Kto by się spodziewał, że rysunek Andrzeja Krauzego i notka Macieja Rybińskiego spotka się z aż dwudniowym zainteresowaniem Gazety Wyborczej.
Jako jej wierny czytelnik po raz kolejny utwierdzam się w tym, że wolność słowa jest uprawnieniem uprzywilejowanych, no przynajmniej do czasu, aż większość nie przestanie pławić się we wstecznictwie.
"Wszyscy powinniśmy poczuć się tym obrażeni"- pisze Miłada Jędrysik.
"Każdy ma takie poczucie humoru, jakim go Pan Bóg obdarzył. Być może więc byłoby stosowne przemilczeć ten obrzydliwy, homofobiczny dowcip - bo znęcać się nad upośledzonymi nie wypada."- dodaje Adam Leszczyński.
Cóż, w przeciwieństwie do zwolenników wolności słowa dla uprzywilejowanych uważam, że zarówno genitalia na krzyżu, jak i rysunkowy komentarz dotyczący ślubów homoseksualistów (bo rysunek nie jest porównaniem zoofilii do homoseksualizmu jak chciałby pan Leszczyński) jest dopuszczalny. No, to pierwsze może świadczyć co najwyżej o niemocy twórczej artysty, który sięga po oklepane sposoby wzbudzenia zainteresowania.
To media wyciągnęły seksualność na sztandary, one ciągle debatują nad sensem monogamii, tym czy baba z ściągniętymi do połowy majtami powinna być na reklamie czy nie. Rozmawiając o seksualności dopuszczalne jest poruszanie kwestii związanych tak z hetero- jak i homoseksualnością.
W czym bardziej urzywilejowany jest homoseksualizm, że żart o nim jest obrzydliwy i homofobiczny, niż przykładowy żart o bigamistach, czy podśmiewanie się z marszałka, któremu nie po raz pierwszy staje przed izbą?
Dla prawdziwych zwolenników równości- niczym.
Jeśli chcemy traktować różne preferencje seksualne na równi to podlegają one w debacie publicznej równym prawom.
PS: Panie Adamie Leszczyński. TAK- mnie zarówno notka Rybińskiego i rysunek Krauzego bardzo rozbawiły. Za to ich lubię, że mają dystans do wszystkiego. Rozbawił mnie nawet niemiecki skecz obśmiewający Polaka-złodzieja. Przepraszam, że lubię się śmiać.