Piotr Gociek Piotr Gociek
5382
BLOG

Urodziny premiera z "Familiady"

Piotr Gociek Piotr Gociek Polityka Obserwuj notkę 60

Wiele jest na świecie irytujących teleturniejów, ale dla mnie najbardziej irytującym jest „Familiada”. Nie mam nic do uczestników – istnieje mnóstwo widowisk telewizyjnych, w których występują (w odróżnieniu) prawdziwi kretyni albo po prostu wariaci (żal miejsca na wyliczania jackassopodobnych produktów).

„Familiada” irytuje mnie jednak najbardziej ze względu na główną zasadę. Nie chodzi w niej o to, by być w czymś najlepszym, najgorszym, najodważniejszym najgłupszym – itp. Chodzi o to, by być takim, jak inni. Chodzi o utrafienie w średnią średnich. Co ciekawe, nawet nie w „obiektywną średnią”, ale w uśrednioną opinię innych. Uczestnicy odpowiadają więc na pytanie w rodzaju  „jaki przedmiot szkolny najmniej przydaje się w życiu”. I nie chodzi o to, by trafić w prawdę (w końcu jakieś obiektywne dane można by wyciągnąć, czy to fizyka, czy plastyka), ale w to, co powiedzieli na ten temat inni.

Bo na potrzeby „Familiady” robi się wcześniej szybkie sondaże, których wyniki są podstawą do teleturniejowych zadań. Krotko mówiąc, jeśli w owym sondażu ludzie najczęściej powiedzą „historia”, to najwięcej punktów dostaje się w programie za podanie takiej odpowiedzi. A jeśli najczęściej powiedzą „kanapka” - nic się nie zmieni: trzeba na wizji trafić z takim typowaniem, a uzyska się najlepszy wynik.  Nie trzeba więc odgadnąć, co jest najpopularniejsze lub najprzeciętniejsze. Należy trafić to, co inni za takie uważają.

Nie bez powodu myślę o „Familadzie” dzisiaj. Nie dlatego, że – jak to w niedzielę – w telewizji rządowej pojawi się kolejne wydanie teleturnieju, a Karol Strasburger opowie na dzień dobry tysięczny nieśmieszny dowcip. Myślę o „Familiadzie”, bo dziś urodziny premiera Donalda Tuska (to już 55 lat – tylko 12 do emerytury, jak podkreślają tabloidy). 

A Donald Tusk jest to człowiek który z zasad podstawowych dla formatu  „Familiady” uczynił filozofię rządzenia. Zapatrzony w słupki sondaży do tego stopnia, że do historii przejdzie jako Donald Słupnik. Skłonny do najbardziej radykalnej wolty z dnia na dzień, bo kiedy wieczorem przyjdą badania z których wynika, że sroga mina się nie sprawdza, już od rana ćwiczy ciepłe uśmiechy.

„Tusk ma dziś urodziny. W czym tkwi tajemnica sukcesu premiera?” zastanawia się dziś w nagłówku na pierwszej stronie Interia. Ano właśnie w tym, że jego jedynym celem jest odniesienie sukcesu. Za każdą cenę.

Gdyby z badań wynikało, że ludziom podoba się jedzenie żywych dżdżownic, premier łykałby je garściami, zachwalając to jako świetną metodę na oszczędną dietę w szpitalach. Gdyby okazało się, że poklask tłumu gwarantuje przejście na bokononizm, to zamiast brać (dziwnym trafem tuż przed wyborami prezydenckimi) ślub kościelny, natychmiast dokonałby stosownej konwersji na nauki Księgi Bokonona.

A propaganda rządowa byłaby pełna reportaży o tym, że jest to dominująca religia na świecie, zaś Paweł Graś opowiadałby ze wzruszeniem, jak minionego lata premier prywatnie wędrował po szlakach Bokonona, z którego słów pan premier wyciągnął naukę, żeby nie dzielić Polaków (i żeby nigdy nie zwalniać Grasia, to już niech pozostanie w takim cichym niedopowiedzeniu). Stefan Niesiołowski niechybnie przypomniałby, że za młodu osobiście znał Bokonona i siedział z nim nawet w jednej celi – nie bacząc na fakt, że to tylko bohater literacki wymyślony przez Kurta Vonneguta jr. na potrzeby książki „Kocia kołyska”.

Z okazji urodzin premiera przyglądam się tak i Księdze Bokonona, i działalności Tuska. Może do nawrócenia już doszło, tylko o tym nie wiemy? Bo rzeczywistość podpowiada, że tak – rządzi nami bokononista skrzyżowany z fanem „Familiady”. Nie tylko wsłuchuje się pilnie w pomruki sondaży, ale trzyma i takich zasad z Księgi Bokonna jak „Kierujcie się w życiu fomą, czyli nieszkodliwym łgarstwem – ono da wam odwagę, dobroć, zdrowie i szczęście” (z tą poprawką, że o żadnych działaniach tej ekipy nie można powiedzieć, że są „nieszkodliwe”).

W dniu urodzin premiera niegrzecznie byłoby przytaczać słowa jego przeciwników, którzy sugerują że zawsze wolał oglądać mecze w gabinecie, zamiast pracować dla dobra kraju. Po owocach ich poznacie – skoro wciąż Donald Tusk jest na czele, znaczy to, że ciężko na to zapracował. W pocie czoła szukał rozwiązania zagadki „jak rządzić Polakami, żeby nie pogonili po paru latach”. No i znalazł – ta odpowiedź to „Familiada”.

Uśmiechnij się Polaku, wszyscyśmy bohaterami tego teleturnieju. Jesteś  w ukrytej kamerze.
 

Jestem osobny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka