Marcin Horała Marcin Horała
136
BLOG

Problemy "zapomnianych" dzielnic

Marcin Horała Marcin Horała Polityka Obserwuj notkę 0

 W praktyce każdego miejskiego samorządowca przychodzi moment, gdy spotyka się z mieszkańcami dzielnicy uważanej przez tychże za „zapomnianą”. Jeżeli tak popytać, to zazwyczaj mieszkańcy każdej dzielnicy, a przynajmniej przytłaczającej większości z nich, mają poczucie pokrzywdzenia, opuszczenia czy nie zaspokojenia ich potrzeb przez lokalną władzę.

 

Jest to naturalne zjawisko w sytuacji zderzenia nieograniczonych potrzeb z ograniczonymi możliwościami. To na poziomie ogólnym. Natomiast na poziomie szczegółowym, względnym, może już być różnie. Mieszkańcy uważają zazwyczaj że ich dzielnica jest zaniedbana nie tyko ogólnie, ale i w porównaniu z innymi dzielnicami. Tu już można stwierdzić że pewnie nie wszyscy tak uważający mają rację – ale część z nich może ją mieć.

Zacząłem mierzyć się z tematem w moim mieście, a następnie konsultować swoje doświadczenia z kolegami z innych samorządów. Oto wnioski do jakich doszedłem.

Po pierwsze, żadne ze zbadanych miast nie prowadzi stałego monitoringu rozkładu terytorialnego aktywności inwestycyjnej, remontowej itp. (gdyby ktoś z czytelników słyszał o czymś takim w swoim mieście, proszę o kontakt). Poniekąd jest to zrozumiałe. Raz, że każdy urząd ma tendencję nie robić nic, do robienia czego nie jest zmuszony. Dwa, że z analizy mogłoby wyjść że przynajmniej część sfrustrowanych mieszkańców ma rację, i co wtedy? Bez analizy można ich wszystkich zbywać opowieściami o krótkiej kołdrze i że „coś tam się jednak robi”, po co dawać im do ręki argumenty?

Po drugie zazwyczaj politykę miast kreują czynniki zewnętrzne i przypadkowe. Takimi jest na przykład możliwość pozyskania środków unijnych. Następuje wówczas proces szukania środków, które można pozyskać i przygotowywania pod nie projektów – zamiast analizy potrzeb miasta, racjonalnego wyznaczenia priorytetów a następnie pisania pod nie projektów (z założeniem, że jak się uda pozyskać zewnętrzne dofinansowanie to świetnie a jak nie to trudno, ale projekt i tak realizujemy bo takie są udokumentowane potrzeby lokalnej społeczności). Innym z takich zewnętrznych czynników może być „gaszenie pożarów” wywoływanych przez protesty społeczne czy nagłośnienie jakiegoś tematu przez media.

Po trzecie (a wynikające  z drugiego) zazwyczaj miasta prowadzą coś na kształt sławetnej polityki polaryzacyjno-dyfuzyjnej. Władza lokalna ma zazwyczaj swoje „koniki” (śródmieście, nowe tereny inwestycyjne, budowa obwodnicy itp.) na których koncentruje swoją uwagę. Pół biedy jeżeli są to świadomie wskazane i wybrane na podstawie dogłębnej analizy lokalne motory wzrostu (choć sama koncepcja rozwoju przez koncentrację na wybranych „motorach” zasługuje na dłuższą polemikę). Gorzej gdy są to wybory sytuacyjne czy przypadkowe. Tak czy tak, uwaga władzy skupia się na kilku dużych tematach a reszta obszarów aktywności miasta wpada do worka „działalność bieżąca”. Działalność bieżącą wiadomo – „popycha się do przodu”, ale bez jakiegoś szczególnego ciśnienia, bez analiz i planu. Ot na przykład raz na jakiś czas trzeba załatać dziurę w ulicy - no to raz na jakiś czas ekipa idzie w teren i łata, zazwyczaj tam gdzie ostatnio mieszkańcy wystarczająco namolnie dzwonili do zarządu dróg.

W rezultacie dzielnice, które nie mają szczęścia wstrzelić się ze swoimi potrzebami w jakiś atrakcyjny projekt unijny, nie trafiają w „koniki” burmistrza czy prezydenta, wreszcie nie są nowymi terenami inwestycyjnymi czy prestiżowymi lokalizacjami, w których robi się zdjęcia do miejskich folderów – takie dzielnice „znikają z radarów” polityki miejskiej, muszą się zadowalać „działalnością bieżącą” na poziomie nieporównywalnie niższym od owych „koników” czy „motorów wzrostu”. Uczciwe badanie na dużych zbiorach danych wykazuje ich systemową dyskryminację.

Jak takiemu problemowi zaradzić?

Po pierwsze, prowadząc analizę terytorialnego rozkładu aktywności danego samorządu, a następnie budując społeczną świadomość tego problemu. Otóż problem, który „schodzi z radaru”, po prostu nie istnieje w świadomości urzędu, z pewnością nigdy nie zostanie rozwiązany. A więc pierwszym krokiem do rozwiązania problemy jest jego nazwanie. Z kolej uświadomienie go obywatelom daje szansę, że prędzej czy później zbudują oni nacisk na urząd, czy na wybieranych przez siebie radnych, aby bardziej zadbali o dane dzielnice.

Po drugie – a wynikające z pierwszego – receptą jest rozwój lokalnego zorganizowanego społeczeństwa obywatelskiego. Organizacji, które zabiegając o dobro wspólne, będą miały know-how i zasoby, by robić to skuteczniej niż pojedynczy mieszkańcy. To w ogóle bardzo potrzebna sprawa, pomocna przy rozwiązywaniu wielu problemów.

Po trzecie, skuteczne może być upowszechnienie zwyczaju monitorowania aktywności władzy publicznej. Tak aby, zwłaszcza gdy przychodzą wybory, każdy wyborca miał dostęp do wiedzy co dokładnie w sprawach dla niego ważnych zrobili zarówno burmistrz/prezydent jak i radni. Przy braku długofalowej kontroli tego, co Amerykanie nazywają „record”, wynik wyborczy jest oderwany od realnej aktywności na rzecz okręgu wyborczego. W rezultacie każdy kandydat pisze w materiałach, że „działał, zabiegał i starał się” i nie ma punktu odniesienia, który pozwalałby takie deklaracje zweryfikować. Istniejąca i dostępna w domenie publicznej baza konkretnych danych – wyników głosowań, zgłaszanych projektów uchwał, interpelacji, wystąpień itp. pozwoliłaby wyborcom, lokalnym organizacjom czy mediom na weryfikację takich deklaracji.

Tu dochodzimy – po czwarte – do problemu rozwoju niezależnych mediów lokalnych. Niestety bardzo często pełnią one funkcje dworskie wobec lokalnego urzędu, żyjąc w znacznej mierze z reklam urzędu i podmiotów zależnych. Gdyby udało się zbudować choć jedno silne (zatrudniające etatowych dziennikarzy) i niezależne lokalne mediów, z pewnością bardzo by to pomogło w prowadzeniu bieżącej kontroli działań urzędu w wielu aspektach w tym i nas interesujących.

Wreszcie – po piąte – dobrym sposobem jest budowanie programów i projektów, które odpowiadałyby na potrzeby „zapomnianych” dzielnic, zarazem wyodrębniając je i nadając im priorytet. Dobrym pomysłem mogą tu być programy rewitalizacyjne, na które również można pozyskiwać zewnętrzne dofinansowanie.

Tekst ukazał się wcześniej na portalu stefczyk.info

Z wykształcenia prawnik i politolog. Z zawodu specjalista organizacji zarządzania procesowego i zarządzania projektami. Z zamiłowania samorządowiec i publicysta. Radny miasta Gdyni, ekspert Fundacji Republikańskiej, przewodniczący Zarządu Powiatowego PiS w Gdyni. Zamierzam kandydować na urząd prezydenta miasta Gdyni.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka