z netu
z netu
g.host g.host
1267
BLOG

Czy Kaczyński zdradzi PiS?

g.host g.host Polityka Obserwuj notkę 25

Jarosław Kaczyński wraca. Tę sensacyjną informację przekazuje nowy tygodnik  „w Sieci“. Dla mnie jest to swego rodzaju nauczka. Pozwoliłem sobie bowiem na dwa dni odpoczynku od polityki i jak się okazuje – przegapiłem moment, w którym odszedł.

Na prawicy huczy. Jarosław Kaczyński zapowiada wielką mobilizację. Nowa siła wstępuje w zatrwożone serca polskich patriotów. Na dobrą sprawę mam pewne wyrzuty sumienia unaoczniając im to, co najwyraźniej przegapili. A przegapili coś niezwykle istotnego. Coś, co dowodzi faktu, że w swej chorobliwej żądzy władzy Kaczyński gotów jest podeptać nie tylko trupy smoleńskie, nie tylko trupy peowskie, ale również polityczne zwłoki ludzi, który od lat stanowią jego zaplecze i elektorat.

„Czy wystartuję w wyborach prezydenckich w 2015 roku? Jeśli zaistnieje potrzeba, bym kandydował, to będę kandydował.“– na pierwszy rzut oka trudno dostrzec w tym zdaniu wypowiedzianym przez Kaczyńskiego zapowiedź końca pisowskiego świata. Ot, polityczna deklaracja, nie pierwsza i nie ostatnia. Jednak zastanówmy się, co ono tak naprawdę oznacza.

Art. 132 Konstytucji RP bardzo jasno stwierdza, że prezydent Polski nie może pełnić żadnych funkcji publicznych. Wynika z tego, że sprawując tę funkcję, nie można przynależeć do żadnej partii politycznej. Z tego względu Lech Kaczyński wystąpił z Prawa i Sprawiedliwości, a Bronisław Komorowski – z PO.

Do niedawna jeszcze Prawem i Sprawiedliwością rządzili obaj bracia Kaczyński. Kiedy jeden opuszczał partię, by objąć urząd prezydenta, drugi zarządzał formacją. Dzięki temu pomimo prezydentury, nadal sprawowali kontrolę nad działaniami partii. Jednak teraz Jarosław Kaczyński jest sam i ewentualne objęcie prezydentury skazuje Prawo i Sprawiedliwość na śmierć. Bo tak naprawdę cały polityczny kapitał pisu koncentruje się w jednej, całkiem niedużej osobie – osobie Kaczyńskiego. To jego osobista tragedia scementowała elektorat. Smoleńsk nie miałby takiej siły rażenia, gdyby nie to, że osobiście dotyka lidera największej partii opozycyjnej. Gdyby sprawa dotyczyła po prostu prezydenta, nikt nie miałby siły na trzyletnią ekspansję retoryki zamachowej. Być może nawet pojawiłyby się jakieś plotki, teorie czy protesty, jednak szybko zdechłyby pod wpływem pięści czasu. Ale Kaczyński nie pozwoli zapomnieć o Smoleńsku nigdy. A skoro on będzie pamiętał, pamiętać będzie cały PiS i jego elektorat.

Przyjmijmy zatem, że jakimś cudem Jarosław Kaczyński zwycięży w wyborach prezydenckich. Co się wtedy stanie z jego macierzystą partią? Czy wyobrażacie sobie jakiegokolwiek nowego lidera ugrupowania, mówiącego o Smoleńsku?

W Polsce urząd prezydenta nie stanowi być może funkcji jedynie reprezentatywnej, ale z całą pewnością nie gwarantuje zbyt wielu prerogatyw. Nasuwa się zatem prosty wniosek. Kaczyński zostając prezydentem praktycznie przekreśla swój ewentualny wkład w dalszy rozwój państwa wedle programu swojej dotychczasowej formacji. Można powiedzieć, że zdradza pisowskie ideały, bo przecież na dzień dzisiejszy PiS buduje swoją pozycję w oparciu o pewne imperatywy. Dąży do zaordynowania pewnych zmian, co wydaje się być skutecznym wabikiem dla ewentualnych wyborców. Problem w tym, że o owe zmiany walczyć może tylko Kaczyński, ponieważ tylko on posiada w sobie wystarczającą moc, charyzmę i osobiste uwielbienie prawicowych tłumów. Zatem aby kontynuować kurs Prawa i Sprawiedliwości, dzisiejszy prezes powinien pozostać na swoim stanowisku, a do roli prezydenta wybrać sobie godną zaufania osobę. Tego typu rozterki przeżywał Donald Tusk, który ostatecznie wycofał się z kandydowania na prezydenta podczas ostatnich wyborów. Wolał zachować realną władzę w swoim ugrupowaniu, a tym samym możliwość kształtowania państwa wedle wartości Platformy Obywatelskiej. Jarosław Kaczyński obiera jednak inną drogę. Startuje w każdych wyborach, które mogą mu dać choć odrobinę władzy. Nie dba o to, jak szerokie będzie miał możliwości. Ważna jest jedynie władza. Do tego nawet stopnia, że gotów jest dla niej poświęcić PiS.

Gdyby Donald Tusk znudzony nieco premierowaniem postanowił ubiegać się o urząd prezydenta, w jednej chwili znajdzie w Platformie godnych następców. Może to być Sikorski, może być Schetyna. Są jeszcze Kopacz i Komorowski, a w skrajnym wypadku nawet Gowin. Każda z tych osób posiada wystarczające kompetencje i zakres charyzmy, by objąć rolę szefa PO i premiera. Jednak PiS jest typową partią wodzowską, gdzie prócz Kaczyńskiego absolutnie nikt nie ma nic do powiedzenia. Spójrzmy na skład wiceprezesów: Beata Szydło, Mariusz Kamiński, Adam Lipiński. Dorzućmy do tego jeszcze szefa klubu parlamentarnego Mariusza Błaszczaka. Czy ktoś z Was, prawicowi przyjaciele, wyobraża sobie któregokolwiek z wymienionych polityków, jako szefa Prawa i Sprawiedliwości? Czy agresywny, zdeterminowany elektorat byłby w stanie zaakceptować którąś z tych postaci? I czy postać owa byłaby w stanie udźwignąć ciężar odpowiedzialności? Przypuszczam, że wątpię.

Kaczyński zbudował wokół siebie iluzję wielkiego bohatera. Na pogrzeb jego matki zjechali się przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości z całej Polski. Szloch-prawica zapłakała raz jeszcze, tym razem bardziej ze smutku i żalu, niż tłumionej niemocą wściekłości. Blogerzy Salonu24 i nie tylko napisali setki tekstów dziękczynnych i żałobnych. Czy ktokolwiek wyobraża sobie równie potężną histerię w przypadku śmierci kogoś bliskiego Błaszczaka, Szydło czy Kamińskiego? Bo ja nie. Upadek Kaczyńskiego stał się symbolem upadku Polski. Im gorzej się wiedzie w życiu Jarosławowi, tym gorzej się wiedzie naszemu stłamszonemu państwu. Zatem kochając ojczyznę, trzeba kochać Jarosława.

Zaraz po katastrofie smoleńskiej, gdzieś na mieście zobaczyłem młodego hipstera, który miał na sobie t-shirt ze zdjęciem prezesa PiS. Napis pod spodem głosił: „Kaczyński jest tylko jeden”. I jakkolwiek żart był kontrowersyjny, to unaocznił pewną najprawdziwszą prawdę, o której Jarosław najwyraźniej zapomniał. Już nie ma bliźniaka, którego można oddelegować do sprawowania istotnej funkcji. A przecież przez cała swą polityczną karierę, Jarosław Kaczyński dzielił się władzą jedynie z bratem. Teraz gotów jest ją oddać zupełnie. Pozbawić się szansy na dalsze decydowanie o wizerunku i kierunku polityki PiS, a w dalszej perspektywie – również państwa. Odciąć się od macierzy i swoich wyborców. Wobec faktu, że od trzech lat Prawo i Sprawiedliwość nie ma zbyt wiele do zaoferowania swoim wyborcom w zakresie wartości merytorycznych, można przyjąć, że odejście z partii Jarosława Kaczyńskiego stanowić będzie jej koniec. Wyznawcy nie zmienią przecież obiektu swych uczuć. Nowy szef PiS to zupełnie nowa jakość i zupełnie nowy kierunek działania. Być może nawet bardziej merytoryczny. Ale warto sobie postawić pytanie: czy wyznawców teorii zamachowej, teorii ograniczonej demokracji, teorii gwałcenia wolności obchodzić będzie jakakolwiek rzeczowa merytoryka? Czy polityczni chuligani są w stanie odłożyć na półkę everlasty, przywdziać garnitury i zabrać się do roboty ku chwale ojczyzny, a nie jedynie w celu zaspokojenia swego popędu do rozrabiania? A czy ludzie dotąd traktowani przez Kaczyńskiego jak wyrobnicy, nagminnie pozbawiani jakiegokolwiek głosu w partii, zdolni jedynie do kiwania głową w takt wypowiedzi prezesa, będą w stanie poprowadzić PiS w lepszą przyszłość?

Zamknij oczy. Wyobraź sobie mównicę w budynku na Nowogrodzkiej. Staje na niej nowy prezes. Poprawia mikrofon. Przemawia. Widzisz to? A teraz wyobraź sobie: to Błaszczak.

 

Twitter

 

g.host
O mnie g.host

Banuję tylko za pomocą argumentów

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka