Horatius Horatius
1126
BLOG

Orły i lemingi. W odpowiedzi Rybitzky’emu

Horatius Horatius Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 13

Często widzę jak do pisania o historii zabierają się ludzie nie znający dziejowych realiów ani historycznego kontekstu. Niekiedy gorzej bywa, gdy za komentowanie przeszłości zabierają się ci, których nie interesuje podejście historyka, ale eseisty czy moralisty. (Na przykład taki Gross…) Jestem zdania, że dzisiejsza historiografia i publicystyka historyczna potrzebują historiozofii jak powietrza, ale tekst Rybitzky’ego pokazuje, że potrafi to przynieść więcej szkody niż pożytku.

 
My, Polacy, potrafimy pisać o naszej przeszłości albo w patetyczny i wyidealizowany sposób, albo deprecjonując każde zwycięstwo i tnąc się filozoficzną żyletką aż krew tryska na ściany. I tak się pisze o II Rzeczypospolitej. Do 1989 r. modnie było ją krytykować. Gdy sięgnie się po książki starszej daty (nawet te z najliberalniejszej dekady w historiografii – z lat 80., kiedy dało się już nie pisać o Piłsudskim jako o faszyście) można się dowiedzieć jaka nasza armia była beznadziejna, polityka krótkowzroczna a wieś biedna. Później wahadło wychyliło się w druga stronę. W latach 90. nasza międzywojenna armia stała się fenomenalnie uzbrojona, państwo zasobne i bogate, a społeczeństwo wykształcone. Zwykle panuje nad nami historyczne chciejstwo. Ostatnio furorę robi stara już kontrfaktyczna koncepcja pt. „Polacy idą na wojnę u boku III Rzeszy”. Ile byśmy na tym zyskali! Nie byłoby tego ohydnego Powstania… Jacy byśmy byli dumni, gdybyśmy pobili ruskich! Tia. Ja bym nie był dumny gdyby w obozach koncentracyjnych załogi stanowili Polacy, tak jak Ukraińcy czy Litwini. Konsekwencją sojuszu z Hitlerem byłby współudział w Holocauście. Ale o tym lepiej przecież nie myśleć.
 
Bloger-moralista też nie musi dbać o takie rzeczy jak prawda historyczna. Fakty, też coś… Rybitzky krytykuje, że całkowitą wiarę pokładaliśmy w sąsiadach. Cóż, kampania wrześniowa pokazała, że słusznie, bo bez nich nie mieliśmy szans. Byli naszą jedyną nadzieją na zwycięstwo i przetrwanie. Przecież cały plan obronny był skonstruowany pod nich. Nie dopuścić do zniszczenia sił własnych i przygotowywać się do kontruderzenia. Może zdaniem Rybitzky’ego powinniśmy poradzić sobie z III Rzeszą sami? Polski wywiad nie miał takich iluzji, podobnie jak wojskowi i politycy. No, ale ci byli ślepi, bo nie liczyli się z ZSRR. A co mieli myśleć, skoro najlepszy wywiad międzywojennej Europy (czyli sowiecki właśnie) miał u nas bardzo wpływowych agentów? Czy sanacyjni przywódcy liczyli się z klęską? A niby po co wymyślono ideę dywersji pozafrontowej? (Notabene, na jej podstawie później powstawały struktury polskiego państwa podziemnego.) Po co inwestowano w nowoczesny sprzęt? Według Rybitzkiego nie mieliśmy jednak żadnych atutów. Cóż, martwi żołnierze Wehrmachtu mieli by pewnie inne zdanie.
 
Mam wrażenie, że dopiero z czasem nauczymy się ważyć racje i oceniać II RP taką, jaką rzeczywiście była – stosunkowo młodym państwem z wielkimi tradycjami, wciąż na dorobku, chociaż rozwijającym się dość dobrze pomimo kłopotów ekonomicznych i politycznych, które musiało sprostać trudnym realiom i uwarunkowaniom swojej epoki.
 
A najważniejszym z determinantów Dwudziestolecia był stan zamrożenia I wojny światowej. Gdy upadły wielkie imperia, które wchłonęły wiele państw i narodów rozpoczął się okres wojny „totalnej”. Wszyscy walczyli ze wszystkimi o wszystko. Zdeterminowane nacjonalizmami i aspiracjami niepodległościowymi narody rozpoczęły walkę o granice, która kończyła się chwilowym kompromisem. Jeśli dodamy do tego naiwny pacyfizm i zadufanie w postęp, jakie cechowało Międzywojnie oraz niemieckie poczucie krzywdy i wojowniczy komunizm wyjdzie nam… Beczka prochu. I takim właśnie ładunkiem wybuchowym była ówczesna Europa. Przysposobienie wojskowe w różnych formach funkcjonowało niemal wszędzie, a organizacje paramilitarne rozwijały się we wszystkich państwach naszego kontynentu. Podobnie jak w Polsce.
 
Rybitzky myli propagandę sukcesu z propagandą wojenną. Długa ewolucja realiów pola walki (trwająca od Wielkiej Rewolucji Francuskiej) sprawiła, że w wojnę angażowały się całe społeczeństwa. Nie da się zmusić żołnierzy do walki nie dbając o ich morale. A skoro w zmagania zaangażowany jest cały aparat państwowy i cały potencjał społeczny, to istniała konieczność stałej rozbudowy potężnego aparatu propagandowego, który mobilizowałby szerokie masy i wybudzał w nich jak najsilniejsze emocje. Polska bynajmniej nie była ewenementem. W 1939 r. nawet Wielka Brytania się zmilitaryzowała. Mało kto pamięta, że propagowano wówczas zakładanie… Przydomowych schronów przeciwlotniczych, tzw. „schronów Andersona”. Przygotowano ich ponad 2 miliony. (!!!) Nam termin „propaganda sukcesu” kojarzy się z Gierkiem. Z uśpieniem obywatelskich odruchów przez konsumpcyjny styl życia. I nasze myślenie jest skażone tą kalka pojęciową, tak jak myślenie Rybitzky’ego. Celem sanacyjnej propagandy było nie tylko przekonanie Polaków, że są „silni, zwarci i gotowi”, ale sprawienie żeby tak naprawdę było, zarażenie ich mobilizacyjnym entuzjazmem. Temu służyły składki na Fundusz Obrony Narodowej czy obchody Święta Morza.
 
Warto zauważyć, że wówczas Polacy czuli się na dorobku, ale wiedzieli, że pracują na siebie samych. Że stawianie kraju na nogi to ich własna zasługa. Każde uroczystości patriotyczne miały wówczas przynajmniej namiastkę fiesty. Dzisiejsze to odprawy wojskowe. Nie potrafimy się cieszyć, tylko użalać nad sobą. Polakom lat 20. i 30. obca była trauma PRL-u, która sprawia, że spuszczamy nos i stwierdzamy, że nic nie ma sensu. Owszem, podobny ciężar polskie społeczeństwo wyniosło z okresu zaborów, ale było on kwestionowany. Stawiano wyraźną granicę między „było” i „jest”. Każdy chciał się czuć choć trochę dumny z sukcesu Polski. Fakt, że my żadnych sukcesów nie mamy nie upoważnia nas do odsyłania ich poczucia dumy na śmietnik historii. To my jesteśmy zakompleksieni, nie wymagajmy od naszych pradziadków, żeby byli równie beznadziejni jak my.
 
Rybitzky nazywa Polaków 1939 r. lemingami. Zaznacza, że to nadużycie, ale brnie dalej w bicie po twarzy bohaterów. Moje pokolenie nie oddało by za Polskę nawet guzika, a co mówić o realnym poświęceniu. Przywykliśmy, że wszystko się nam należy i trzeba nam podsunąć przed nos. Że państwo ma nam dać, a że nie daje. Że to jest przyczyną całego nieszczęścia i beznadziei. Młodzi z jednej strony chcą się dorobić własnymi rękami i nie mogą, bo krępują ich postpeerelowskie „znajomości”, a z drugiej chcemy gwarantowanego sukcesu, bo tak zostaliśmy wytreso… Pardon. Wychowani. Kiedyś należała nam się promocja do następnej klasy czy zdanie matury w zamian za grzeczne siedzenie w ławce, a teraz dobrze płatna praca i ciepła woda w kranie za nie wychylanie się przed szereg. Aż tu nagle kończy człowiek studia i odkrywa, że nie ma wcale tak łatwo. A młodzi II RP? Ich raczej przygotowywano do tego, że na wszystko muszą sobie zapracować. Że są obywatelami i żołnierzami. Że od ich pracy zależy dobrobyt Polski, a od ich ofiary jej niepodległość. „Lemingi 1939” Dobre sobie… Sądzę, że powinniśmy chcieć takich lemingów.
 
 
Horatius
O mnie Horatius

Najlepiej przekonać się jakie mam poglądy czytając moje teksty.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura