Marcin Horała Marcin Horała
296
BLOG

Gaz na ulicach?

Marcin Horała Marcin Horała Polityka Obserwuj notkę 1

 Kiedy oglądamy w telewizji relacje z płonących greckich ulic, z masowych protestów Hiszpanów, Włochów i innych europejskich nacji, możemy się zastanawiać, dlaczego w Polsce panuje względny spokój społeczny.

 

W końcu wszelkie wskaźniki wskazują, iż poziom życia w Polsce jest obiektywnie niższy od greckiego, o innych krajach europejskich nie wspominając. Pomimo to jak dotąd protesty są u nas dość niemrawe, a jak już duże i energiczne (jak marsz „Obudź się Polsko!”) to spokojne, grzeczne i kulturalne (nawet Marsz Niepodległości, jeśli wziąć pod uwagę sam marsz a nie towarzyszące mu prowokacje). Czy tak będzie długo?

Do truizmów należy stwierdzenie, że buntów na większą skalę nie robią najbiedniejsi i wykluczeni. Nie mają do tego niezbędnego kapitału społecznego, nie są w stanie się zorganizować. Dlatego np. likwidacja PGRów przeszła tak gładko. Buntują się ci, którzy mieli się w miarę nieźle, ale z jakiegoś powodu uznali, że im się nagle i niesprawiedliwie pogorszyło, lub że mają już po dziurki w nosie tego „nieźle” i chcą czegoś więcej.

Jak dotąd wśród takich potencjalnych buntowników, szczególnie młodych Polaków, dominowały indywidualne strategie adaptacji. Próbowali albo jakoś zaistnieć w takim systemie, jaki jest (poprzez dokształcanie się, próby założenia własnej działalności gospodarczej, zbieranie doświadczeń na kolejnych stażach, szukanie dojść i znajomości itp.) albo wyemigrować na Zachód – natomiast nie było poważnego impulsu zorganizowania się w celu wspólnego wywalczenia zmiany systemu.

Dlaczego uważam, że ten stan rzeczy może się zmienić? W najbliższym czasie zbiec się bowiem może kilka okoliczności. Po pierwsze, w miarę postępowania stagnacji a następnie recesji w strefie Euro może się przytkać wentyl emigracyjny. Zachodnie rynki pracy mogą stracić możliwość absorbowania każdej ilości emigrantów z Polski (zwłaszcza, że już się nasyciły całkiem sporą ich liczbą), lub mogą oferować im warunki zdecydowanie gorsze niż do tej pory.

Po drugie warstwa młodych beneficjentów transformacji, owych „młodych, wykształconych z wielkich miast” swój względy dobrobyt bardzo często oparła na modelu konsumpcji na kredyt. Nie mają w swoich domowych budżetach zbyt dużego pola do manewru, nie mają wpojonego przez PRL ich rodzicom i dziadkom przyzwyczajenia do zaciskania pasa. Nieuchronne przy spowolnieniu gospodarczym czasowe zmniejszenie wynagrodzeń (albo nawet tylko ich zamrożenie), nie mówiąc o przejściowym choćby bezrobociu, spowoduje że zabraknie im środków na regulowanie bieżących zobowiązań. Nic tak nie frustruje jak konieczność zaciśnięcia pasa, rezygnacji z wakacji, sprzedaży samochodu czy nawet niedawno kupionego i wyposażonego mieszkania przez kogoś, kto myślał że to wszystko ma zapewnione do końca życia a wkrótce będzie miał jeszcze więcej.

Po trzecie warstwa młodych, którzy na względny sukces się nie załapali. Wiele lat po studiach mieszkają z rodzicami, właśnie musieli zamknąć działalność bo skończył się okres preferencyjnej składki, od wielu lat nie mogą dostać pracy na normalną umowę o pracę. Próbowali, starali się, uzupełniali wykształcenie, zdobywali doświadczenia licząc że już-już lada moment wreszcie im się uda i dołączą do rówieśników mijających ich w służbowych samochodach w drodze na zamknięte osiedla. Ich cierpliwość w końcu się skończy, tym bardziej gdy zobaczą że nie dość że oni się nadal „nie załapali” to jeszcze ci „załapani” z zamkniętych osiedli zaczynają tracić pracę i konkurować z nimi na rynku umów na czas określony, zleceń i prac dorywczych byle jakoś zebrać na kolejną ratę na mieszkanie.

A tymczasem – po czwarte – w rynek pracy zapukają kolejne roczniki. Ludzi urodzonych już po transformacji, których od dziecka rodzice posyłali na zajęcia dodatkowe. Kończących po dwa-trzy kierunki, umiejących płynnie dwa języki obce i uczących się trzeciego, chętnych na szkolenia, umiejących współpracować w grupie, pracowitych i ambitnych. Tymczasem gospodarka nie będzie im oferować właściwie nic, na pewno nie stałą pracę choćby na najniższym, ale mającym potencjał rozwoju, stanowisku. Nic, tylko kolejne bezpłatne staże, lub konkurencja o zlecenia i umowy o dzieło z dwoma poprzednio opisanymi grupami. Rywalizacja z góry skazana na porażkę w sytuacji gdy będzie mnóstwo konkurentów mogących się wylegitymować sporym doświadczeniem zawodowym.

Powyżej opisane zjawiska pewnie nie zajdą jeszcze w najbliższych miesiącach. Obietnice premiera z powtórnego expose można streścić jako obietnicę inżynierii finansowej przejadającej resztki majątku i produkującej nowe ukryte zadłużenie – byle choć na chwile podpompować flaczejący balon gospodarki. Pewnie da to jeszcze w 2013 roku znośną koniunkturę, bez nowych miejsc pracy ale i bez masowej likwidacji istniejących. Tym boleśniejszy będzie moment, gdy już naprawdę nie będzie czego przepalić na sztuczne reanimowanie wzrostu i już nie będzie skąd pożyczyć.

Wówczas te trzy pokoleniowe fale się skumulują w tsunami, które może rozwalić system III RP. Najbliższy rok powinien być więc dla środowisk patriotycznych czasem wzmożonej pracy u podstaw, by być zdolnym do absorpcji energii owego społecznego tsunami. Tak by napędziło gruntowną, ale racjonalną, przebudowę systemu. Tak by przybrało formę polskiego, republikańskiego, odrodzenia – a nie wybuchło jałowymi  ulicznymi zamieszkami.

Tekst ukazał się wcześniej na portalu stefczyk.info

Z wykształcenia prawnik i politolog. Z zawodu specjalista organizacji zarządzania procesowego i zarządzania projektami. Z zamiłowania samorządowiec i publicysta. Radny miasta Gdyni, ekspert Fundacji Republikańskiej, przewodniczący Zarządu Powiatowego PiS w Gdyni. Zamierzam kandydować na urząd prezydenta miasta Gdyni.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka