawa nieco się rozjaśnia, gdy dodamy, że pani Gronkiewicz-Waltz prezentuje poglądy lubiane przez dyżurnych chwalców liberalizmu.

Podobnie ma się sprawa „niezależności”. Stawia się Sławomirowi Skrzypkowi zarzut bycia uzależnionym od prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego otoczenia. „Wyborcza” nazwała go nawet „funkcjonariuszem partyjnym”. Dlaczego jednak nie jest to problem w przypadku prof. Balcerowicza, który w momencie obejmowania funkcji prezesa banku centralnego był przewodniczącym Unii Wolności? Gwoli ścisłości – Skrzypek do żadnej partii nie należy.

Casus wolności debaty publicznej w naszym kraju jest niewątpliwe sprawą bardzo istotną. Dlaczego jednak Maciej Rybiński zauważa brak tej wolności jedynie w kwestii lustracji i dekomunizacji? Przypomina to nieco biblijną sentencję o „drzazdze, którą widzi się w oku bliźniego, podczas gdy nie dostrzega się belki we własnym”. O to bowiem ten sam Rybiński, która tak bardzo oburzał się na dążenie „GW” do ideologicznej homogeniczności, pisze dzień po publikacji „Końca Polski Kiszczaka i Michnika” w swoim internetowym blogu, że ekonomiści wzywający do obniżenia stóp procentowych i osłabienia złotówki to „klasa Giertycha i Leppera”. Popełnia tym samym ten michnikowski błąd, który z taką zaciekłością krytykował – stygmatyzuje osoby o odmiennych poglądach jako populistów, wrogów postępu, cywilizacji i kultury, stygmatyzuje ich jako element, który do poważnej publicznej debaty nie powinien być dopuszczany. I tym samym traci wiarygodność jako orędownik wolnej wymiany poglądów – gdyż wolność jaką propaguje jest selektywna. A wolność selektywna to wolność żadna.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka