Głos wolny Głos wolny
187
BLOG

Biesiada 6

Głos wolny Głos wolny Polityka Obserwuj notkę 0

 

14.
Z początku chciałem ich wyśmiać. Idąc z Powiśla układałem sobie listę argumentów: okrzyknąć ich bandą fantastów, sądzących, że 50cio osobowymi demonstracjami pod ruską ambasadą coś wskórają.  Potem uznałem, że to już dawno mają na pewno za sobą, że się zradykalizowali, że tworzą, być może jako najniższy szczebel, pionki, jakieś struktury oporu. O różnym stopniu gęstości. Teraz gotowy jestem uwierzyć nawet, że nikogo poza nimi dwojgiem nie ma, że wymyślili sobie legendę, a w rzeczywistości to są taką samotną sparowaną cząstką elementarnego sprzeciwu. Nikt ich nie zna, nie figurują w żadnych kartotekach. Niewidzialni dla systemu, kompletnie przejrzyści, zlewający się z tłem. Dlatego śmiertelnie groźni.
Usiedli pewnie kiedyś nad stołem nakrytym ceratą, on wziął ją za ręce i powiedzieli sobie, że taka będzie ich droga. Ona wstała i zaparzyła herbatę, on dalej studiował ściągnięte z netu schematy -  może systemu zabezpieczeń rządowych serwerów, może urządzenia do automatycznego rozrzucania ulotek, może zapalnika czasowego bomby. Śmierć Wrogom Ojczyzny. Wizja mi się rozsnuła. Kostki trotylu pod kanapą, nad nią landszaft, obraz Matki Boskiej. Płacą regularnie, wynajmująca im kawalerkę pani Leokadia nachwalić się nie może: „Tacy mili, tacy ciepli. Tylko dzieci nie mają.  Już tyle lat po ślubie, widział to kto? Ech co za czasy…”  A to też element ich planu. Tak łatwiej.
I uświadomiłem sobie, że jeżeli panteon naszych narodowych zdrajców i zaprzańców się kogoś bał i boi to albo Boga, albo takich jak oni. Przez moment chciałem Boga wykreślić, ale powstrzymałem się. Skąd wiem jak sypiają? A druga grupa to właśnie tacy. Zagryziaki. Fundamentalne. Nie można się z nimi targować, iść na układ. Skąd się tacy biorą? Temat na kilka prac doktorskich, film dokumentalny. Jaruzel umarł spokojnie jako jeden z ostatnich - pomyślałem.
- Kogo to wszystko obchodzi – rzuciłem, bez adresata.
- Nas.
No właśnie, takie zagryziaki.
Znów na nich spojrzałem i pomyślałem o Ryszardzie Siwcu -  „tak, to dokładnie ten typ” -  poczułem grozę.  Filozof i żołnierz AK, wolał dorabiać hodowlą kur niż przyjąć pracę w komunistycznym szkolnictwie. Całymi latami, w ukryciu, mozolnie wystukiwał na swojej maszynie patriotyczne ulotki, a w rodzinnym domu kultywował najlepsze niepodległościowe tradycje. Nigdy nie zaakceptował kłamstwa, w jakim przyszło wtedy żyć. W proteście przeciw inwazji na Czechosłowację i, szerzej, przeciw komunie, podpalił się na oczach tysięcy uczestników uroczystości dożynkowych na warszawskim stadionie X-lecia. Na nagranej przed śmiercią taśmie zawarł swój testament:
„Ludzie, w których może jeszcze tkwi iskierka ludzkości, uczuć ludzkich, opamiętajcie się! Usłyszcie mój krzyk, krzyk szarego, zwyczajnego człowieka, syna narodu, który własną i cudzą wolność ukochał ponad wszystko, ponad własne życie, opamiętajcie się! Jeszcze nie jest za późno!”
Osierocił piątkę dzieci. W pożegnalnym liście do żony napisał:
„Kochana Marysiu, nie płacz. Szkoda sił, a będą ci potrzebne. Jestem pewny, że to dla tej chwili żyłem 60 lat. Wybacz, nie można było inaczej. Po to, żeby nie zginęła prawda, człowieczeństwo, wolność ginę, a to mniejsze zło niż śmierć milionów. Nie przyjeżdżaj do Warszawy. Mnie już nikt nic nie pomoże. Dojeżdżamy do Warszawy, pisze w pociągu, dlatego krzywo. Jest mi tak dobrze, czuję spokój wewnętrzny jak nigdy w życiu.”
 List bezpieka ukryła, żona dostała go dopiero po 22 latach. Ryszard Siwiec ma swoją ulicę w Pradze. W Polsce się nie doczekał.
Może ich być dwoje, może, nie wiedząc nic o sobie, w polskiej przestrzeni unosi się kilka takich mikro-światów, kilkanaście? Mając świadomość, że ryzyko wykrycia rośnie do sześcianu ilości zaangażowanych osób, większość tych małych planet ma jednego, dwóch, góra kilku mieszkańców. Zaprawieni, po oazach, neokatechumatach, pielgrzymkach. Krzyżowcy. Ci tu - mały książę i jego róża – zakochani w sobie i w Polsce. „To tak jak ja” – zażartowałem w myślach – „też jestem zakochany w sobie i w Polsce”. Równie szybko skarciłem się za to bluźnierstwo. Na moment pojawiły się flashbacki z Paparazzi - te szable, te toasty – zrzygać się można. Ta resztka poczucia przyzwoitości wyznacza moją przynależność do gatunku ludzkiego, muszę o nią dbać. A oni? Nikt nie wie, jaka będzie ich przyszłość, o ile w ogóle jakaś przyszłość będzie. Kosmiczny smutek.
Doszliśmy do Źródełka, a ponieważ sił trochę mi wróciło, zaproponowałem jeszcze trzysta metrów spaceru, do kawiarni Agrykola. Miejsce graniczne .Ostatnia przystań na Powiślu, dalej eksterytorialne Łazienki i jest Czerniaków. Granica także miedzy górą, a dołem. Między liceum, a studiami, czasem naiwnym, a czasem grzesznym. Od 30 lat ten sam ajent, te same ławki. Jeżeli gdzieś chcę z nimi rozmawiać to tam. Zgodzili się oczywiście.
Zamówiłem coś gorącego do picia. Samoobsługa, chwilę postałem przy ladzie. Zerkałem na nich, jak trzymając się za dłonie rozmawiali o czymś codziennym. Wybraliśmy stolik przy słonecznym oknie, było ciepło. I żadnych ludzi na horyzoncie.
- Chcesz nam coś powiedzieć, to wal – Jerzy dobrze wiedział, że teraz ja musze się otworzyć.
- Podziękować najpierw. Za wszystko. Dwa – że muszę to przemyśleć, by tym razem nie nawalić. Już nigdy. - Popatrzyłem szukając w ich oczach zrozumienia. Znalazłem życzliwość, ale i zdecydowanie. Speszyłem się. „Znów jestem mięczakiem” – pomyślałem. – Do jutra, jutro wam odpowiem, chociaż praktycznie wiem, jaka będzie ta decyzja.
Wciąż milczeli, jakby przyzwyczajeni do takich reakcji.
- A wy wierzycie, że coś to da? Coś zmieni?
- Dlaczego pytasz? Czy to ważne?
Już samo to pytanie Agnieszki było odpowiedzią. Tak, to ten typ, twardy jak stal.
- Powiem wam, co mnie uwiera, chociaż nie odbierajcie tego jak usprawiedliwianie się, za lata bierności….dobra, bez owijania w bawełnę… Ja to widzę szerzej: walczycie o to, kto ma przez moment siedzieć przy sterze, w tej małej, biało-czerwonej szalupce, na wielkim rozszalałym oceanie. Słusznie powiedziałeś, że gdyby moje zainteresowanie całym tym prawdziwym, a nie medialnym, biegiem wydarzeń wyszło na jaw, żegnajcie splendory, programy w TV, cytowania. Szybko by się okazało, że mam wilcze zęby i czarne podniebienie. Tyle, że to nie jest mój największy projekt. Od kilku miesięcy pracuję nad czymś innym. Zgłosili się do mnie ludzie z grupy, którą roboczo nazywam „Kolaps”. Nie rozwodząc się – jesteśmy, jako ludzkość, a już na pewno zachodnia cywilizacja, projektem nieudanym, zjazdowym. Masa krytyczna już dawno została przekroczona. Nic tego nie zmieni. Św. Mikołaj nie jest już biskupem z Azji Mniejszej, jest czerwonym obleśnym krasnalem. To metafora całej sytuacji. I demografia głupcze. Gdy nie ma Boga, wcale nie jest od razu tak, że ojca w mordę można, bo w większości ludzie Zachodu są świętojebliwymi humanistami. Ale gdy Go nie ma, liczy się tylko to, co doczesne -  fun, ubaw, karnawał, królestwo hedonu. Dzieci są wtedy głównie kosztem, odkładanym na wieczne nigdy. Życie albo śmierć, to ostatecznie jedyna poważna alternatywa. A skoro nie życie, to śmierć. Inna inszość, że po tych pacyfistycznych wegetarianach przyjdą, prędzej czy później, kanibale, wyjmą kwiaty z włosów, a resztę zjedzą.
Słuchali i nie wydawali się zaskoczeni. W końcu mówiłem o rzeczach tak oczywistych jak rozmnażanie się i czynienie sobie ziemi poddaną. Po tym wstępie, który okazał się niepotrzebny w ich przypadku, chciałem jak najszybciej przejść do sedna.
- Powstała Grupa - kontynuowałem -   w śród nich są najbogatsi ludzie świata, która nie stawia sobie pytania „czy?” tylko „kiedy?” i skoro tak, to „jak żyć?”. Jak wychowywać dzieci, jak przygotować siebie i rodzinę na kolaps. Jak przygotować się do życia w diametralnie odmiennych od dzisiejszych warunkach. Gdy przyjdzie zawierucha, gdy nie będzie gps-u, internetu, a bankomatów nie będzie się opłacało rąbać, bo szkoda siekiery na makulaturę, wtedy zasadnym stanie się pytanie – co dalej. I nie chodzi tu o rozważania techniczne, a przynajmniej nie tylko o nie. Ich stać by już dziś kupić wyspę na oceanie, 1000 wagonów broni z fregatami rakietowymi włącznie, pobudować schrony i magazyny z żywnością do 10ciu pięter w głąb. I to też planują, ale mnie w tej części projektu nie ma. Mają lepszych speców. Natomiast, i to jest diablo ciekawe, jak sprawić, by się nie pozagryzać po dwóch trzech, czterech latach? Jakie wartości i zasady przyjąć i wpoić, i jak je wpoić, by stanowić scementowaną społeczność, zdrową, witalną, zdolną do rozwoju?
Wciąż patrzyli życzliwie, ale bez zaangażowania, jakiego bym się spodziewał. Ja tym tematem żyję już kilka miesięcy, dla nich to na razie musi być strasznie banalne, takie mają miny, tzn. nie pokazują tego, potakują, ale wiecie, że nie ze mną te numery Bruner.
- Przedstawiciel Kolapsu, Polak, kontaktuje się ze mną co kilka tygodni, rozmawiamy. Takich ludzi jak ja oni zatrudnili kilkudziesięciu – futurolodzy, psychologowie społeczni i zwykli, duchowni, lekarze, dietetycy, menedżerowie, szamani. Płacą kwoty dla nich jak brud pod paznokciem, dla mnie astronomiczne. Płacą i słuchają, uważnie, w końcu idzie o los ich samych i ich najbliższych. Jeśli szukacie tematu, który będzie najbardziej nośny w ciągu kolejnych 10 - 20 lat – już go macie. A ten przemysł – wszystko, co związane z zawiązywaniem i budowaniem małych mocnych wspólnot oraz życiem w nich – będzie gałęzią wschodzącą.
Pamiętam taką moją rozmowę z tym Polakiem:
- Ja bym chyba mógł – mówił w sposób nie budzący wątpliwości, że waży każde słowo - zredukować poziom własnej konsumpcji o 99,9%, te 0,01% i tak byłoby zresztą więcej niż ma do swojej dyspozycji 2/3 ludzkości. Ale jak mam do tego przekonać żonę? Że już nie będzie SPA, że już nie będzie Złotych Tarasów i torebek od Gucciego, sushi. Jak mam dzieciom, które wysłałam do szkół w Anglii, kazać się bawić drewnianymi konikami? Kazać cieszyć się tym, że słońce wschodzi i jest rosa na trawie? One 10 razy dziennie na jakichś komunikatorach wiszą. I czy ja sam bym potrafił tak żyć, czy tylko mi się tak zdaje?
- Jak nauczyć siebie i swoje dzieci nie pragnąć za wiele? – kontynuował. - Nigdy nie możemy mieć wszystkiego, więc kończy się tym, że rozpamiętujemy wszystkie stracone okazje zamiast cieszyć się tym, co mamy. Jeśli praprzyczyną jest pustka w środku, to i tak niczym tej przepaści nie zasypiemy. Nie da się, nawet wywrotkami gadżetów i cysternami wypełnionymi najbardziej ekscytującymi, skroplonymi emocjami.
Zastanawiałem się, po co w zasadzie on się ze mną spotyka i płaci mi 10 tys. euro za godzinę konsultacji. Powinienem nastawić dyktafon i potem mu go odtworzyć.
Zgadzałem się z nim. Wszystkie czynności, którym się oddajemy na co dzień, zostały już wyprane z jakichkolwiek trwałych znaczeń, odniesień do pierwszej rzeczywistości, do tego prawdziwego porządku świata. Na indeksie są dziś nawet pytania o ten porządek i cywilizacja nasza nie ma już odwagi ich stawiać .  Powszechna zgoda lub dorozumienie, że „tam” nic nie ma, a jeśli nawet jest to można się siwowłosym starowinkiem nie przejmować, bo ma demencję, jak dziadunio nieodróżniający swoich prawnuków, już wszystko mu się dokumentnie pierdzieli. Kwestia czasu, a się go do Góry Kalwarii wywiezie i po kłopocie. Anglikańscy biskupi już przecież przegłosowali, że piekła nie ma. No, panowie, co to za cykoriada? Wnioski poddaje się przecież pod głosowanie w kolejności od najdalej idącego … 
Wydmuszki, atrapy, rekwizyty, erzace, namiastki. Możemy prawie wszystko, ale nie wiemy już, po co. Oni w tym Kolapsie z tego wszystkiego zdawali sobie sprawę lepiej ode mnie. Spotykał się ze mną, bo brakowało im sposobu, konceptu, jak przenieść te niewątpliwe oczywistości z pogranicza banału, na konkretne rozwiązania. Na dziś, na za parę lat i na czas, gdy wszystko runie. Wtedy bowiem za późno już będzie na przygotowania, edukację. Chcieli, by im ktoś pomógł rozpisać to na nuty. Szukali geniuszy, płacili adekwatnie.
W biznesie jestem zawsze bardzo szczery, więc parokrotnie poddałem w wątpliwość, czy pod dobry adres trafił.
- Szukamy, płacimy, nie więcej niż ułamek procenta naszych dochodów, a chcącemu nie dzieje się krzywda, prawda? - Rozumieliśmy się bez słów.
Do kawiarnianej rzeczywistości przywołało mnie pytanie Jerzego:
- Masz pewność, że ten Kolaps istnieje? Coś o nich wiesz więcej? Facet jest oczywiście realny i płaci pieniędzmi, które są akceptowane w sklepach, ale pytam o to, czy masz pewność, dla kogo pracujesz?
Fakt, nie miałem. Widziałem go cztery razy, przychodził, chciał rozmawiać o kondycji współczesnego człowieka, płacił, wychodził. Nie wnikałem.
-  Oni szukają sposobów stworzenia wspólnoty zamkniętej, geograficznie określonej? – Jerzego wyraźnie zainteresowała opowieść.
- Na dziś nie, docelowo, jeśli tego wymagać będzie bezpieczeństwo wspólnoty – tak. Sądzicie, że to możliwe?
- Ale co jest możliwe?
- Stworzenie takiej wspólnoty, szczęśliwej grupy ludzi.
- Jeśli szuka się szczęścia, to już się błądzi.
- A czego należy szukać?!?
- Kto chce zachować życie,  straci je –z pełnym pokonaniem w głosie odezwała się Agnieszka. - W planie ziemskim niczego. To zabrzmi jak paradoks, ale tylko zapominając o celach, porzucając je, można piąć się w górę. Dla kogoś, kto zarządza wielka firmą, to metaoia. Managing by objectives to jego credo. Nie wiem, czy ktoś taki potrafi przestać myśleć zadaniowo, przez rezultaty, a zacząć pielęgnować posłuszeństwo dzień po dniu.
- Im chodzi o to, by stworzyć coś trwałego, co się nie zawali po kilku latach, pomijam tu jakieś zagrożenia zewnętrzne, ale żeby to po prostu mogło trwać, a nie spróchnieć od środka, zgnić, zakisić się. Szukają rozwiązań witalnych - wyjaśniłem.
- Rozumiemy Marcinie, wszystko rozumiemy,  - kontynuowała - ale wspólnota musi mieć coś, co ją spaja, a co wykracza poza samą chęć trwania. Jakąś wartość przekraczającą utylitarną efektywność. A zarazem musi być cholernie zakorzeniona w tym, co ziemskie, w przywarach ludzkich, uwzględniać je. I przekształcać. Może inaczej – zobaczyła w moich oczach pytajniki – chodzi o jakąś formę sacrum, które spaja wspólnotę, poprzez dążenie – to zawsze jest droga, nigdy nie przystanek końcowy – do wyniesienia życia wspólnoty, na wyższy poziom. Taki, który umożliwi przejawianie się tej sfery świętości w życiu codziennym, nada mu najgłębszą treść, nada sens. Przejawi się w ich rutynie, we wzajemnych relacjach, stanie się chlebem powszednim.
 Zaczynałem rozumieć o czym mówią. To trochę jak z wolnym rynkiem. Nie da się go przeszczepić jednym ruchem do Afryki, bo nim się obejrzysz, a już jest bieganina z kałachami po buszu, jedno plemię kontra drugie, wioska na wioskę. Musi być coś, poza samą sankcją karną czy cywilną, co każe ludziom dotrzymywać swobodnie zawieranych umów. „Wolność bez prawdy to bezsensowny zbiór otwartych możliwości” – teraz przypomniały mi się te czyjeś słowa, w zasadzie pierwszy raz je zrozumiałem. Kiwali głowami, wyczułem zrozumienie.
- To tym gorzej, bo u nas już nic takiego nie ma – zauważyłem posępnie. Ta cała Polska, Europa, Zachód – równia pochyła. Ktoś gdzieś kiedyś wyliczył, poniżej jakiego poziomu przyrostu naturalnego, żadna cywilizacją już się nie podniesie, my jesteśmy pod tą kreską. Zapadamy się pod własnym ciężarem. Bogaci materializują każde marzenia, więc wysokość, z której spadają ich gwiazdy, jest większa, to jedyna różnica. Zachód jest jak facet lecący w dół z dziesiątego piętra, cieszący się na każdej kolejnej mijanej kondygnacji, że jeszcze daleko. Kolaps. - No to, czy jest to w ogóle  możliwe? - Ponowiłem pytanie.
- Nie nam to Marcinie oceniać. – z jej głosu bił spokój, spełnienie, jakich dawno u nikogo nie słyszałem, krzepiły i przerażały zarazem. - Przepis na udaną ucztę, na każdą składającą się na nią potrawę, od dawna jest dostępny, nie ma co wyważać otwartych drzwi. Moim zdaniem neurotycznie biegasz po ulicach i się martwisz, że inni też biegają. Ostatecznym kryterium jest posłuszeństwo tym 10ciu zaleceniom. Bieganie to uciekanie, by upewnić się czy w kolejnej witrynie też wyglądamy atrakcyjnie.
- No, ale jeśli tak, to oceniając kondycję tej rozbieganej ulicy, wszystko właśnie jest bez sensu. Popatrzcie na te tabuny śpiących. Kościoły pełne niewierzących...
- Popatrz Marcinie na siebie. Nie sądź, abyś nie był sądzony. Natomiast ostateczny sąd i tak cię nie ominie, tylko, że tam każdy idzie sam. Ja nie mogę powiedzieć ci, kim jesteś. Tylko ty możesz to zrobić.  Jest dla mnie fascynujące, że wy wszyscy, egocentrycy, zapatrzeni w indywidualną maksymalizację szczęścia, musicie ciągle i ciągle powoływać jakieś byty zbiorowe – klasy, grupy, subkulturowe nisze, dzielić ludzi i znów wałkiem zagniatać jak ciasto, tylko po to by ich znów dzielić i znów wałkować, podczas gdy ludzie skupieni na wspólnocie idą w pełni świadomi, że ostatecznie i tak każdy sam za siebie odpowiada. Dlatego nie pytaj nas, czy wierzymy w powodzenie. Wierzymy, że dobre życie da odpowiedź, czy wolna wola, przypadku moim i męża, jest darem czy przekleństwem. Ale i ja i on będziemy sądzeni osobno. Po ostatnich schodach każdy idzie sam.  A w twoim przypadku – czym jest wolna wola? Darem czy przekleństwem?
Dobre pytanie. A w waszym?
- Wierzymy, że Nazarejczyk wiedział, co mówi i posłuszeństwo jego słowom pozwala wejść ludziom na wyżyny moralne, tak by indywidualne aspiracje nie dzieliły, jak w szczurzym wyścigu, a łączyły. Może w ten sposób uda im się nie pozagryzać na tej arce ze złotymi sedesami. Przekaż to tym z Kolapsu, może coś im to da. Kto wie?
Poczułem, że są mi bardzo bliscy. Inni mentalnie, bawiący się inaczej, myślący inaczej, inaczej spędzający czas, może nawet obciachowi i niewyjściowi, ale bliscy. Bliźni. Wierzyłem im, bo akcentowali posłuszeństwo. Nie wiem czemu, właśnie to szczególnie mocno kołatało mi pod czaszką i zapadało w serce. Posłuszeństwo.
- Będziemy się zbierać Marcinie, dzięki za herbatę. Będę miała cię w pamięci powtarzając Księgę Przysłów 10, 8.-  Mrugnęła okiem. -  Wszystko już wiesz, daj znać jutro. Po prostu wyślij maila „tak” bądź „nie”, lub gdybyś chciał się spotkać, to z datą spotkania, w tym samym zawsze miejscu, co dziś. I jeśli napiszesz „tak”,  w okolicy Sylwestra będziemy czekać.
- Przyjmij ten upominek – Jerzy położył na blacie coś owiniętego w ozdobny papier. – To książka, niech będzie, że od Mikołaja, dobrej lektury. No i nasze najserdeczniejsze życzenia z okazji Świąt Bożego Narodzenia, Marcinie.
Kompletnie zapomniałem, ucieszyłem się, ale i speszyłem zarazem, a już to , że pamiętali o prezencie a ja nie – porażka po całej linii. Coś tam rytualnego wybąkałem.
 - Bóg się rodzi, moc truchleje, uszy do góry – znów perfekcyjnie balansowała miedzy powagą, a żartem. I wyszli. Chciałem im jeszcze pomachać, po chwili odwróciłem się, ale nigdzie ich już nie było.

Lnk do cz. 7 http://gloswolny.salon24.pl/272315,biesiada-7

Głos wolny
O mnie Głos wolny

Jaki jestem? zapytaj moją żonę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka