Dariusz Szpakowski jest jak Pałac Kultury. Jak wczasy w Bułgarii, miś na Krupówkach, polski Bałtyk, czy Leżajski Full – gul,gul. Bowiem Dariusz Szpakowski jest, proszę państwa, legendą. I nic tego nie zmieni. Ani oceny 2 minuty po gwizdku, ani podsumowania na 15 minut przed końcem. Ani żadna językowa wpadka, przejęzycznie, lapsus, Runi, Runi, Runi, Xavi, Szavi, Czavi, czy Bóg jeden wie, kto jeszcze. Wręcz przeciwnie to tylko Szpaka wzmocni, Szpak jest bowiem jeden, niepowtarzalny, wyjątkowy. Szpak grał w piłkarskim pokerze, Szpak krzyczał pamiętne „o Jezus Maria”, Szpak jest legendą. A legendy są niezniszczalne.
Właściwie sport istnieje tylko dla legend. W krótkiej perspektywie nie liczy się drugi, trzeci, tylko ten pierwszy, zwycięzca. Ale w perspektywie dłuższej, w perspektywie wiecznej, perspektywie ludzkiej pamięci, liczą się tylko legendy. Nie, ci, co wygrali, ale właśnie legendy. Ich rekordy, miny, gesty, i wielkie jak otchłań dramaty. Tak jak wczoraj. Usain Bolt klęcz w blokach, startuje, biegnie, macha długaśne kroki i ląduje z magicznym 9,58. Dokładnie tak 9.58. Dla takich chwil warto na jednym oddechu wbijać się w fotel, wpatrywać w ekran i dla takich, i tylko takich, chwil warto mieć telewizor. I wyjmować go z szafy by łapać wieczność za rękę. A potem? Cóż, potem można wrócić do książek. I swoich kompleksów.
Wczoraj w Superpucharze grała Barcelona, grała słabo, w stylu angielskim, na trzy podania i strzał, bez pomysłu, z głupiutką, wyspiarską taktyką. Najtrudniej jest legendzie sprostać, na ostatnim, króciutkim odcinku, gdy, zdaje się, że już tylko ułamki dzielą Cię od sukcesu. Co czuje Messi, gdy na trening wychodzi Maradona i kopie z nim piłkę? Pewnie trzeba być Argentyńczykiem żeby wiedzieć kim jest dla nich boski Diego. Co może czuć Niemiec gdy ma być Becekenbauerem? Są tacy, co legendzie sprostają, Xavi osiągnął więcej niż Guardiola, Isimbajewa goni Bubkę, a Zidane pokonał, może nawet i samego Platiniego.
Kogo gonią polscy sportowcy? Nie wiem.
Ziółkowski właśnie przegrał zawody.