Jednym z najgłupszych bohaterów mojej młodości był niejaki, Dowgird Krzysztof z serialu „Czarne chmury”. Nota bene autorem scenariusza, miał być ponoć potomek filmowego pierwowzoru, i to nie byle jaki, bo wojenny zdrajca Kalkstein (nie, nie chodzi o Kaczyńskiego). Serialowy Dowgird machał szablą, biegał, ścigał się, ciągle uciekał i było nie było, ale zawsze dostawał po łbie. I podczas gdy Dowgird prężył muskuły i co rusz gruchotali mu kości, jego przeciwnicy, ci podli Prusacy, wygodnie siedzieli przy stole i obmyślali jak to będą pułkownika ganiać. Bo podli Prusacy byli podli na tyle, że do walki używali intelektu, a Dowgird jeno szabli i druha Kascpra. Szlachetny i matołkowaty Dowgird doskonale zresztą wpisywał się w cały nurt polskiej bohaterszczyzny z kłamliwą „Lotną” Wajdy, czy radiomaryjnymi protestami przeciwko tezom, że Piłsudski wygrał, nie dzięki Matce Boskiej, a swoim szyfrantom.
Gdy więc dziś patrzę na histeryczne reakcję w sprawie Rajdu Bandery, apele do ministrów o noty protestacyjne, skandale i tego typu delikatną dyplomację, widzę znowu, naszego dzielnego pułkownika Dowgirda jak szabelką robi machu-machu. A przecież wystarczyłoby szepnąć Straży Granicznej, by akurat tego dnia zorganizowała strajk włoski. Albo żeby, rzecz jasna przypadkiem, dostali anonimową wiadomość, że rajd coś tam przemyca i trzeba wszystkie rowery, tak po prostu rozebrać i sprawdzić. Wszak bezpieczeństwo jest najważniejsze. Mógłby Sanepid zrobić nieoczekiwaną kontrolę, światło by mogło zgasnąć, a Inspekcja drogowa, Weterynaryjna czy kto tam jeszcze, przejeżdżała by obok, z tragarzami. Można by, ale po co. Lepiej posłać Dowgirda z Kacprem, niech tną i sieką.
Choć z drugiej strony, kto miał by posłać? Minister Sikorski? A co na to w NATO?