Polska, okolice Włodawy, 10 lutego 1708 r.
Wjechali stępa między wiejskie chaty. Osada wydawała się zupełnie wymarła. Jedynie lniane gacie i koszule schnące na krzywych płotach świadczyły, że mieszkańcy nie opuścili swoich domów. Nagle, drogę jeźdźców przeciął olbrzymi czarny kocur.
- A kysz, belzebubie nasienie! – Pan Michał Kamieński splunął przez lewe ramię i złożył palce w znak chroniący od czarciego uroku, którego nauczył się podczas nauki w kolegium jezuickim w Chełmie Lubelskim – Drogę przebieżał, kurwi syn, żeby mu tak mysza w gardle stanęła!
- Czego? – odwrócił się w siodle jadący obok Pan Lech Gęsiński, kasztelan włodawski, tutejszy pan na włościach.
- Kot. Jako ta smoła czarny. Drogę przebieżał, tfu, tfu, skur… – Pan Michał przerwał nagle przypomniawszy sobie o zamiłowaniu swojego dobrodzieja do wiejskich dachowych kocurów – Kica miła czarna, o tam pobiegła. Pewnie bezdomna… Tak tylko zmartwiłem się… Głodne pewnikiem biedactwo…
Pan Kasztelan Gęsiński nie rzekł nic na to, zamyślony nad czekającym ich nieopodal sejmikiem szlacheckim i spotkaniem z nowym starostą włodawskim – Ronaldem Tuskim.
Pan Michał dyskretnie otarł pot z czoła, rugając się kolejny raz w myślach za nieroztropność.
- Dlaczego Pan Nasz nie obdarzył mnie łaską miłości do zwierzątek? - nieustannie pytał się w myślach – Albo łaską krótszego języka przy moim pryncypale? Dziś byłbym już co najmniej podkomorzym…
Michał Kamieński odwrócił się w siodle i zerknął ukradkiem na jadącego z tyłu drugiego towarzysza podróży, brata Pana Kasztelana, Jarosława. Pan Jarosław Gęsiński, do niedawna starosta włodawski, sprawiał wrażenie równie skupionego nad czekającym ich sejmikiem, jednak tlący się w kącikach ust uśmieszek, świadczył niezbicie, że był w pełni świadom ostatniej rozmowy. Kamieński zaklął siarczyście pod nosem.
- Patrzajcie ino jak pustota we wiosce – Pan Michał postanowił zatrzeć wcześniejsze niemiłe wrażenie dowcipem – Alem widział zza błon, że ludziska w chatach siedzą, uważają. Pewnikiem bab pilnują przed Tuskową kompanią, która pobieżała tędy, he he he!
- I nie dziwota, Michałku – odezwał się wyrwany z zadumy Pan Kasztelan – Wierzaj mi, nowy starosta i jego kompania żadnej kiecce nie przepuszczą. Warchoły to i swawolniki okrutne. Cóż uczyniła nasza piękna włodawska ziemia, że ją takim starostą Pan Bóg pokarał? Ech, doigrają się jeszcze ci panowie… Ha, oto i karczma…
Popędzili konie.
Przed drzwiami karczmy, na schodkach, siedziało dwóch panów braci w zarzyganych kontuszach. Obaj trzymali przy piersi gliniane kufle, a między nimi stała misa pełna upieczonych kurzych nóg i ogórków kwaszonych.
- Coście za jedni? – wrzasnął jeden ze szlachciców na widok zbliżającego się gościńcem braci Gęsińskich i Pana Michała – Czego tu szukacie? Poszli precz! Zajęta karczma w imieniu prawa! My tu Seym mamy! Eeeek! – beknął donośnie.
Drugi „pan brat”, mniej zmożony trunkiem, rozpoznawszy braci Gęsińskich, zakrzyknął – Czołem waszmościowie! – podnosząc rękę do bobrzego kołpaka.
Po chwili zza drzwi wybiegł przygarbiony Żyd w wystrzępionym chałacie - Wielmożny Panie, witamy, witamy. Zapraszam w moje skromne progi, czym chata bogata…
- Prowadź do karczmy, Żydzie! Mięsiwa i piwa, ino prędko! Ciesz się, mordo judaszowa, że Jaśnie Pan Kasztelan raczył zaszczycić swoją obecnością twoją parchatą karczmę! – Pan Michał wykrzyknął tubalnie i spojrzał uśmiechnięty na braci Gęsińskich oczekując aprobaty.
Pan Kasztelan zastygł z lewą noga w strzemieniu. Pan Jarosław pochylił się w siodle odwracając zimne oczy w stronę Pana Michała, który musiał teraz dowieść, że w ciągu dwóch lat pobytu w szkole jezuickiej nauczył się również podstaw dworskiego zachowania.
- Wybacz krotochwile, Żydzie. Prowadź do karczmy. – Bracia Gęsińscy nie spuścili wzroku z Pana Michała – Eeeeee, Judajczyku? Eeeee, Panie Żydzie? – oczy Gęsińskich ociepliły się wyraźnie - Tak! Wybaczcie Panie Żydzie. Prowadźcie nas z łaski swojej do karczmy.
Bracia Gęsińscy i Pan Michał zsiedli z koni i ruszyli w kierunku gospody. Pan Kasztelan przed drzwiami poprawił szarawy, dostatni żupan i rzekł cicho do towarzyszy:
- Dziś, tutaj, w tej karczmie zdecydują się losy naszej włodawskiej ziemi. Niechaj Pan Nasz ma ją w swojej opiece, jeśli nam sił nie starczy. Jarek, Michał, wchodzimy!
Z wnętrza dochodziły ich donośne krzyki rozpolitykowanej szlachty, dyskutującej zawzięcie nad istotnymi dla ziemi włodawskiej wyzwaniami gospodarczymi i społecznymi: „My szlachta, honor mamy!”, „Akurat! Pies jebał twoje szlachectwo!”, „Veto! Nie pozwalam!”.
Inspiracja i fragmenty niektórych dialogów: drugi tom „Wiedźmina” A. Sapkowskiego oraz twórczość Jacka Komudy.
Matka jest tylko jedna
A babć jest dwa razy tyle
Spadek podwójnie większy
I szybszy
Wnuczku, pomóż babci!
Niech szybciej skończy w mogile.
/H. Trojańska-Parys, Babcia vs. Matka/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura