Marcin Horała Marcin Horała
90
BLOG

O szanowaniu się przez Radę Miasta Gdyni

Marcin Horała Marcin Horała Polityka Obserwuj notkę 8

Na ostatniej sesji zdarzyło się kilka ciekawych momentów, z których najistotniejszym było niewątpliwie przyjęcie projektu zagospodarowania terenu Mola Rybackiego, czyli inaczej mówiąc terenów „Dalmoru”. Postaram się jednak nie przedzierzgać z felietonisty w reportażystę i zamiast sucho relacjonować zdarzenia z sesji wyciągnę z nich jakieś wnioski. A wnioski są takie, że rada miasta, bądź co bądź najwyższy organ władzy samorządowej, po prostu się nie szanuje.

Projekt miejscowego planu zagospodarowania Mola Rybackiego został wniesiony pod obrady w bardzo oryginalnym trybie. Zastanawiam się jeszcze czy ten sposób wnoszenia projektów pod obrady nazwać „z partyzanta” czy „ zza węgła”. Najpierw projektu takiego nie ma. Nie ma w proponowanym porządku obrad, nie ma w aneksie do porządku obrad, nie ma nawet w drugim aneksie. Potem projekt przechodzi w stan bytu potencjalnego, staje się projektem in statu ascendi, Nadal projektu nie ma, ale już wiemy że być może, że jego nie-byt nie jest stanem definitywnym, jest nie-bytem nabrzmiewającym możliwością zaistnienia. Jacyś radni dostają zapisy planu z tajemniczą adnotacją „pan prezydent prosi o zapoznanie się”.

No i nagle następuje wybuch bytu projektu, projekt gwałtownie niespodziewanie i w ostatniej chwili (konkretnie o 15:00 w przeddzień sesji) konkretyzuje byt potencjalny w byt realny. No po prostu projekt jest.

Zamiast przewidzianego w regulaminie rady miasta terminu 14 dni przed sesją mamy nowy termin – 14 godzin przed sesją. Na następną sesję proponuję Panu prezydentowi nowy pomysł – zgłoszenie projektów 14 minut przed sesją. W końcu radni Samorządności i tak bez czytania wiedzą jak zagłosować.

Na takie jaja rada powinna odpowiedzieć prosto i jednoznacznie – nie dopuścić projektu do porządku obrad. Sprawa jest zbyt ważna dla naszego miasta, żeby załatwiać ją z partyzanta. Niestety w burzliwym związku rady miasta z prezydentem rada zachowuje się jak kobieta, która zupełnie nie zwraca uwagi na to, czy jej mężczyzna o nią dba, czy liczy się z jej zdaniem, ba może nawet przyjść do domu pijany i wejść do łóżka w zabłoconych butach – a o ona i tak będzie chętna i zachwycona że pan i władca ją zaszczycił. Jak się sami – my, rada miasta – nie szanujemy, to nie ma co się dziwić, że prezydent wykorzystuje nas przy każdej okazji jak mu wygodnie. Powinien zostać raz i drugi wystawiony na wycieraczkę, tzn. projekt złożony zza węgła powinien zostać niewpisany do porządku obrad albo w wersji skrajnej odrzucony – to by się nauczył przychodzić do nas tylko umyty, ogolony i z kwiatami (to znaczy zgłaszać projekty uchwał z odpowiednim wyprzedzeniem i po odpowiednich konsultacjach).

Inny wątek nieszanowania się rady ujawnił się przy okazji zgłoszonej przeze mnie poprawki do projektu uchwały o dotacjach na cele renowacji i konserwacji zabytków. Chodziło o to, żeby dofinansować rozbiórkę dobudówki szpecącej zabytkową bryłę kościoła św. Mikołaja w Chyloni. W tej samej uchwale były środki na dofinansowanie kilkunastu remontów elewacji kamienic w Śródmieściu, które indywidualnymi zabytkami nie są, tylko znajdują się na terenie uznanego za zabytek zespołu zabudowy centrum. Uważałem, że po pierwsze, odpowiednie wyeksponowanie jednostkowo wpisanego do rejestru zabytków obiektu, w dodatku dość unikatowego na skalę gdyńską, jest z punktu widzenia miasta istotniejsze od tego czy w tym roku elewację będzie miało odnowione 15. czy 12. kamienic w centrum. Po drugie zrozumiałe, że z przyczyn naturalnych przytłaczająca większość dotacji idzie na obiekty znajdujące się w Śródmieściu – ale tym bardziej warto dofinansować rzadki przypadek dobrego projektu renowacyjnego umiejscowionego w innej dzielnicy. Aby jednak nikogo nie poszkodować, proponowałem brakujące środki (około 70 tys. zł, a więc w skali miasta pryszcz) przesunąć z rezerwy ogólnej.

Oczywiście mój projekt poprawki spotkał się z ciętą ripostą, iż podważam w ten sposób przyjętą procedurę rozdziału środków. Tymczasem niczego nie podważałem bo procedura – skoro chodzi o uchwałę rady miasta – służy tylko przygotowaniu propozycji dla rady. Ostateczna decyzja jest w suwerennej gestii rady miasta i tak jak najbardziej może treść propozycji powstałej w wyniku stosowania procedury zmienić. Czego oczywiście nikt nie podważał w sensie formalnym. Ale na przykład koleżanka Beata Łęgowska podważała w sensie moralnym, jakoby takie zgłaszanie poprawek (aż chciałoby się dodać sakramentalne „na kolanie”) było czymś niestosownym. Padły słowa, że koleżance radnej jest z tego powodu przykro.

Rozumiecie państwo? Radny miasta na sesji rady miasta zgłasza poprawkę do projektu uchwały rady miasta. No niby formalnie ma prawo, ale a fe, jaka to przykrość, jaka to niestosowność. Jak wiadomo od przygotowania projektów uchwał jest tylko Pan prezydent tudzież osoby, które uzyskały od Niego koncesję na taką działalność. Rada jako taka jest od tego, żeby projekty przyklepywać, a nie w nich bezczelnie grzebać.

Drugim argumentem przeciw było to, że moja poprawka wymagała zmiany budżetu. Czego nie ukrywałem i wprost w tekście poprawki uwzględniłem. Poprawka, przypomnę, miała dotyczyć zawrotnej kwoty około 70 tys. złotych. Na tej samej sesji uchwalaliśmy zmianę budżetu opiewającą na kilkanaście milionów - no ale tu wnioskodawcą był Pan prezydent. Natomiast żeby to radni z własnej inicjatywy podejmowali decyzje wpływające na zmianę budżetu? Eee, co to, to nie, budżetu lepiej się nie dotykać bo jeszcze coś zepsujemy. Jak mawiała moja córka „bojam się, bojam się”. Córka już z tego wyrosła, ale rada miasta Gdyni najwyraźniej nie.

Mamy więc do czynienia z objawami zapaści rady miasta. Na pierwszy rzut oka można by stwierdzić, że jest to zapaść intelektualna – Pan prezydent i jego urzędnicy to są mądrzy, znają się na tych wszystkich słupkach, liczbach i skomplikowanych słowach i lepiej my – prostaczkowie radni – nic tam im nie zmieniajmy bo będzie bieda. Tak się jednak składa, że przez cztery lata poznałem większość radnych, więc mogę zaryzykować twierdzenie, że ludzi zdecydowanie niegłupich, a nawet znających się na różnych aspektach funkcjonowania miasta, jest na pewno większość.

To nie jest zapaść intelektualna tylko świadomościowa. Brak poczucia własnej wartości, brak politycznej virtu, brak poczucia podmiotowości. Myśl, że tak naprawdę to my, radni, jako władza uchwałodawcza jesteśmy od decydowania w najważniejszych dla miasta sprawach – a Pan prezydent powinien być tylko sprawnym wykonawcą naszych decyzji – wydaje się w Gdyni jakąś herezją. A przecież wynika wprost z zapisanych w ustawach kompetencji władz samorządowych. Koledzy radni - jeżeli mnie czytacie – odważcie się zrozumieć, że jesteście władzą. Że mieszkańcy wybrali was po to, żebyście rządzili Gdynią, a nie antyszambrowali po gabinetach zastępców naczelników, żeby pozałatwiać trochę jednostkowych bolączek.

My, rada miasta, powinniśmy po prostu zacząć się szanować.

Z wykształcenia prawnik i politolog. Z zawodu specjalista organizacji zarządzania procesowego i zarządzania projektami. Z zamiłowania samorządowiec i publicysta. Radny miasta Gdyni, ekspert Fundacji Republikańskiej, przewodniczący Zarządu Powiatowego PiS w Gdyni. Zamierzam kandydować na urząd prezydenta miasta Gdyni.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka