Przychodzi bloger do nieba – i od razu staje przed obliczem samego Boga.
- Z czym przybywasz, bracie?
- No, ja... wyspowiadałem się w szpitalu...
- Nie o to chodzi! Pytam o twoje dobre uczynki.
- Więc ja... No, martwiłem się o losy Kościoła w Polsce. Bo ja jestem z Polski, proszę Boga.
- Plułeś na księży?
- Plułem, a jakże... znaczy, tego... no, chciałem by stali się lepsi.
- Chciałeś, by stali się lepsi?
- Chciałem. Pod postacią satyry i świętego gniewu.
- O tym, co jest święte, decyduję Ja. Zbliż się tu, chłopcze.
...
- Blaszka! Po-wsze-chne ka-płań-stwo! Nie przyszło ci to do głowy?
- To znaczy? – mówi niewyraźnie bloger, masując bolące czoło.
- Nie pomyślałeś, że ksiądz to człowiek taki jak ty? A mówiąc dobitniej: że ty jesteś takim samym człowiekiem jak ksiądz?
- To znaczy...?
- "To znaczy, to znaczy", ty upośledzony jesteś? A podobno chwalili cię czytelnicy bloga. Rusz-że mózgownicą!
- Ale przecież ksiądz to kapłan, pasterz! Sprawuje sakramenty, spowiada. Ja to co innego, zwykły członek ludu Bożego.
- Nie kolektywizuj się, bracie. Ja nie rozmawiam z ludem Bożym, ale z każdym członkiem z osobna. Wracając do meritum: trzeba było częściej Biblię czytać. Gdzie tam choćby pada słowo "koloratka"? Tabernaculum? Sukcesja apostolska?
- Przecież Piotr dostał klucze...
- A czy było powiedziane, że ma je komuś odstępować? Spowiedź na ucho? A nie pomyślałeś o tym, żeby wyznać grzech temu, którego skrzywdziłeś? I zadośćuczynić! A jeśli brat twój zgrzeszy - ksiądz czy nie ksiądz - to powiedz mu to na osobności. Boisz się? Niech cię nawet wyklnie (wielka będzie twoja nagroda w niebie!).
- A jeśli nie masz odwagi – dobiegły blogera cichsze słowa – to cierp. Uznać, że słusznie się cierpi to też nielicha rzecz.
Bóg zamikł na chwilę, jakby dla nabrania oddechu. Bloger pobladł, a na jego twarzy pojawiły się pierwsze kropelki potu. Bóg kontynuował:
- Ale zostawmy to. Zdradzę ci coś: nawet Bóg ma swoje słabości. Ja mam słabość do księży. Wcale nie są inni czy lepsi, ale jednak ciężko im, bo ludzie ich obserwują i cieszą się z każdego potknięcia. Nie mają żony, żeby wsparła. No i podoba mi się ich młodzieńczy entuzjazm, przecież gdyby sami nie chcieli, to nie szliby do seminarium.
- A wiesz, kogo nie cierpię? – ciągnął Pan. – Tych, którzy kochają ludzkość. I wypluję ich z ust Swoich.
Bloger zapłakał. Wreszcie nie płakał nad światem, cywilizacją łacińską czy nawet proboszczem swojej parafii. Płakał egoistycznie. Nad sobą.
(Ciąg dalszy nastąpi. W czyśćcu lub piekle.)
***
Przedstawiłem tu tylko pewną hipotezę. Powyższą historyjkę można nazwać antyklerykalną. Myślę jednak, że to zdrowa odmiana antyklerykalizmu.