Marcin Horała Marcin Horała
42
BLOG

Merytorycznie po sesji

Marcin Horała Marcin Horała Polityka Obserwuj notkę 0

Tradycyjnie wrzucam mój ostatni felieton z Gazety Świętojańskiej:

Miałem pomysł na kolejny felieton z refleksjami natury ogólno politologicznej ale życie stanęło na przeszkodzie. Mieliśmy bowiem oto sesję obfitującą w ciekawe i ważne decyzje. Nie mam więc wyboru i muszę trochę popisać merytorycznie.

Na początek sesji dostałem nalepkę i wstążkę akcji mającej – o ile dobrze zrozumiałem – promować dwa tygodnie refleksji na temat przemocy wobec kobiet. Do akcji nawiązywała rezolucja rady stwierdzająca w skrócie, że przemoc wobec kobiet jest zła i chcielibyśmy żeby jej nie było. Nie chciałem psuć atmosfery i roztrząsać spraw w sumie rady miasta nie dotyczącej więc zmilczałem, tylko nie przypiąłem wstążki. Albowiem stosunek do tego rodzaju akcji mam bardzo chłodny. Pytanie: czy pan Zenek (przepraszam wszystkich Zenków, musiałem jakieś imię wziąć dla przykładu) który ma zwyczaju żonę bijać przejmie się rezolucją rady miasta tudzież widokiem kilku bliżej nie znanych mu osób z białą wstążką w klapie? Oczywiście, że nie.

Czemu więc ta (i inne tego rodzaju akcje) służą? Ano kręceniu się polityczno-medialnego biznesu. Działacze działają, politycy się troszczą, media o tym piszą – a pan Zenek jak żonę bił tak bije dalej. A my przypinając wstążkę poczuliśmy się lepiej, temat przemocy wobec kobiet mamy załatwiony, w przyszłym miesiącu zwalczymy smsem głód w Afryce, a może plastikową bransoletką wyleczymy raka piersi.

Właściwie jak tak się zastanawiam to trochę żałuję, że może jednak czegoś nie powiedziałem. Kuluarowy naród wyczuwał fałsz sytuacji zastanawiając się dlaczego akurat zwalczamy przemoc mężczyzn wobec kobiet, w czym jest ona gorsza od przemocy kobiet wobec mężczyzn tudzież mężczyzn wobec mężczyzn, starszych wobec młodszych (i na odwrót), czarnych wobec białych (i na odwrót) i tak dalej. Kwitła również szydera polegająca na dywagacjach czy chodzi o nie bicie gołą ręką, czy może bez wystarczającego powodu, czy po zakończeniu akcji już można bić itp. A oficjalnie nikt (w tym i – biję się w piesi – ja) nie wyraził choć odrobiny sceptycyzmu wobec walki z przemocą poprzez wpinanie wstążek i uchwalanie rezolucji. Atmosfera więc trochę jak z akademii o znikniętych parówkach.

Niestety takie mamy czasy. Na przykład swego czasu piłkarze walczyli z rasizmem dukając przed meczem z kartki odpowiednie formułki „antyrasistowskie”. Jak ktoś słusznie zauważył gdyby kiedyś ktoś, na przykład radykalny islam, wziął się na poważnie do ataku zbrojnego na zachodnią Europę – to wprawdzie tak zwane wojsko utworzone z zachowaniem parytetu dla kobiet i kochających inaczej uciekłoby bez jednego wystrzału – ale najeźdźcy musieli by się liczyć z bardzo ostrymi w tonie listami protestacyjnymi intelektualistów. Powstałoby również dużo przeciwnych inwazji profili na portalach społecznościowych. Kto wie – może nawet odbyłby się marsz milczenia. Jako się rzekło – takie czasy.

Odpłynąłem jednak trochę od obiecanej tematyki merytorycznej za co przepraszam i już wracam na gdyńskie podwórko.

Na początek sesji rozgorzała dyskusja nad samym porządkiem obrad. Otóż w aneksie do porządku obrad znalazło się ponad dziesięć uchwał zgłoszonych z siedmiodniowym wyprzedzeniem. Dotychczas dobrym zwyczajem było zgłaszanie projektów z wyprzedzeniem dwóch tygodni, a podsyłanie do aneksu albo jakichś wyjątkowo pilnych projektów albo zupełnie błahych formalności. Tym razem nie dość że natłok uchwał przyspieszonych był duży to jeszcze w natłoku owym przeciskały się uchwały tak ważne i skomplikowane poznawczo jak dwa miejscowe plany zagospodarowania w tym plan obejmujący teren przyszłego forum kultury wraz ze sporym kawałkiem Śródmieścia. Wystąpiłem z tezą, iż dopychanie na ostatnią chwilę tak ważnej i skomplikowanej uchwały powinno zostać dopuszczone przez radę wyłącznie, jeżeli istnieje jakaś bardzo wyraźna przyczyna pośpiechu (godnego łapania pcheł a nie uchwalania poważnych uchwał).

Odpowiedzią zaszczycił mnie sam pan prezydent Szczurek, stwierdzając z godnością, że tryb siedmiodniowy jest przewidziany w ustawie i w związku z tym uzasadnienia nie wymaga. Był to pewien postęp bo na komisji prezydent Stępa udzielił mi długiego wywodu z którego można by wysnuć wniosek że generalnie lepiej żeby plan był uchwalony wcześniej niż później. Wobec tego podtrzymałem swoje stanowisko apelując do rady aby szanowała swoje, również zwyczajowe, prawa – i wobec braku konkretnego uzasadnienia dla pośpiechu zdjęła projekt z porządku obrad. Czcigodni koledzy radni byli łaskawi nie przyznać mi racji i projekt został przyjęty.

Kolejną sporną kwestią okazała się wysokość lokalnych podatków. Otóż w gdyńska władza przyjęła w tym zakresie filozofię maksymalizacji fiskalizmu. To znaczy, że co roku podwyższamy podatki do maksymalnych dopuszczalnych ustawowo stawek. Nie można takiej postawy uzasadnić inaczej jak swoistą arogancją władzy. Władza wie lepiej od mieszkańców jak wydawać ich pieniądze. Pieniądze w budżecie są wydawane na sprawy ważne i doniosłe – a pozostawione obywatelom zostałyby przez nich zmarnowane. Więc im większy budżet miasta (co za tym idzie mniejsze budżety domowe) tym lepiej.

Od zawsze byłem przeciwny takiej filozofii. Można to nazwać podejściem wolnorynkowym, można zasadą pomocniczości – jak zwał tak zwał. W każdym razie uważam, że wielkość budżetu miasta nie powinna być głównym, a przynajmniej nie jedynym priorytetem. Powinniśmy raczej dążyć do maksymalnego obniżenia obciążeń podatkowych mieszkańców – na ile tylko pozwoli prawo i niezbędne budżetowe potrzeby.

Obecnie doszła jeszcze jedna okoliczność wskazująca na konieczność obniżenia, a przynajmniej nie podwyższania, podatków – a mianowicie kryzys gospodarczy. Dobrze by było aby w tych trudny warunkach mieszkańcom Gdyni oraz gdyńskim przedsiębiorcom władza lokalna pomogła. Albo przynajmniej nie przeszkadzała, nie dokładała dodatkowych obciążeń.

Oczywiście strona rządząca dała mi odpór wskazując że mieszkańcy też muszą się do funkcjonowania miasta dołożyć (jakby pozostałe środki w budżecie nie szły w ten czy inny sposób z ich podatków), że proponowane przeze mnie obniżki mają małe znaczenie (lepszy rydz niż nic, nie chciałem wywracać budżetu – ale jakby co to niech zaproponują większe obniżki, chętnie bym poparł), że w kryzysie nie możemy zmniejszać frontu inwestycyjnego (i racja, tyle że ponad 100 milionów w projekcie budżetu idzie na zwiększenie wydatków bieżących, nie-inwestycyjnych, tam można by szukać oszczędności).

Odrzucenie moich wniosków mnie nie zdziwiło, natomiast zdziwił mnie stosunek głosów. Bo że Samorządność, typowa partia władzy, będzie chciała grabić do budżetu ile się da to jasne. Ale to, że „wolnorynkowa”, „liberalna” PO w głosowaniu na poprawkami się wstrzyma a w ostatecznie poprze uchwałę podwyższającą podatki – to było jednak duże zdziwienie. O ile pamiętam to klasycy liberalizmu raczej nie byli zwolennikami wysokich podatków, ale być może się mylę.

Tymczasem prolog do dyskusji nad budżetem mamy za sobą i – o czym pewnie w kolejnym felietonie – zbliżamy się do rozstrzygania o samym budżecie. Oj, będzie się działo.

Z wykształcenia prawnik i politolog. Z zawodu specjalista organizacji zarządzania procesowego i zarządzania projektami. Z zamiłowania samorządowiec i publicysta. Radny miasta Gdyni, ekspert Fundacji Republikańskiej, przewodniczący Zarządu Powiatowego PiS w Gdyni. Zamierzam kandydować na urząd prezydenta miasta Gdyni.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka