Marcin Horała Marcin Horała
335
BLOG

O kampanii pod kościołami

Marcin Horała Marcin Horała Polityka Obserwuj notkę 7

Jedną z metod deprecjonowania sukcesu PiS w zbieraniu podpisów pod kandydaturą Jarosława Kaczyńskiego było mnożenie doniesień – w atmosferze moralnego potępienia – o zbieraniu podpisów pod kościołami. Od tej pory reporterzy - oczywiście głównie "Gazety Wyborczej" - ruszyli w Polskę tropić ślady ulotek, gazetek czy plakatów prezesa PiS, znajdujących się choćby w okolicy obiektów sakralnych.

 
W kampaniach często rozdaję ulotki ludziom wychodzącym z kościoła. Temat więc mam dobrze przerobiony i chciałbym się podzielić kilkoma refleksjami.
 
Po pierwsze zdecydowanie trzeba odróżnić trzy sytuacje:
 

1. Zbieranie podpisów/ rozdawanie ulotek w kościele w środku. To moim zdaniem zdecydowanie zbytnie pomieszanie sacrum i profanum Może po prostu przeszkadzać ludziom, którzy przyszli do kościoła się pomodlić. Jestem przeciw. Na szczęście tego rodzaju incydenty są bardzo rzadkie. W całej tej nagonce na zbieranie podpisów pod Jarosławem Kaczyńskim zauważyłem dokładnie jeden taki przypadek. Również lokalnie w Gdyni to się raczej nie zdarza, jedynie w biuletynie parafialnym parafii pw. Chrystusa Dobrego Pasterza co wybory promuje się kandydatka Samorządności p. Jadwiga Stefaniszyn. Na okładce Pan Jezus – a w środku kandydat. To zdecydowanie jest niefajne.

2. Zbieranie podpisów na terenie kościelnym. Tu decydujące słowo należy do proboszcza jako do dysponenta miejsca. Jeżeli wyrazi zgodę to OK., jak nie to należy taką decyzję uszanować. Ja osobiście bym o taką zgodę nie prosił bo po co - skoro istnieje wariant 3.

3. Działania kampanijne na terenie publicznym tyle że w miejscu gdzie jest dużo ludzi idących z/do kościoła czyli np. przy bramie terenu kościelnego. Tu nawet proboszcz nie ma nic do powiedzenia – na terenie publicznym można prowadzić kampanię bo mamy na szczęście w miarę wolny kraj.
 
Pewne problemy mogą sprawiać sytuację nietypowe – np. kościół znajduje się w zwartej zabudowie historycznej co powoduje że nie ma własnego terenu i „na terenie publicznym” oznaczać może również – pod samymi drzwiami kościoła. Albo wtedy gdy teren kościelny jest rozległy i nie wygrodzony, trudno żeby każdy miał w małym palcu geodezyjną mapę własności by wiedzieć przy której płycie chodnika dokładnie kończy się teren kościelny.
 
No więc wychodzi sobie ze mszy obywatel, który przy okazji jest również wiernym Kościoła Katolickiego, mija drzwi kościoła, mija bramę terenu kościelnego a za bramą stoję sobie na przykład ja i mówię grzecznie "proszę" wyciągając rękę z ulotką albo gazetką. Kto chce to sobie weźmie, kto nie chce to nie weźmie. Może powiedzieć "nie, dziękuję", może nic nie mówić tylko wyciągniętą rękę zignorować. Komu to szkodzi?
 
Do tego mamy staropolską tradycję, w myśl której kościół był ośrodkiem życia lokalnej społeczności (również życia politycznego - sejmiki bardzo często odbywały się w kościołach). Mamy jasno wpisane w katolickiej nauce społecznej zalecenie aktywnego i roztropnego udziału w życiu publicznym, w wyborach itp. - czemu raczej zapoznawanie się z materiałami wyborczymi sprzyja.
 
Mimo to wciąż podnoszą się głosy osób, dla których taki sposób prowadzenia kampanii wyborczej to skandal. Gwoli ścisłości - zazwyczaj są to osoby luźno związane z Kościołem. Moja obserwacja jest taka że najbardziej negatywnie reagują przypadkowi przechodnie, nie idący akurat ani do ani z kościoła. No ale na te kilkaset osób biorących albo niebiorących materiałów bez jakiejś szczególnej reakcji, na kilkadziesiąt reagujących pozytywnie - zazwyczaj trafi się i kilka reakcji negatywnych.
 
Zawsze staram się z takimi osobami grzecznie porozmawiać, bo autentycznie jestem ciekaw ich motywacji. Niestety jak dotąd nie udało mi się, bo na wypowiedziane grzecznym tonem pytanie o treści mniej, więcej: "Czy mógłby Pan/Pani wyjaśnić dlaczego to Panu/Pani się nie podoba?" zawsze słyszałem w odpowiedzi jeden tekst "Może jeszcze na ołtarz z tymi ulotkami wejdziecie" który trudno uznać za wypowiedź merytoryczną. Dalej zazwyczaj interlokutor przechodził do krzyków i wyzwisk, po czym musiał salwować się ucieczką wobec narastającego gniewu otaczającego nas ludu Bożego, który przystępował do równie agresywnej obrony mojej osoby. Ku mojemu żalowi zresztą bo mi w ten sposób płoszył okaz, który chciałem zbadać.
 
Raz udało mi się wejść w dialog w warunkach nie-konfrontacyjnych, co ciekawe z kamerzystą TVN24. Niestety gdy po wyrażeniu rytualnego oburzenia, moim pytaniu i równie rytualnej replice o wchodzeniu na ołtarz ja z kolej przytoczyłem kilka argumentów opisanych powyżej - kamerzysta zaniemówił, postał chwilę w ciszy i sobie poszedł.
 
Muszę więc zrekonstruować argumenty przeciw kampanii pod kościołami sam na podstawie artykułów prasowych. Pomogli też trochę znajomi z Facebooka, którzy byli uprzejmi podzielić się swoimi wątpliwościami. No więc argumenty są takie:
 
Rozdając materiały wyborcze w okolicach budynku kościoła sugeruję - fałszywie - poparcie Kościoła jako instytucji dla mojej opcji wyborczej. Odpowiedź: litości, ludzie chodzący do kościoła nie są idiotami. Gdyby to, że ktoś coś robi w okolicach budynków sakralnych oznaczało poparcie Kościoła jako takiego dla takiej działalności - to ludzie musieliby masowo uważać, że Kościół Katolicki popiera żebractwo, handel kwiatami i zniczami - a lokalnie to parafia pw. Jana Chrzciciela popiera też kurczaki z rożna, parafia pw. Matki Boskiej Różańcowej popiera pizzerię "Skrzypek" itp. Ludzie naprawdę są w stanie zakumać, że na publicznym chodniku pod bramą kościoła może stanąć i rozdawać ulotki każdy i nie oznacza to automatycznie że jest przedstawicielem Kościoła jako instytucji.
 
Rozdając materiały w okolicach budynku kościoła zaburzam religijny charakter obrzędów i przeszkadzam ludziom w modlitewnym skupieniu. To oczywiście byłaby prawda gdybym materiały rozdawał w kościele w trakcie mszy, albo ludziom idącym w procesji na Boże Ciało. Takie przypadki byłby karygodne i praktycznie się nie zdarzają. Natomiast, jeżeli grzecznie wyciągam rękę z gazetką i mówię "proszę" do ludzi, którzy skończyli się modlić i wychodzą ze mszy - to w czym to przeszkadza? Jak ktoś wychodzi z kościoła to zazwyczaj nie po to żeby się modlić po drodze tylko dlatego że skończył się modlić i idzie do domu. A jak komuś myśli jeszcze krążą wokół spraw ostatecznych to nikt mu nie każe gazetki czy ulotki brać, albo wziąwszy od razu czytać. Może sobie schować do kieszeni i przeczytać później. Gdyby samo powiedzenie "proszę" i wyciągnięcie ręki tak dramatycznie naruszało skupienie po mszy - to równym skandalem byłoby np. mówienie spotkanym po mszy sąsiadom "dzień dobry, co słychać", która to praktyka nie spotyka się raczej z potępieniem.
 
Szukając przyczyn postawy przeciwnej kampanii w okolicach kościoła dotarłem również do pewnego podskórnego przekonania, nie wyrażonego przez żadnego z przeciwników explicite, niemniej gdzieś tam w tle obecnego. Przekonania, że polityka jako taka, a już szczególnie kampania wyborcza jest czymś moralnie dwuznacznym. Albo nawet jeżeli nie moralnie dwuznacznym to co najmniej wstydliwym, niestosownym, budzącym estetyczny niesmak – i w związku z tym nielicującym z kościelnym sąsiedztwem. Tak jak dajmy na to ludzie czasem muszą iść gdzieś za potrzebą naturalną, ale powinni robić to dyskretnie, w sposób nie zwracający uwagi, a sąsiedztwa budynków kościelnych nie uznalibyśmy za najszczęśliwszą lokalizację dla publicznego szaletu.
 
Można sobie takie przekonania w cichości serca żywić – i nawet nie zawsze muszą być tylko uzewnętrznioną projekcją własnego podejścia do polityki. Tyle, że mają się one zupełnie nijak do wspomnianych już zaleceń nauki społecznej kościoła aktywnego udziału wiernych w życiu publicznym. Może więc sobie ktoś uważać udział w procesie wyborczym za coś wstydliwego czy niegodnego – ale nie może się przy tym zasłaniać troską o godność czy cześć obiektów kościelnych i korzystających z nich wiernych.
 
Takie podejście harmonizuje się tylko z jedną filozofią – filozofią totalnego rozdziału Kościoła nie tylko o państwa ale i od społeczeństwa, od wspólnoty. Że jak ktoś już musi sobie wyznawać wiarę to trudno – ale niech robi to w prywatności, po kryjomu, tak żeby nikt nie widział. I absolutnie nie ma prawa przenosić motywowanych religijnie wartości na życie publiczne – a i Kościół jako instytucja w życiu publicznym w żaden sposób nie powinien uczestniczyć. Tak, wówczas rozdawanie ulotek pod kościołem - takie pomieszanie wspólnoty religijnej ze wspólnotą obywatelską, polityczną – musi razić.
 
I tak dochodzimy do powodu ostatniego, i moim subiektywnym zdaniem najważniejszego, powodu – skuteczna kampania wśród ludzi pod kościołem po prostu kole w oczy ludzi, którzy ze swoimi poglądami nie mają czego pod kościołem szukać. Tak się składa, że chodzący regularnie do kościoła są ponadprzeciętnie aktywni wyborczo – i zdecydowanie bardziej od średniej społecznej prawicowi w swoich poglądach. Oczywiście zdarzają się wyjątki, ale taka jest generalna reguła. I nie ma się co dziwić bowiem właśnie prawica społeczna popiera realizację polityki służącej wartościom bliskim wierze katolickiej – by wspomnieć chociażby kwestie związane z obroną życia, moralnością publiczną itp. Stąd może narastać frustracja i sprzeciw wśród polityków innych opcji, dla których ten spory segment elektoratu jest stracony na starcie – oraz wśród tych, pozostających w mniejszości, wiernych, którzy starają się w swoich sumieniach pogodzić wiarę katolicką z zaangażowaniem sympatii politycznych po stronie opcji popierających programy w mniejszym lub większym stopniu rozbieżne z wartościami wypływającymi z ich wiary.
 
Rozumiejąc rozgoryczenie i pierwszych i drugich mogę im tylko odpowiedzieć – a dajcie nam święty spokój. My politycy prawicowi, i my ludzie chodzący do kościoła i mający prawicowe sympatie chcemy się ze sobą spotkać tam gdzie nam wygodnie, tam gdzie możemy się zidentyfikować i nawiązać kontakt – i jednym z takich miejsc jest plac pod kościołem po niedzielnej mszy świętej. Jeżeli taki widok jest wam przykry to się patrzcie w inną stronę, nikt was nie zmusi przemocą żeby się podpisać czy wziąć ulotkę. Jeżeli ze względu na inne poglądy czy inną wiarę czy jedno i drugie nie należycie do części wspólnej zbiorów Polaków o prawicowych przekonaniach i Polaków wyznających wiarę katolicką - to akurat na placu pod kościołem będziecie w mniejszości. Ale jest wiele miejsc w obrębie polskiej wspólnoty gdzie będziecie w większości, ba – gdzie my, prawicowi katolicy, będziemy objęci taką czy inną formą wykluczenia. Korzystajcie sobie dla swojej aktywności z tych miejsc, i nie róbcie już więcej takiego halo, że my korzystamy ze swoich, dla nas naturalnych.

Z wykształcenia prawnik i politolog. Z zawodu specjalista organizacji zarządzania procesowego i zarządzania projektami. Z zamiłowania samorządowiec i publicysta. Radny miasta Gdyni, ekspert Fundacji Republikańskiej, przewodniczący Zarządu Powiatowego PiS w Gdyni. Zamierzam kandydować na urząd prezydenta miasta Gdyni.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka