Pierwsza debata czyli przyjacielska pogadanka o sukcesach Tuska z Pawlakiem była szczytem wyżyn retoryki (i propagandy), w porównaniu do chaotycznej debaty drugiej. Między panią PO od szkolnictwa wyższego, a panem PiS kandydatem na ministra.
Pani PO stwierdziła na samym początku, że kilku-krotnie! wzrosną wydatki na szkolnictwo wyższe, że biednych nauczycieli akademickich należy wynagrodzić. Co ciekawe mówiła to jakby już się stało, a okazalo się, że to tylko... plan. To nie było to co rząd zrobił w ostatnich 4 latach. Mówiła o... przyszłym budżecie. Oczywiście, jeśli nie będzie kryzysu. A jak wiadomo kryzys będzie i trzeba będzie zrezygnować ze szczytnych planów.
To świetnie, że PO chce, a nic nie zrobiło w trakcie. Ostatnio spotkałam byłego profesora. Rozmawialiśmy o nauce. Profesor jest wybitnie inteligentny, kocha uczyć, często gości w różnych debatach w telewizorach. I powiedzial, że strasznie chciałby bym była jego asystentką i pisała u niego doktorat. Jest tylko jeden problem. od trzech lat nie może nikogo zatrudnić, wszyscy najlepsi wyjechali z frustracji. I nie zatrudni mnie, bo Uniwersytet nie ma na to pieniędzy.. A to co daje, powiedział, to wyżyć się ledwo da. A robota 24 godziny na dobę. Mój profesor jest oddany nauce, nie dorabia nigdzie, siedzi ze studentami po godzinach na różnych kolach dodatkowych.
Asystentką nie zostałam, a dzięki świetnej sytuacji na rynku pracy i temu że miesiącami bili się o mnie pracodawcy, dzięki cudowi Tuska, emigruję zagranicę (bilety kupione). Ale na pewno nic bym do nauki nie wniosła, więc to żadna strata. Zresztą Tusk sobie sprowadzi Chińczyków. I nawet zapłacą by tylko być w Europie.
Prawda mojego profesora nie jest odzwierciedlona w artykułach np. "Wyborczej", gdzie co chwilę czytam, że naukowcy wyciskają po kilkanaście tysięcy złotych. Ludzie w komentarzach, ci którzy pracują na uczelniach, są bardzo zdziwieni. Ale pewnie ci zdziwieni i biedni się podszywają albo są z Pcimia Dolnego, bo przecież jest super. Wygrywamy w konkursach międzynarodowych (informatycznych, matematycznych itd), jesteśmy potęgą! I inwestujemy w potencjał młodych.
Wracając do debaty. Nic z niej nie zrozumiałam. Może to dlatego, że nie mam habilitacji. Jedna Pani coś mówi, Pan coś odpowiada, ale nikt nie wyjasnia o co dokladnie chodzi. Ona, że PiS chce to, on, że nieprawda PiS tego nie chce. Kłócili się o kruczki z ustaw/planów, a widz nie wiedząc o co chodzi, mógł patrzeć i głupieć.
Zrozumiałam, że PiS chce żeby zaoczne studia były za darmo, a PO mówi, że to spowoduje zamknięcie uczelni niepublicznych. Zrozumiałam, że obie partie chcą posypać milionami uczelnie. I że PiS chce zmienić zasady nazywania Uniwersytetów, co ma być potworne dla nauki - wg. PO. Ale nie zrozumiałam już dalej, co i dlaczego.
To co zrozumiałam, to że obie partie nie umieją powiedzieć jasno, niczego. Tyle kasy dostają, a żal na lekcje prowadzenia debat?