Chlup! Plum! Chlup! Plum! - przybyły z falą cuchnący muł już dawno połknął buty Franka Polaka, notorycznego powodzianina. W końcu bosy gospodarz przebrnął na drugą stronę basenu, którym było jego podwórko, i usiadł na wysokim stole dębowym, kładąc brudne i wymokłe nogi na ławę. Nic nie wyniósł. W środku nocy zalało cały parter i teraz dobytek kęs za kęsem zjada grzyb a samego Franka kęs za kęsem komary. Ale cóż to?! To samolot? To ptak? Nie! To dziesięć krasnoludków!
Bohaterska ekipa superbohaterów, niesiona napędem nowoczesnego SUVa (lub w lektyce o mocy czterech straganiarek) z impetem wpada na podwórko pana Polaka. Na pontonach, mimo iż woda już właściwie opadła, podpływają ekipy reporterskie. Jedynie Piotr Krasnyj, z czołem przepasanym niczym Rambo, kroczy dumnie przez pola i łąki, mordując po drodze skoczne łanie i niosąc niezmordowanie wieść po świecie, że to on obcierał łzy Wojtyle...
Dziesięciu krasnoludków ustawiło się wokół Franka i ze spuszczonymi głowami milczą. Byłby Polak zareagował, ale jakiś taki apatyczny się wydaje, wzrok ma nieobecny, pergaminowe ręce opuszczone. Pierwszy podnosi głowę krasnoludek Gapcio i podchodząc do powodzianina ściąga za sobą wszystkie kamery. "No co ty? No co ty, pyszczku poznański, no chodź..." i tuli, i ociepla, i pojednuje Franka z jego tragedią. "Mi też się nie przelewa, widzisz, że te same okulary mam od lat... i wąs ten sam... sarmacki, nie że siódma woda po kisielu".
"Idź pan w gnój" - jątrzy się Trąduś i podpisuje ulotki, wręczając je raz po raz Polakowi, aż pod obdarowanym zbiera się spora kupka przemoczonej agitacji - "Pamiętej, że łone już były i się nakradły. Tera my!".
"Po-po-po-kerowe iście zagranie!" - nie wytrzymuje krasnal Musia - "Ententa by tode iure niczym w brydżu, za flaki i pałą, skurwysyństwo, niczym Wrengel papachą de'la'baron przez czerwoną rożę! Ale i tak mnie nie pokażą. Jestem za to w internecie... Maurycy, kręć!". I czternastoletni Maurycy kręci materiał tryumfu dla swego idola.
"Skończmy tę wojnę krasnali, myśmy żeśmy..." - z miną godną męża stanu zaczyna perorować Smucio.
" Chwileczkę!" - niespodziewanie wykrzykuje Gapcio i zakrywa się wielkim plakatem przedstawiającym flaszkę wódki na tle peruwiańskiego sukna ludowego. Siup! Na lewej ręce zza zasłony wyłania się pacynka krzycząca: "Ty podróbo! Ty wersjo zapasowa pliku wirusa! Ty kudłaty, kurduplasty, zeschizowany, upośledzony placku! Nienawidzimy cię za brak stylu i ogłady!". Siup - lewa rączka się chowa i wyskakuje niczym na sprężynce rączka prawa: "Nie pozwólcie im wrócić. Po wizję zagłady odsyłam do sprawdzonych w bojach profesorów i reżyserów. Zrobi wam się smutno i będziecie się bać, ułułu, drodzy obywatele". Łapka również się chowa, kurtyna opada i Gapcio uśmiechając się pragnie objąć na raz Smucia i powodzianina... by ocieplić - wszystkich!
"Bloków wam trzeba i chleba... Woda troszku opadnie i wyjdę z wami na ulice! Ze sztandarami i przy wtórze syren". - mruczy sobie Nerwusek.
"Panowie, panowie..." - próbuje zacząć Siwcio.
"Węgla nie miejcie w pogardzie, wojny nie przedłużajcie..." - niezdarnie wylicza Kłosek, ale zaraz zostaje zaatakowany przez innych, bo nie powiedział nic o swej rodzinie, porzeczkach i drzewach. Po co krasnoludkom program wyborczy, skoro mogą być między nimi żydowskie golemy, germańskie koboldy lub co gorsze ubeckie Zoo?! Tym się zając najsampierw muszą!
"Bądźmy solidarni... i..." - łączy się w postulatach z Siwciem Morcio.
"To ja może rozładuję napięcie..." - uśmiecha się Napcio i niczym ekskluzywny Dj wertuje swoje płyty, by włożyć którąś z nich do boom-boxa. W końcu wybiera "Kalinkę" śpiewaną przez siwego piekarza lepką-łapkę w duecie z MC-Olo-Acid-2000. "Boooooogato i klawo, ziomek!" - próbuje mu dorównać w młodzieńczym wigorze Basik.
Chocholi taniec czas zacząć, a Franek Polak pociąłby się zapewne, gdyby mu noża nie przykrył metr mułu.
Morał bajki jest prosty: Władza pozwoli ci zagłosować, nawet gdybyś schował się na dnie oceanu. Bo władza chce żyć długo i szczęśliwie.