z netu
z netu
g.host g.host
821
BLOG

Uszczknąć z tortu!

g.host g.host Polityka Obserwuj notkę 27

Polska to dziwny kraj. Mamy tutaj dławienie demokracji i tłamszenie wolności słowa. Wypowiadanie się przeciwko władzy grozi poważnymi konsekwencjami. Rząd jest krwiożerczy i niszczy „bezstronnych, niezależnych dziennikarzy”. Prawda?

Jak zatem wytłumaczyć, że ci „bezstronni, niezależni dziennikarze” wyrastają, jak grzyby po deszczu? Porzucają swe dotychczasowe zajęcia, by rozkręcać własne biznesy? I nie dzieje im się z tytułu swej „wywrotowej” działalności żadna krzywda.

Absolutnym nestorem polskiego biznesu polityczno-religijnego jest Tadeusz Rydzyk. Człowiek, który udowodnił, że w mocno katolickiej Polsce bardzo łatwo dorobić się dużych pieniędzy, jeśli tylko zagrać na odpowiednich strunach. Religia i patriotyzm to dwie wartości, z którymi przeciętny Polak nie dyskutuje. Trzeba jednak powiedzieć, że Rydzyk doskonalił swój model biznesowy przez wiele lat i z pewnością miał trochę szczęścia. Kiedy jego nie do końca poprawne działania przykuły w końcu uwagę władz i zostały poddane krytyce stanowczej większości społeczeństwa, z wieloma gorliwymi katolikami włącznie, Rydzyk oskarżył wszystkich niesprzyjających o próbę zniszczenia radia. A skoro zniszczenia radia to również – zgodnie z linią propagandową – polskiego patriotyzmu i katolicyzmu. Tym samym redemptorysta odkrył potężną moc martyrologii.

Zdawszy sobie sprawę ze skuteczności swojego projektu, Rydzyk natychmiast wykorzystał koniunkturę i rozszerzył swoje media o telewizję i prasę. „Nasz Dziennik” z miejsca stał się lekturą obowiązkową dla każdego katolika – patrioty. Przy czym mówiąc „lekturą obowiązkową” mam na myśli to sformułowanie w jak najbardziej literalnej postaci. Brak zakupu „Naszego Dziennika” oznaczał bowiem przyzwolenie na „niszczenie jedynych wolnych mediów” Rydzyka.

Sukces redemptorysty nie mógł ujść uwadze coraz bardziej zachłannego rynku. I nie uszedł. Już po rozpoczęciu działalności Radia Maryja, ale na wiele lat przed pojawieniem się pierwszego numeru „Naszego Dziennika”, na scenę wkracza Tomasz Sakiewicz. Od zawsze katolicki oszołom. Współuczestnik ruchów i stowarzyszeń religijnych. Za komuny niskiej rangi opozycjonista – jak oni wszyscy w tym czasie. Redagowanie pisemek i działalność w stowarzyszeniach studenckich. Po ’89 podjął pracę w redakcji dziennika Nowy Świat, skąd odszedł po konflikcie gazety z Wałęsą. Wraz ze swoim wspólnikiem, Piotrem Wierzbickim niejako reaktywuje Gazetę Polską – jest to już siódmy periodyk pod tym tytułem, a drugi tygodnik, jednak po raz pierwszy osiąga status ogólnopolskiego.

Przez wiele lat nic szczególnego się nie dzieje. Czasopismo tego typu potrzebuje wroga. I wróg był – szeroko pojęta komuna. Problem w tym, że komuna była już pokonana, wobec czego nie występowa czynnik martyrologiczny. Wierzbicki i Sakiewicz kształtowali się politycznie. W tym czasie Zjednoczenie Chrześcijańsko - Narodowe, formacja którą Sakiewicz współzakładał, zbliżyła się do Lecha Wałęsy, co spowodowało zmarginalizowanie wpływów samego Sakiewicza. To pozwoliło w końcu Sakiewiczowi zostać „dziennikarzem niepokornym”.

Wkrótce Sakiewicz rozpoczął promowanie braci Kaczyńskich, jako naturalnych przeciwników Wałęsy. Przeszedł z nimi długą drogę od Ruchu Odbudowy Polski aż do PiS. W 2005 roku awansował na redaktora naczelnego Gazety Polskiej, a w 2006 rozpoczął działalność miesięcznika Niezależna Gazeta Polska. W tym miejscu warto przypomnieć, że w owym czasie władzę sprawowali już bracia Kaczyńscy, a Sakiewicz był ich medialnym sojusznikiem. Oznacza to, że już w 2006 roku, wybierając nazwę dla swojego nowego miesięcznika, Sakiewicz wieszczył zbliżający się koniec rządów PiS.

A koniec rządów PiS był najlepszym, co się Sakiewiczowi mogło przytrafić. Wobec martyrologicznej postawy Kaczyńskich, periodyki Sakiewicza zyskały stałych czytelników. W 2011 roku, siedemnaście miesięcy po katastrofie smoleńskiej, Sakiewicz odpala swój najnowszy projekt, Gazeta Polska Codziennie, która w pierwszych miesiącach idzie w sprzedaży jak burza. Wykorzystując tabloidowy format swego dziennika, redakcja formułuje ostry jak brzytwa, wysoce kontrowersyjny przekaz, po raz kolejny odwołując się martyrologii otulającej zagadnienia związane ze Smoleńskiem.

W związku z dynamicznym rozwojem Internetu, wiadomo było, że prędzej, czy później „dziennikarze niepokorni” zainstalują się również w przestrzeni wirtualnej. Przy czym z góry można było założyć, że będzie to raczej „wcześniej”. Wiadomo, niskie koszty, szeroki zasięg. Jednym z pierwszych, którzy dostrzegli korzyści płynące z bitami był Igor Janke, założyciel portalu Salon24. Janke postanowił stworzyć nieco inną platformę, niż jego konkurenci. Dlatego zaprojektowano portal dający możliwość wypowiadania się każdemu, kto ma na to ochotę. Był to już ten czas, kiedy PiS ukształtował sobie żelbetonowy elektorat, wobec czego, a także poniekąd w związku z kierunkiem światopoglądowy załozyciela, Salon24 stał się niemal przedsiębiorstwem promocji Prawa i Sprawiedliwości.

Eksperyment, jakim był Salon24 udowodnił wielu osobom, że pomimo iż PiS wciąż jest partią o stosunkowo niskim poparciu, posiadającą zdecydowanie więcej elektoratu negatywnego, niż pozytywnego, to jednak w Internecie wciąż można na nich zarobić.

Wobec powyższych wniosków Sakiewicz przeniósł do Internetu znaczną część swojej działalności, tworząc portal niezlalezna.pl. Portal uzyskał akceptację środowiska i dość sporą oglądalność, mimo iż serwowane informacje posiadają bardzo niskiej jakości pokrycie w faktach. To ostatecznie udowodniło Sakiewiczowi, że zrobił dobry biznes. Udało mu się tak skomponować wizerunek swoich mediów, by bez względu na publikowane treści, jego odbiory przyjmowali wszelkie informacje za prawdziwe, a wszelką tychże krytykę – jako atak na wolność słowa i polski patriotyzm. Tym samym stał się Sakiewicz świeckim Rydzykiem.

Jednak o ile działania „w papierze” szefa Ga-Py były bardzo przemyślane, o tyle w Internecie popełnił poważny błąd. Przeświadczony o tym, że niezalezna.pl  to samograj, nie zadbał o jakość swojego portalu. Skutkiem tego za wizerunek platformy odpowiadają takie „asy” dziennikarstwa, jak Samuel Pereira – kompletny amator, student. Wypłynął po 2010 roku jako rzecznik prasowy Solidarnych2010. Pół Polak, pół Portugalczyk. Charakterystyczny i łatwy do manipulowania. Wystarczy prześledzić jego wpisy na Twitterze, które tak naprawdę są powielaniem treści przedstawianych przez „starszych” dziennikarzy. Kolejną gwiazdą niezależnej jest Dawid Wildstein, znany głównie z tego, że jest synem ojca. Facet, który jak pisze, to jeszcze da się to przeczytać, choć światopoglądowo z pewnością jest skrzywiony przez to, że w Polsce naprawdę trudno jest być jednocześnie Żydem i polskim patriotą. Jednak kiedy się odezwie, to zrywa się transfer. Facet absolutnie nie posiada predyspozycji do występowania w telewizji, zatem trudno mi uwierzyć, że jest tak często zapraszany do tzw „rozmowy niezależnej”. Właściwie chyba jedynie dlatego, by – wedle schematu zaczerpniętego od Rydzyka – promować swoich. Wszak młody Wildstein jest szefem publicystki w Gazecie Polskiej Codziennie. Z racji młodego wieku i braku szerszego doświadczenia, trudno przypuszczać, by swe stanowisko zajmował dzięki czemu innemu, jak tylko protekcji ojca.

A zatem dlaczego uważam, że Sakiewicz popełnił błąd? Otóż w związku z bardzo marnej jakości materiałami i retoryką niezleznej.pl, oraz tabloidyzacją swoich poczytań prasowych, zyskał wizerunek publicysty mało wiarygodnego. A „lud smoleński” coraz częściej chce być postrzegany, jako ludzie o nowoczesnych podejściu do konserwatywnych poglądów.

Potknięcie Sakiewicza natychmiast wywołało prawdziwy zalew prawicowego biznesu medialnego. W 2011 roku Lisiecki tworzy w ramach wydawcy Presspublika czasopismo prawicowe „Uważam Rze”. Jednak kieruje nowym tworem jedynie przez rok. W 2012 roku odchodzi i zakłada w stu procentach swój tytuł. I to nawet dość dosłownie. „Tygodnik Lisieckiego. Do rzeczy”. W 2010 roku powstaje portal internetowy „Wpolityce.pl” braci Karnowskich. Po dwóch latach postanawiają oni wejść na rynek czasopism papierowych nowym tygodnikiem „W sieci”.

Wymienione portale i czasopisma stawiają na jakość – niekoniecznie przekazu, ale z pewnością wyglądają lepiej, niż jakikolwiek tytuł Sakiewicza. Co więcej, publikują w nim dziennikarze uznani w środowisku, tacy jak Wildstein, Ziemkiewicz, Semka, nowo wykreowana gwiazda prasy prawicowej Cezary Gmyz, Pospieszalski, Terlikowski, Sakiewicz czy Cenckiewicz.

Póki co wciąż występuje jeszcze wola pewnej kooperacji w ramach „jednej idei”. Pereira i Wildstein podpierają się publicystyką „poważnych dziennikarzy” ponieważ sami nie są jeszcze twórcami, a raczej odtwórcami. Tym niemniej tam, gdzie leżą pieniądze, leżą też trupy. Polaryzacja środowisk „niepokornych” prędzej, czy później musi nastąpić. Póki co trwa impas. Sakiewicz jest dla „newbussinesu” za silny, z kolei „newbussines” ma nazwiska. Jednak ilość pieniędzy w społeczeństwie jest ograniczona. Tort nie będzie się zwiększał, zwiększy się za to ilość głodomorów do podziału. Do tego trzeba dodać, że tego rodzaju interesy obarczone są sporym ryzykiem. Jeśliby się bowiem stało tak, że Kaczyński wygra wybory, a do głosowania nań nawołują właściwie wszyscy wymienieni w tym tekście publicyści (i synowie publicystów), to biznes się rozsypie w pył. Bo jak tu być niezależnym, skoro się wspiera władzę? I jak się podpierać martyrologią, skoro nie ma już złego rządu, prześladującego „wolnościowych” dziennikarzy? To jest krótka piłka. Nachapać się póki można. A potem się rozkręci kolejny projekcik.       

 

Twitter

g.host
O mnie g.host

Banuję tylko za pomocą argumentów

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka