Prof. Marcin Król raczył był się wyrazić negatywnie o kampanii prezydenckiej: "Kampanii nie było. Kandydaci na prezydenta zachowywali się jak w Tańcu z gwiazdami". Zjechał wszystkich równo, od Dudy po Ogórek.
Ciekawe są jednak te sformułowania:
Bronisław Komorowski, który, szczerze mówiąc, nie wiem po co prowadził kampanię. Pewnie dlatego, że musiał, bo jakby jej nie prowadził, toby wszyscy mu to wytykali. Wystarczyłoby, jakby kilka razy przemówił. Po co jeździć po wsiach, mordować się z jakimiś rodzinami, po co? Wiem, że tak samo jest w Ameryce, ale ten fakt niczego nie tłumaczy, a świadczy właśnie o stanie pewnego zgłupienia intelektualnego. Komorowski mógł wystąpić kilka razy, powiedzieć, jakie ma plany, co uczynił.
To straszne, ale po tamtej stronie naprawdę wielu uważa, że Komorowski powinien dostać drugą kadencję honoris causa, bez wystawiania tyłka z pałacu. Czytywałem opinie, że jako prezydent jest jedynym, który ma stosowne doświadczenie, a inni to czeladnicy, wręcz uzurpatorzy. W pewnym sensie i racja - kto zamierza przejąć władzę od prezydenta, jest uzurpatorem, a sam start w wyborach to obraza majestatu. Podobnie do Króla rozumował Łukaszenka, który uzurpatorów po prostu zapuszkował. Ale po to wymyślono demokrację, by taka zmiana była jednak dopuszczalna.
Dlatego kandydatowi Komorowskiemu przydałoby się parę (spóźnionych) lekcji demokracji. Sposób, w jaki traktował kontrkandydatów, od których w tej sytuacji nie był nikim ważniejszym, był skandaliczny. Przypuszczam, że w dawnych, lepszych czasach chętnie wsadziłby ich do Toweru lub Bastylii albo bezpośrednio oddał katu.
Jaki z tego wniosek? Komorowskiego już chyba nie wychowamy, Króla też pewnie trzeba odpisać na straty. Ale mamy kartkę wyborczą, którą - razem - możemy obecnej ekipie solidnie spuścić bęcki, bo dobrze na to zapracowali.
Wywiad w Polska Times
