Ano tym, że kandydat na mój pasztet musi mieć na etykiecie pewne wymagane prawem informacje, w celu ułatwienia mi wyboru, a kandydat na mojego posła nie musi. Serwuje mi ulotkę reklamową.
Kiedy ja aspiruję do jakiegoś stanowiska, to piszę życiorys, list motywacyjny, wypełniam ankietę. Chciałbym aby kandydat na mojego posła robił to samo. Niech każdy odpowie na te same, ważne dla wyborcy pytania, żeby „rekruterzy ” mieli ułatwione zadanie.
Skoro to państwo zwraca koszty kampanii, to może niech ją uporządkuje według pewnych reguł.
Leży przede mną dwutygodnik telewizyjny. 90 stron, odpowiednia jakość druku, cena detaliczna 1,60 zł. Zawiera programy pięćdziesięciu stacji telewizyjnych. Marzy mi się taki biuletyn wyborczy, w którym byłyby zebrane informacje o wszystkich kandydatach, ułożone według ustalonych reguł. Na jednego kandydata wypadłoby jakieś 4 grosze, albo 8, finansowane z kaucji złożonych przez kandydatów - zamiast ulotek. Mógłbym go sobie przeglądać w pociągu, albo w poczekalni, a potem zostawić do rozliczeń.
Czy wybory, to wybory, czy pozory?