Niby 10 lat za Afroamerykanami, niby premier bez konta, prawka, z matką i kotem, a tu proszę, szerokim strumieniem płynie do kraju postęp. I choć brat Tomasz nadal nie odróżnia środków antykoncepcyjnych od środków leczących schorzenia hormonalne, to jednak stwierdził, iż nie ma nic przeciwko temu, żeby w aptekach były środki antykoncepcyjne. A przecież znając, nomen omen, stosunek autora bestsellerowej „Operacji Chusta”, do tejże antykoncepcji, przyznać można, że to coś, jakby się brat Tomasz zgodził, by przyszłym mamom sprzedawać, co najmniej cyklon B na porost włosów. A więc jakiś, ale jednak, postęp.
Postęp dotyczy również Janusza Korwinna Mikke, z którym, za nazwanie zbrodniarzem, procesować zamierza się niejaki Arłukowicz z Lewicy. Wszak przecież do tej pory, trudno było wśród polityków znaleźć kogoś, kto Pana Janusza brałby za poczytalnego, a więc mającego zdolność do ponoszenia odpowiedzialności prawnej. Postępowy też są politycy Prawa i Sprawiedliwości, którzy tryumfalnie wyliczają umorzenia rzekomych piswoskich afer. Oznacza to bowiem, iż, po pierwsze, nie uważają prokuratury za nieudolną, po drugie, prezydenta Kwaśniewskiego, ciąganego po prokluraturach przez pomocników Ziobry, uważać muszą za niewinnego, i wreszcie, po trzecie - śmiać muszą się w kułak z Lecha Kaczyńskiego, któremu, swego czasu, umorzono dziesiątki zawiadomień o popełnienie przestępstw przez tzw. układ warszawski. Jak widać skala postępu coraz bardziej zaczyna zadziwiać.
Ale mało tego. Oto niejaki Jerry Clarskon, którego rynsztokowy humor, z pewnością drażni niejedno patriotyczne poczucie smaku, zadrwił z Polaków. Ale nawet w tej obrzydliwie prowokacyjnej drwinie, można się dopatrzyć, że choć owszem, nasi rodacy uciekają, to już jednak nie kradną. A sama Polska przedstawiona jest nie na tle chłopa z furmanką, tylko jak jakieś puste magazyny z krzesłami. I to z plastiku. Patrzcie – powiedzą kulturalni i trzeźwi rodacy Szekspira – oni tam mają krzesła. A jak krzesła, to może i też sedesy, więc nie trzeba na rynku w Krakowie, robić wprost z okna taksówki. Cóż, może restauratorzy odetchną
Wreszcie postęp dotarł do nas za pośrednictwem łona (nie mylić z kultowym mymłonem) i to łona polskiego. Kobieta, która zgodziła się wynająć łono dwójce genetycznych rodziców, najpierw wzięła za to kasę, a teraz nie chce oddać. A wyobraźmy sobie, co by się działo, gdyby dwoje zapalonych ogrodników, wstawiło jej do garażu, na czas przeprowadzki, nasionka w doniczce płacąc za podlewanie tak częste, by drzewko wyrosło. Czy gdyby się w drzewku zakochała, też mogłaby im go nie zwrócić? Ktoś powie, że to nie drzewo, tylko dziecko, polskie dziecko, a dziećmi nie można handlować i nie mogą być przedmiotem obrotu. Tyle, że przecież dzieci bywają adoptowane, i choć nie jest to umowa, to przecież w rzeczywistości jak najbardziej dochodzi do obrotu, tyle że bezpłatnego i dokonywanego przez państwo. A nie powie mi chyba nikt, że państwo lepsze jest od obywatela, bo jeśli powie, to jest socjalistą, a to już brzydko pachnie. Albo więc, ze względu na nasze utylitarne zapędy zgadzamy się na obrót dziećmi, byleby dla ich dobra, albo konsekwentnie zabraniamy. I stop mówimy adopcjom. Jeśli zaś zezwalamy, to niby czemu dziecko spłodzone w obcym łonie, ma być później nieszczęśliwe i z drugiej strony, przecież dzieci adoptowane, choć bywają nieszczęśliwie, to jednak do tej adopcji wciąż są popychane. Chyba nikt nie powie, że lepiej, żeby kochane przez dwoje genetycznych rodziców dziecko, się nie urodziło, bo my i tak od tej rodziny wiemy lepiej. Naprawdę mamy się za kierowników kuli ziemskiej, jak jacyś socjaliści.
I postępowcy?