Grzegorz Olma Grzegorz Olma
98
BLOG

W obronie Handzlika i nie tylko

Grzegorz Olma Grzegorz Olma Polityka Obserwuj notkę 7

Od ponad 20 lat znam Mariusza Handzlika. Dziesięć lat krócej znam gościa, który proponował mu współpracę z SB. O obu mogę powiedzieć: to moi koledzy....

Mariusza poznałem w połowie lat 80. w Bielsk-Białej. Spotykaliśmy się na tych samych prywatkach. Podobały nam się te same dziewczyny. Później rozjechaliśmy się na studia. Studiowaliśmy te same kierunki na różnych uniwersytetach. Niedługo po studiach, przez przypadek zobaczyłem Handzlika w otoczeniu premier Hanny Suchockiej. Później słyszałem o jego pobycie na placówce w Stanach, pracy w MSZ, Kancelarii Prezydenta. W ostatnich latach kilka razy spotkałem go w Bielsku.

Krzysztofa Oremusa, SB-eka z końca lat 80. poznałem dużo później. W połowie lat 90 był moim redakcyjnym kolegą w bielskim oddziale Trybuny Śląskiej. Przez 2 lata pracowaliśmy obok siebie, biurko w biurko. Nie wiedziałem o tym, że ma mroczną przeszłość, choć co jakiś czas pojawiały się ploty, by na niego uważać. Oremus pisał ostro, wchodził w zwarcia, miał dobre źródła informacji i szybko stał się dziennikarską gwiazdą. Te ostrzeżenia płynące z różnych źródeł traktowałem więc jako działania osób mu nieprzychylnych czy wrogich. Kilka razy było mi jednak głupio za jego zachowanie czy teksty. Dziś znając jego kilkuletni epizod z SB nieco inaczej patrzę na niektóre jego artykuły, czy afery, które odkrywał. Choć przyznam, dla równowagi, że reporterskiego nosa odmówić mu nie sposób. Podobnie dobrego pióra.

Kiedy w radiu usłyszałem o papierach na Handzlika w IPN byłem mocno zaskoczony. Interesowało mnie jakiego okresu dotyczą. Tego bielskiego, czy lubelskiego, kiedy studiował na KUL. Gdy się okazało, że pochodzą z Bielska-Białej, miasta w którym ciągle jedną nogą jestem związany, moja ciekawość wzrosła.

Ja, podobnie jak Handzlik po raz pierwszy na zachód Europy wyjechałem w 1986 roku. Pamiętam swoje perypetie związane z uzyskaniem zgody na wydanie paszportu. Problemy piętrzyła Wojskowa Komenda Uzupełnień, bez zgody której mogłem zapomnieć o wyjeździe. Paszport wyjątkowo był formalnością. Jednorazowy dokument wystawiała dla mnie wówczas Komenda Główna OHP. Problemem było wojsko.

Wyjeżdzałem na dość nietypowy międzynarodowy wolontariat. Przez 3 tygodnie w kilkuosobowej grupie, w której każde z nas pochodziło z innego kraju, remontowaliśmy budynek szkoły w dzielnicy tureckich imigrantów w Gandawie. Pomysł wolontariatu zasadzał się na wspólnej pracy ale i szlifowaniu języka. W naszym przypadku, wszyscy komunikowaliśmy się w języku angielskim.

Piszę o tym nie bez powodu. Otóż takie wyjazdy dla studentów i maturzystów pozostawały wówczas w gestii OHP i chyba koncesjonwanych organizacji studenckich. W każdym razie, po powrocie do kraju, profesorka z liceum, które kończyłem, a dzięki której skorzystałem z tego wyjazdu, kilka razy prosiła mnie o napisanie sprawozdania z pobytu w Belgii. Nic wielkiego, po prostu parę zdań o tym, kto tam był, co robiliśmy. Jak mówiła, przyda się to kolejnym uczestnikom. Za każdym razem, kiedy mnie o to prosiła, czyniła to w bardziej zdecydowanej formie. Jednym z argumentów, który użyła było zniecierpliwienie komendanta wojewódzkiego OHP.

Sprawozdania (raportu) nie napisałem z wrodzonego lenistwa. Zwyczajnie nie chcialo mi się. Dziś z perspektywy czasu myślę sobie, że nawet trzy zdania skreślone na ten temat mogły by mnie na listę IPN, na przykład jako Osobowe Źródło Informacji. Jeśli pojawił by się na przykład telefon bym osobiście sprecyzował niektóre sformułowania, kwitów mogłoby być więcej.

Według kwitów Handzlik podpisał się pod jednym zdaniem – zgodą na ponowne spotkanie z Oremusem. Mimo tego zdania, z Oremusem więcej się nie spotkał. Z jego kolegami z dawnej firmy także nie.

Zastanawiam się jak ja bym się zachował w podobnej sytuacji. Myślę, że tak samo jak Handzlik. Nie widzę tu jego winy, a przypisywanie mu wspólpracy uważam za naciągane.

Inną kwestią jest sprawa Oremusa. Słusznie zauważył Tomasz Szymborski (też kolega z redakcji), że to nie dziennikarz werbował Handzlika (tosz.salon24.pl/394061.html). Werbował go zwykły SB-ek który kilka lat później został dziennikarzem. Dziennikarzem sporo publikującym, nie tylko w regionalnych mediach, ale także w ogólnopolskich tytułach, w tym opiniotwórczych tygodnikach. Facet, który jeszcze niedawno był redaktorem naczelnym lokalnej gazety internetowej, walącym jak w bęben w miejskie władze. Nie odmawiam Krzyśkowi prawa do krytyki i recenzowania poczynań samorządowców. W wielu publikacjach miał sporo racji. Chciałbym jednak by zabierając się za taką robotę najpierw dogłębnie i publicznie zlustrował sam siebie.

20 lat temu byłem zwolennikiem grubej kreski. Dziś z bólem, po raz kolejny muszę przyznać, że w tej kwestii nie miałem racji. Lustracja dziennikarzy jest potrzebna, całego środowiska, nie tylko redaktorów naczelnych czy funkcyjnych. W społeczeństwie obywatelskim jawność życia publicznego jest ważną wartością.

 

 

Nie jesteśmy przecież tacy, jacy w lustrze się widzimy /Jonasz Kofta/ http://s03.flagcounter.com/more/rTN"> Free counters

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka