W dniach ukraińskiej rewolucji 2013-14 jednostronność przekazu z kijowskiego Majdanu, uproszczone opinie, pozbawione pogłębionej analizy, budzić muszą smutne refleksje. Dotyczy to zarówno polskich mediów, jak i większości polityków. A mamy do czynienia ze skomplikowanym konfliktem.
Dzisiejsza Ukraina jest bardziej pojęciem geograficznym niż politycznym. W jednym organizmie połączono ludzi i terytoria, które nie miały ze sobą w sferze politycznej, kulturalnej, mentalnej i wyznaniowej niewiele wspólnego. Tylko część środkowa, na czele ze stołecznym Kijowem, ma dość spójną tożsamość. Wschodnia część Ukrainy to domena języka rosyjskiego, wprawdzie podszyta silną odrębnością regionalną, ale bez narodowej ukraińskiej tożsamości. Państwo złożone z tak różnorodnych części, przy zdecydowanym antagonizmie bez mała dwóch narodów na zachodniej i wschodniej Ukrainie – nie może być stabilne.
Wprawdzie na Ukrainie formalnie funkcjonuje demokracja, wybory i partie polityczne, ale to nie one stanowią realną władzę. Prawdziwa władza znajduje się w rękach oligarchów. Kolejni prezydenci i premierzy Ukrainy są bardzo zależni od ich interesów i sympatii. Nie mają pola manewru, kiedy interesy największych oligarchów na Ukrainie są sprzeczne z jakąś polityką władz. Demokratycznie wybrane władze, nie mogą być pewne jutra.
Jednak nie zwalnia to nas od próby zrozumienia tego, co naprawdę może się stać na Ukrainie i jaki to będzie miało wpływ na bezpieczeństwo Polski i Polaków. Przecież chaos i rewolucyjne konflikty mogą grozić nieobliczalnymi konsekwencjami. Pamiętajmy również, że już dwukrotnie emocjonalne działania na rzecz hipotetycznych interesów Ukrainy zakończyły się dla nas fatalnie.
W 2001 roku polski rząd odrzucił rosyjską propozycję przeprowadzenia przez nasze terytorium nitki gazociągu do zachodniej Europy.
Argumentowaliśmy bez sensu, że przecież nie możemy rurociągiem ominąć naszego strategicznego ukraińskiego partnera (gazociąg miał biec przez Białoruś, potem Rosjanie dogadali się z Niemcami i poprowadzili gaz przez Bałtyk).
W 2004 roku większość polityków i mediów opowiadała się na kijowskim Majdanie za prezydenturą Wiktora Juszczenki. W podziękowaniu za to poparcie Juszczenko i premier Julia Tymoszenko podnieśli do godności współczesnej Ukrainy ludobójców spod znaku OUN-UPA, a następnie pod różnymi pozorami ograniczyli eksport polskiej żywności na Ukrainę.
Czy smutne doświadczenia niczego nas nie uczą?