Tym razem krótki i bardzo subiektywny komentarz o tym co dzieje się w Egipcie (i nie tylko).
Po pierwsze, jakoś niezbyt zostało zauważona oczywista oczywistość, że praktycznie wszystkie "jaśminowe rewolucje" jakie w ostatnim miesiącu odbywały się i odbywają w Tunezji, Egipcie i jeszcze w innych krajach, mają miejsce tam, gdzie nie ma ropy naftowej. Przynajmniej tam gdzie nie ma jej w nadmiarze. Tam gdzie ropa naftowa jest spokojnie. Nie jest to więc kwestia braku demokracji, ale braku petrodolarów.
Gdyby zjednoczyć wszelkie emiraty znad Zatoki Perskiej, to dostalibyśmy małe supermocarstwo rozwijające się w prawdziwie chińskim tempie. A najbardziej spektakularnym tego przykładadem jest wyścig w budowie superdrapaczy chmur. Najwyższy na świecie drapacz chmur- Burj Khalifa w Dubaju ma 828 m.
Co to wspólnego ma z Egiptem? Ano pamiętam jeszcze z dzieciństwa Burj al-Qahira czyli Cairo Tower. Wybudowana w 1961 (czyli równe pół wieku temu), bardzo ładna wieża telewizyjna. Ma 187 m wysokości, wówczas była najwyższą budowlą w krajach zarówno afrykańskich jak i arabskich. O ile się nie mylę nadal jest najwyższa w Egipcie. Ale dziś jest cztery i pół raza niższa od najwyższej budowli w świecie arabskim.
Pół wieku temu Egipt był państwem numer jeden i w Afryce i w Arabii. Dziś jest to kraj ludny, ale jak na tamte rejony przeciętnie bogaty ,czyli przeciętnie ubogi. Za czasów Nasera wykształcony Arab czytał kairski Al-Ahram. Dziś ogląda Al-Jazeerę.
Mam wrażenie że w dużym stopniu protestuj ącym o to chodzi. Nie tylko o biedę.Ale i o upadek prestiżu Egiptu. O przespane pół wieku.