lechg lechg
204
BLOG

Jak Godny Ojciec jechał przywitać Donalda Trumpa

lechg lechg Polityka zagraniczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Na spotkanie z Donaldem Trumpem na placu Krasińskich w Warszawie zaprosił mnie i moją córkę Antoni Macierewicz. Przekazała je nam wspólna znajoma, łącznie z zapewnieniem, że zamówiła na tę okoliczność piękną pogodę: „więc chyba warto byłoby się wybrać?”

Transport zorganizowało miejscowe biuro poselskie PiS. Kusząca propozycja zwłaszcza dla mojej, ciekawej świata i spragnionej wrażeń córy, która właśnie rozpoczęła wakacje od szkoły i postanowiła w realu poznać prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Ech... rozczarujesz się dziecko, nie przebijesz przez liczne bramki bezpieczeństwa i zasieki, ale będzie to chyba cenniejsze doświadczenie niż gdyby nawet Ci się udało co zamierzyłaś – pomyślałem.

Obawiałem się jednak, że w autokarze natknę się na radnego skierniewickiej Rady Miejskiej, Tomasza Chadamika, a może nawet nie daj Boże, na jego kolegę Macieja Wieprzkowicza, z którym onegdaj w jednej komisji Rady Miasta, spreparowali fałszywkę w celu popsucia dobrego imienia mojej rodziny. Byłoby za ciepło chyba wtedy...

Kilka miesięcy temu wystosowałem list otwarty do pana Tomka, jako brata w wierze i członka tej samej parafii. Wezwałem go w nim do usunięcia w miarę możliwości skutków jego udziału w bandyckim molestowaniu mojej rodziny przez ludzi nie tylko ze skierniewickiego MOPR-u. List ten opublikowałem jakiś czas temu na moim blogu: http://niepoprawni.pl/blog/godny-ojciec/dla-zycia-i-rodziny-czyli-skad-sie-bierze-czyste-sumienie

Zainteresowanych szczegółami odsyłam więc pod ten link.

Perspektywa dzielenia przez wiele godzin ze wspomnianymi osobami zaufania publicznego, tej samej, ciasnej czasoprzestrzeni, mocno zniechęcała do wycieczki. Długo więc rozważałem czy warto się narażać na bliski kontakt z ludźmi nieobliczalnymi, niedojrzałymi społecznie i emocjonalnie, zdolnymi do popełnienia niegodziwości niekiedy wręcz wołających o pomstę do nieba. No ale w końcu zdecydowałem, że dość tego! Jeśli my przyzwoici obywatele wciąż będziemy ustępować, pozwalać by nas tak łatwo rugowali z publicznego życia, wszelkiej maści hipokryci, zwykli durnie i karierowicze, to najwięcej na tym straci nasza matka najukochańsza: Polska. Niedoczekanie! Postanowiłem chwycić byka za rogi i zmierzyć się ze wszystkim co los przyniesie. Ku chwale Ojczyzny. No ale konkretnie, jak się zachować kiedy taki jeden z drugim miglanc stanie już naprzeciwko? Od razu dać w mordę? Podać rękę krzywoprzysięscy, czy lepiej nie podawać? Przyjąć, w razie czego wyzwanie do pojedynku od kogoś nie posiadającego zdolności honorowej? I to na jego warunkach? Ot i jest zagwozdka, której rozwiązanie bez pomocy siły różańca zdaje się niemożliwe.

Opatrzność oczywiście wysłuchała moich próśb i oszczędziła mi sytuacji z udziałem wspomnianych działaczy. Na nasze szczęście wspomniane postaci nie stawiły się. Ale żeby nie było nam zbyt dobrze, w ich miejsce przybył człowiek którego najmniej się tam mogłem spodziewać, Sylwester Kardialik. W 2013 był wielką figurą w skierniewickim półświatku biurokratyczno-socjalnym: http://skcgp.blogspot.com/2013/12/swiateczne-dziadostwo-czyli-konserwa-na_23.html


Jako zastępca dyrektora MOPR był mózgiem bandyckiego napadu przeprowadzonego przez funkcjonariusza Jarosława R na mój dom w celu porwania i demoralizacji moich dzieci. Zaraz potem, po wyborach samorządowych został wyrzucony z pracy przez nowego prezydenta miasta. Podobno za fizyczną i słowną napaść na znaną w okolicy i wpływową dziennikarkę, która z tej okazji poprzysięgła byłemu wicedyrektorowi MOPR zemstę i słowa dotrzymała.

On jednak dorobił sobie do tego żenującego postępku heroiczną martyrologię w obronie rzekomych wartości, z którą przez całe lata obnosił się potem po internetowych forach i fujzbokach płodząc pod różnymi nickami infantylne komentarze, bądź to odgrażające się urzędującemu prezydentowi, bądź błagające go o jakikolwiek etacik, byle za biurkiem. Tym sposobem próbował zbudować sobie atrapę charyzmatów przydatnych zwłaszcza w wyborach prezydenckich. Chyba wówczas rzeczywiście postanowił zostać prezydentem Skierniewic? Tak, ten starzejący się już mężczyzna zdawał się poważnie wierzyć, że ma szansę wygrać w następnych wyborach i zostać prezydentem 50 tysięcznego miasta tylko dlatego że jeszcze nie porzucił własnej żony. Niestety swoją aktywnością w internecie wypracował sobie jedynie opinię błazna. I właśnie tuż przed przyjazdem autokaru mającego nas zawieźć na spotkanie z Donaldem Trumpem, ten błazen stanął przede mną z wyciągnięta ręką.

Chyba mnie nie pamiętał. Ostatni raz widzieliśmy się ponad dwa lata temu w sądzie, kiedy usiłował złożyć fałszywe świadectwo przeciw mnie i mojej rodzinie, pomimo że nie był świadkiem niczego.

Podawać takim rękę czy nie podawać? Nie podawać – odruchowo spiorunowałem zaskoczonego działacza wzrokiem! Kardialik zbytnio się tym nie przejął i skierował pustą dłoń w kierunku, stojącej obok mnie, mojej 9 letniej córki,

Justynko temu panu ręki nie podajemy – zwróciłem się w stronę dziecka dość dyskretnie. Nie usłyszała, albo było już za późno. W dobrej wierze przyjęła przepocony szpon biurokraty i pozwoliła się schwytać pomimo mojego protestu. I stali tak przez chwilę złączeni konwencją: czysta niewinność, kwiat mój najcenniejszy i barbarzyńca niegdyś usiłujący podeptać wszystko co dziecko to miało i kochało.

Skoro tak, to po co z nami pan jedziesz? – wrzasnął oburzony aparatczyk. Zatkało mnie.

…TO PAN! Po co właściwie z nami jedziesz? - odparowałem mocno zniesmaczony jego arogancją.

Ze 20 osób przyglądało się temu przywitaniu ze zdziwieniem, nie rozumiejąc na czym polega istota rzeczy i problem. „Sylwka” znali przecież dobrze. Wcześniej to nie wiem komu się przymilał, ale od ostatnich wyborów troszczył się zawsze by być życzliwie pomocnym i rozpoznawalnym przez każdego kto miał cokolwiek wspólnego z PiS-em lub Klubem Gazety Polskiej.

Cicho, cicho – organizatorzy prosili nas obu polubownie i z naciskiem, wskazując jednocześnie na podjeżdżający właśnie autokar.

Na tym incydent się zakończył i wszyscy grzecznie zajęli miejsca wewnątrz pojazdu. Kardialik usadowił się jak najdalej ode mnie z wyrazem ciężkiego dysonansu poznawczego na twarzy, na której jednak widać było, że pamięć już mu całkowicie wróciła.

A gdyby tak teraz podszedł i ze skruchą, szczerze przeprosił? – przyfrunęła nagle taka myśl - skąd? nie wiadomo - zastanawiałem się patrząc na przewijające się za szybą krajobrazy – za te wszystkie podłości i durnoty, które nam uczynił... Czy byłem już gotów przyjąć taki gest? Otworzyć się na takie rozwiązania? Wątpię... Niestety i w pewnym sensie „na szczęście” człowiek ten nie był zdolny do kreacji takich scenariuszy. Gdybym był lepszym katolikiem pomodliłbym się w cichości serca o tę zdolność dla niego. Ja zaś wolałem myśleć teraz (to znaczy wtedy) o wielkiej geopolityce. Donald Trump był coraz bliżej. Niedługo być może staniemy twarzą w twarz. Co nam powie, co obieca nam Polakom? Czy już wie, że bez realnego wsparcia Amerykańskiego Imperium najmniejsze nawet Intermarium, nawet najmniejsza autostrada czy gazociąg nie są w stanie powstać w Środkowej Europie?


Koniec części pierwszej


lechg
O mnie lechg

Jan Paweł II obiecał, że Bóg nigdy nie obarczy nas ciężarami których nie będziemy w stanie unieść. Przyjmuję je i niosę zdziwiony, że jeszcze daję radę. Miesiąc temu, tydzień temu gdybym wiedział ile mi ich jeszcze przybędzie, nie uwierzyłbym że dam radę. Co będę myślał za tydzień? Ja bym raczej rozwinął myśl (obietnicę) JP2 twierdzeniem, że Bóg nigdy nie robi nam dowcipów, których nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Bóg ma wielkie poczucie humoru. Codziennie tego doświadczam. Niedawno na przykład postawił na mej drodze młodzieńca z biblią pod pachą, który zapytał czy jestem szczęśliwy? Szczęście? Dawno o nim nie myślałem. Tak Z pewnością jestem. Mimo wszystkie ciężary.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka