Radość z niezapłacenia Polsce należności za sprzedać stoczni, przesłania chyba tylko radość ze złotego medalu Anny Rogowskiej. I choć Rogowska wygrała z Rosjanką, co, jak wiadomo, jest zemstą za sejm niemy, rozbiorowy, a pewnie nawet i kontraktowy, to jednak radość ze niezapłacenia pieniędzy Polsce, niejako jest dłuższa. Bo u niektórych, trwała wczoraj od samego rana. Od samego rana bowiem radośnie odliczano, zapłacą, czy nie zapłacą, od samego rano wpatrywano się w niebo i od samego rana nerwowo oczekiwano, aby, jednak, nie zapłacili. Dobrze, że chociaż Rogowska skakała, bo by można od tego stresu dostać wrzodów albo i nawet dyspepsji. A pamiętamy jak niedyplomatyczna to jest przypadłość. I pomyśleć, iż mówią, że Polacy nie potrafią się cieszyć, że to smutasy, i nic tylko by ckliwie rozpamiętywali klęski. A tu proszę - klęska i jaka radość. Żeby chociaż wściekłość, żeby rwanie włosów z głowy, przeklinanie, a tu nic, a nic. Uśmiech na twarzy i korki szampana.
Ostatni raz, to cieszono się tak, bodajże na wieść, o gospodarczym kryzysie. O tym, że będą zamykać fabryki i zwalniać, i nie tylko tych młodych, wykształconych z wielkich miast. Dużo było radości, i dobrze, pora wreszcie się przestać mazgaić, zacząć cieszyć i śmiać dowoli. Pisał coś o tym Gogol, ale pewnie nie miał racji, wiadomo - Rosjanin. Gdyby Pan premier siadł i nieco pomyślał, niechby i nawet w przerwie meczu, po gwizdku, to mógłby takich, trefnych, prywatyzacji narobić jeszcze kilkanaście. A wówczas radość w narodzie (przynajmniej jego paromilionowej części) rosła by z dnia na dzień, tak że w zadowoleniu prześcignęlibyśmy, pewnie Nigeryjczyków, Salwadorczyków, czy inne, ponoć najszczęśliwsze, nacje. O pokonanie Salwadoru, wcale jednak nie tak łatwo, bo patrząc na prywatyzacyjny know how obecnej, polskiej ekipy, już nie tyle kogoś pokonanie, ale w ogóle, jakiekolwiek prywatyzacyjne dokonanie, jest, zdaje się, poza, intelektualnym zasięgiem.