Horatius Horatius
234
BLOG

A teraz przerwa na reklamę

Horatius Horatius Rozmaitości Obserwuj notkę 1

Wszystkie media zachwycają się dziśsłowem rektora Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego z okazji świąt Bożego Narodzenia. Czy jednak sam list jest naprawdę godny uwagi? A może to tylko zwykła reklama?

 

Skąd ten zachwyt? Z potępienia „mowy nienawiści”, która od niedawna jest na ustach wszystkich, chociaż sama w sobie jest zjawiskiem starym jak świat. Inwektyw wobec wrogów politycznych nie uniknęli nawet starożytni Rzymianie, a jednak my uważamy, że są zmorą wyłącznie naszego kraju i naszych czasów. Agresywna retoryka to naturalnie duży problem dla naszej debaty publicznej, ale zaliczyć go można do tych chmur burzowych, które wiszą nad nami już od dłuższego czasu. Dziś zroszą nam czoło deszczem, a jutro nawet przypalą czuprynę błyskawicą. Obecnie jednak wszystkie strony politycznego sporu są na „mowę nienawiści” szczególnie wyczulone. Dlaczego? Lista powodów jest stosunkowo długa, więc w korespondencyjnym skrócie: nieśmiertelny antykaczyzm, sprawa domniemanego „polskiego Breivika”, projekt ustawy w której minister Boni miał zakazać „mowy nienawiści”, rocznica śmierci prezydenta Gabriela Narutowicza, seria antyklerykalnych i antykatolickich wystąpień i zachowań (obrzucenie Obrazu Jasnogórskiego bańkami z farbą, zniszczenie szopki w Zgierzu)… Dużo tego. I to wszystko w ciągu, dajmy na to, miesiąca. Nic więc dziwnego, że media rzuciły się na list z ochotą. Naturalnie każdy znalazł w nim szybko to, co chciał, co pokazuje jak działają media w Polsce. Najpierw produkuje się tezę, a później skleca się newsa wycinając to i owo z właściwej wypowiedzi. Tak, wiem… Przecież sami od nich tego oczekujemy. No, ale jednak nie wydaje mi się to w porządku.

 

Czy sam list porusza? Czy szokuje? Może chociaż subtelnie zmusza do refleksji? Prawdę powiedziawszy wydał mi się równie bezbarwny co większość listów pasterskich. Może na moją percepcję wpłynął fakt, że ksiądz czytał tekst wyjątkowo beznamiętnie. (Czasem mam wrażenie, że w seminarium powinny być specjalne zajęcia z czytania na głos.) Chyba jestem jednak do podobnych homilii najzwyczajniej w świecie uprzedzony. Nie tylko ja. Gdy tylko z ambony słychać „List episkopatu Polski…” większość wiernych zachowuje się jakby osiągała inny stan świadomości. Jeden osobnik nagle rozpoznaje wyjątkowe walory architektoniczne kościoła, inny niespodziewanie odkrywa olbrzymią ilość zanieczyszczeń na własnym rękawie. Tam kiwa się sennie głowa, ówdzie wierci się znudzone dziecko. Niektórzy zdają się wpadać w trans, zupełnie jakby wkroczyli na ścieżki Buddy i wytrwale dążyli do nirwany, albo po prostu rozmyślali o dzisiejszym obiedzie. Może kluczem jest sam charakter listów duszpasterskich? Najczęściej mają one formę minitraktatów teologicznych. Prawdę powiedziawszy wygląda to tak, jakby biskupi postanowili napisać list do samych siebie. Skomplikowane konstrukcje zdaniowe i zagmatwane słownictwo są kalką z żargonu uczonych, czyli de facto z odrębnego języka, którym się ze sobą porozumiewają. W ten sposób kazanie staje się kazaniem tureckim, a większość wiernych czuje się mniej więcej tak jakby słuchała namiętnej kłótni fizyków jądrowych dotyczącej roli cząsteczek w… W czymś tam. Nie twierdzę, że listy pasterskie nie mają sensu. Po głębszym wsłuchaniu się wiele z nich okazuje się być głębokimi w swojej refleksji. Wymaga to jednak przyzwyczajenia ucha i uwagi do ciężkich, naukowych tekstów. Zakładanie, że typowy wierny w kościelnej ławie jest kolejnym św. Tomaszem wydaje się być dość naiwne.

 

Niestety, zazwyczaj biskupi mają również dziwaczną tendencję do podpierania swoich wywodów pustymi sloganami. Kazanie powinno mnie zachwycić, nie tylko estetycznie, nie tylko stylem czy ekspresją, ale również treścią. Wiele można było zarzucić ś. p. abpowi Życińskiemu, ale na jego kazaniu nigdy się nie nudziłem. Słuchało się go z niewątpliwą przyjemnością i wychodziło się z kościoła bogatszym, niż się do niego wchodziło. A wy? Nie macie czasem wrażenia, że w wypowiedziach książąt Kościoła padnie zaraz „…i pokój na świecie”? Wolałbym, żeby wykształcony teolog i pasterz w Bożej Owczarni mógł z siebie czasem wykrzesać więcej niż Miss Universe. Dotyczy to nie tylko biskupów, ale i zwykłych księży. Polski Kościół cierpi chyba na chorobę lukrowania, a niejeden duchowny pozuje czasem na drugiego Gandhiego, który rzuca na prawo i lewo mistycznymi sentencjami starożytnego Wschodu, które w sumie niewiele znaczą. Brakuje nam po prostu autentyczności.

 

Podobnie było w czasie dzisiejszej Mszy. Jako wierny dostałem to, czego się spodziewałem. Co roku rocznica śmierci św. Szczepana jest dla księży okazją do przestrzegania, że Kościół jest wszędzie prześladowany i do zagrzewania do boju. I jak co roku te oczywiste stwierdzenia przepadły w bezkresie kościelnych sal. Owszem, żyjemy w dziwnych czasach, kiedy praktykującym katolikom trzeba przypominać kim jest Bóg (i piszę to, niestety, bez ironii), ale jedno hasło powtórzone sto razy staje się równie bezbarwne jak powietrze. „Kościół jest prześladowany” brzmi dziś jak „Perwoll wybiela”. Pozostała część homilii również mnie nie poraziła. „Mowa nienawiści”? Słyszę o niej, gdy tylko włączę telewizor. Czytam o niej codziennie w Internecie. Dziś po prostu spotkało mnie to raz jeszcze.

 

W sumie dla rektora KUL dzisiejszy list stał się kolejną okazją do promocji uczelni. Niemal połowa tekstu dotyczy samego uniwersytetu i jego misji. Czyżby po raz kolejny wychodziły moje uprzedzenia? Jestem przecież studentem konkurencyjnej uczelni, Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej. Gdy wklepuję te słowa na klawiaturze przed oczami stają mi te komentarze pod tekstem… Wiadomo przecież, że w Lublinie jest KUL i ŻUL. Dla niewtajemniczonych: rozwinięcie tego skrótu to „Żydowski Uniwersytet Lubelski”. Moja uczelnia nosi etykietkę „czerwonej”, co, jak każdy stereotyp, kryje w sobie trochę prawdy. Nie ulega wątpliwości, że UMCS założono, aby stworzyć rywala dla KUL, co sprawia, że ciężko nam pochwalić się szlachetnymi korzeniami. Zwłaszcza, że wciąż ze sztandaru Uczelni nie pozbyto się niechlubnego napisu PKWN. Wśród UMCS-owskich biografii są jednak zaskakująco liczne wyjątki, jak chociażby prof. Juliusz Willaume, uczestnik walk o Lwów, czy niedoszły profesor Józef Freytag, peowiak. Należy też wspomnieć, że zaufanie, jakim komunistyczne władze darzyły UMCS zemściło się na nich w czasie karnawału „Solidarności”. Niedawno miałem przyjemność organizować spotkanie z działaczami uczelnianych struktur opozycyjnych (którzy wciąż wykładają) i zaręczam, że będą kolejne.

 

Niedawno na zajęciach jeden z moich wykładowców martwił się, że kierunek rozwoju KUL raczej nas nie niepokoi. Dlaczego go to zmartwiło? Bo wymagający rywal zmuszałby na nas do podnoszenia poziomu. Na początku bieżącego roku akademickiego TVP Lublin jak zwykle przygotowała materiał na temat oferty prezentowanej przez obie uczelnie. Wizja roztaczana przez rzecznika UMCS była wówczas imponująca. Nowy, oblegany kierunek (bezpieczeństwo wewnętrzne) i wiele ciekawych specjalizacji (niektóre brzmiące dość dziwacznie, jak cyberkulturoznawstwo). Do tej listy należałoby dodać nowy budynek informatyki, w którym (jeśli wierzyć tamtejszym studentom) kryją się naprawdę kosmiczne technologie. A KUL? Rzecznik uniwersytetu stwierdził, że studentów przyciągają te kierunki, co zwykle, jak psychologia… Super. Z całą pewnością jeden z setek magistrów z tym samym wykształceniem świetnie odnajdzie się na rynku pracy. Nie ma w tym kraju uczelni, która nie produkowałaby taśmowo bezrobotnych, to fakt. Ale jeśli mam w przyszłości serwować kebaby to wolałbym to robić po jakimś zaawansowanym kierunku, który pozwoli mi później szukać ciekawej pracy za jakiś rok, czy dwa, po kilku stażach i praktykach. Niestety, po otwarciu sinologii na KUL raczej nic się w tym zakresie nie dzieje.

 

Są dwa duże plusy, które KUL może wykorzystać w dziedzinie PR. Pierwszym jest fakt, że to uczelnia, na której student zainteresowany sprawami publicznymi może się realnie rozwijać. Na UMCS wszelka tego typu działalność jest raczej epizodyczna, a studenci myślą najczęściej o swoim własnym rozwoju. Drugim jest jego legenda. A bo nasz papież, bo kardynał Wyszyński, bo katolicka uczelnia… Jest tajemnicą poliszynela, że studenci, a nawet wykładowcy do katolickości uniwersytetu podchodzą dosyć swobodnie. (Wystarczy wspomnieć, że przez KUL przewinęli się Janusz Palikot i ministra Joanna Mucha.) Niemniej gdyby ta legenda upadła byłoby to dla uczelni dużym ciosem.

 

Zawsze miałem mieszane uczucia w kontekście promowania czegokolwiek przy okazji Mszy św. Z jednej strony księża mają prawo, a nawet obowiązek, wskazywać wiernym wartościowe książki, czasopisma i instytucje. Ale z drugiej… Czy naprawdę musi to być ukryte w treści homilii? Sądzę, że rektor KUL skuteczniej rozsławiłby imię swojej uczelni przygotowując dobry tekst, a nie dzieląc go pół na pół z PR-owską notką.

 

 

Horatius
O mnie Horatius

Najlepiej przekonać się jakie mam poglądy czytając moje teksty.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości