hrPonimirski hrPonimirski
1869
BLOG

Gramatyka dla feministek, dżenderystek i kosmopolitek

hrPonimirski hrPonimirski Obyczaje Obserwuj temat Obserwuj notkę 54

Proszę Państwa, naczelnym problemem naszej ukochanej Ojczyzny, albo jak kto woli – "tenkraju", jest czy używać formy "premiera", "premierka", "premierzyca", a może jeszcze innej. Dotyczy to też innych żeńskich form stanowisk czy profesji. Prawicowi dziennikarze próbują nadążyć za trendem, ale łamią sobie język i wygląda, że robią to głównie dla żartu (zresztą czego byśmy lepszego spodziewali się po prawicowych dziennikarzach?). Sami zainteresowani i zainteresowane chyba też do końca nie wiedzą. Sprawa się zagęszcza - ludzie listy piszą... A w zasadzie nie ludzie a kobiety... a w zasadzie nie kobiety a aktywistki... Chociażby ostatni apel, by używać słowa posłanka...

Nie jestem humanistą, ale mając umysł ścisły, jestem w stanie zauważyć pewne wzorce. Postaram się więc, tę sprawę (jak i inne, o których Państwo nawet nie pomyśleli) rozwikłać.

Proszę zauważyć, że mówi się "blondyn". Żeńską ("neutralną") formą jest "blondynka" a nie "blondyna". "Blondyna" traktowane jest jako zgrubienie. "Blondynka" jest na poziomie słowa "blondynek", który jest zdrobnieniem. Już widać, że forma żeńska nosi w sobie immanentne zdrobnienie. Żeńska forma sugeruje kruchość kobiecej natury i już widać, że na poziomie języka polskiego nie ma żadnego równouprawnienia! Dopiero forma "blondyneczka" jest formalnym zdrobnieniem słowa "blondynka" (użycie w lit. pięknej – "Moja mała blondyneczko, czy Ty o tym wiesz?"), z drugiej strony słowo błondyneczek (forma męska) brzmi nad wyraz kuriozalnie.

Poza tym żeńskie formy przeważnie brzmią jak dopełniacz form męskich. Na pewno reguła jest inna i to tylko zbieg okoliczności, ale te formy są nierozróżnialne. Np. "blondyn" – kogo czego? "blondyna", a wiedząc, że najpierw trzeba zdrobnić męską formę – więc "blondynek" – kogo czego? "blondynka". Wiemy, że dopełniacz służy do wyrażania własności – żeńskie formy więc sugerują, że – o zgrozo! - kobiety są własnością mężczyzn. Jak feministki, czy dżenderystki mogą z tym żyć? No dobra... Ktoś może poda kontrprzykład jako "brunet" – zdrobnienie "brunecik", kogo czego? brunecika a nie brunetka... Dobrze, dobrze... ale było coś takiego w historii naszego języka jak wokalizacja jerów i kiedyś mówiło się np. p's'' – kogo czego? p'sa... albo p's''k'' – kogo czego? p's''ka... a teraz mówi się pies - psa... piesek – pieska... to "e" albo "ie" ginie w dopełniaczu, bo go tam nigdy nie było! Był jer, który tylko w niektórych przypadkach przeszedł w pełną samogłoskę! Mówił o tym kiedyś sam prof. Miodek, więc musi to być prawda. A ja podejrzewam, że ta "brunetka" jest również, per analogia, historyczną zaszłością...

Wzór jest jeszcze bardziej widoczny w żeńskich imionach.  Nie chodzi tu tylko o te oczywiste – "Zdzisław" – kogo czego? "Zdzisława", "Przemysław" – kogo czego? "Przemysława", ale i takie, których nawet byśmy nie podejrzewali jak np. Sylwia, Agata, czy Iwona. "Sylwio" (np. Berlusconi) – kogo czego? "Sylwia" (jak "radio" – "radia"); "Agato(n)" (np. Łoziński) – kogo czego? "Agata"; "Iwo" (np. Bender) – kogo czego? Iwona (tu się akurat odmienia jak "Bruno" – "Brunona" np. Schultza).

Tak więc... mamy wzór. "Premier" – zdrobnienie "premierek" – kogo czego? "premierka". I to jest poprawna forma. "Poseł" – zdrobnienie "posełek"- kogo czego? "posełka"... No ale mamy wyjątki, więc "posłanka" jest pewnie takim (albo zaszłością – a fuj! jakie to nienowoczesne – historyczną). Mówi się napewno "posłanko" – takie małe (zdrobnienie) posłanie.

Zrewidujmy tytuł. "Feminist" – kogo czego? "feminista"; zrobnienie "feministek" – kogo czego? "feministka" (dżenderyst - dżenderysta, dżenderystek-dżenderystka, kosmopolit-kosmopolita, konstmopolitek-kosmopolita). Jak widać męskie formy są tym czym powinny być żeńskie zgrubienia. To tak jakby nie mówić na mężczyznę "blondyn" a "blondyna". Jeśli feministki-dżenderystki chciałyby usunąć zdrobnienie ze słowa "blondynka" i postulować mówienie "blondyna" (w ramach równouprawnienia), nie mogą "feministka" czy "dżenderystka" zgrubić do "feminista" czy "dżenderysta" – bo to są formy męskie! Naturalne żeńskie formy zostały bezczelnie zawłaszczone przez mężczyzn! Podobnie "kosmopolitki" nie można urównouprawnić do "kosmopolity"! (Formy "feminist", "dżenderyst", czy "kosmopolit" nie są wcale takie absurdalne skoro są męskie imiona jak "Ewaryst", czy "Hipolit").

Australopita, australopitek, australopitka... - tak na marginesie jakby pani (kogo czego?) Sylwia Spurek chciała się pochylić nie tylko nad krowami, a i losem domniemanych przodkiń kobiet. (Swoją drogą dlaczego historia jest postponowana przez postępowców, a prehistoria już nie?)

Mieliśmy w języku polskim drzewiej formę podwójną. Została ona w słowach, które występują parami - np. "ręce" nie jest liczbą mnogą od wyrazu "ręka" a właśnie podwójną. Poprawną liczbą mnogą są "ręki" np. 3, 4 "ręki". Skoro nie mówi się dwie "blondynce", dwie "lesbijce", czy nawet dwie "kobiecie" (jak ładnie, by to nie brzmiało) oznacza to, że kobiety nie występują w przyrodzie parami. Inaczej pozostałby ślad w odmianie tych słów. Swoją drogą mówi się, że też "oczy", czy "uszy", jeśli chodzi o narządy występujące parami... ale jak jest ich wiele to są wtedy "oka" (np. w rosole), czy "ucha" (np. przy filiżankach). Nie mówi się dwie "nodze", bo jest wiele czworonogów, więc ostała się forma mnoga "nogi" (tu akurat punkt dla ekologów, uważających zwierzęta za ważniejsze od ludzi). Tworzenia formy męskiej, czy nijakiej (poza podanymi przykładami) nie jeszcze się nie nauczyłem, więc je pominiemy. Poza tym w tym tekście interesują nas głównie żeńskie formy.

Na koniec trochę z innej beczki. Mówimy – jedziemy "do Hiszpanii", "do Francji", jesteśmy "w Hiszpanii", "we Francji". Ale jedziemy "na Węgry", czy jesteśmy "na Węgrzech". Podobnie "na Litwie", "Łotwie", "Białorusi", "Ukrainie", czy "Słowacji". To brzmi zupełnie jak "na Ślasku", "na Mazowszu", "na Lubelszczyźnie"... Sugeruje jakby kraje łączone z przyimkiem "na" były krainami geograficznymi Polski. Litwa była prowincją Rzeczypospolitej, podobnie "ukraina" – ziemią na skraju RP, z której utworzono nazwę własną. (Biało)Ruś też była częścią Rzeczypospolitej. "Łotwa" być może dlatego, że ma podobną końcówkę co "Litwa", a może, że to była dawna Kurlandia i część polskich Inflant. Ale mamy też poważny dokument w postaci Unii Horodelskiej, kiedy to litewskie i ruskie rody zostały adoptowane (adopcja herbowa) przez rody polskie. Więc Litwini i Rusini są adoptowanymi Polakami (a tzw. hołd ruski, którego dziś – 29.10 – jest rocznica, był co najwyżej ukorzeniem się Moskalików, nie mających, żadnych praw do prawdziwej Rusi). Litwa byłaby nie Ojczyzną, jak inwokował Mickiewicz, a Synczyzną (jak postulował Gombrowicz – choć w innym kontekście). Jeszcze nie tak dawno ks. Isakowicz-Zalewski prosił z kolei, by nie używać słowa Galicja, także w odniesieniu do ziem polskich poza obecną granicą, gdyż poprawną nazwą jest "Małopolska". Tych co nie przekonuje autorytet księdza, na pewno przekona autorytet wiki

https://pl.wikipedia.org/wiki/Prowincja_ma%C5%82opolska#/media/Plik:Prowincje_I_RP.svg

Proszę zauważyć, jak daleko prowincja sięga na Wschód. Ziemie krakowska, sandomierska i lubelska są zachodnimi kresami rzeczonej prowincji.

Nie tłumaczy to dlaczego mówi się "na Węgrzech". Węgry były krótko w unii personalnej z Polską (choć 2 razy) i w unii dynastycznej. Być może dlatego, a być może ze względu na obyczaj "Polak, Węgier – dwa bratanki" – choć z tego co wiem, nie udokumentowany jak w przypadku Litwy i Rusi. "Słowacja" może przez to, że przez wieki była częścią Węgier.

"Na Majorce", czy "na Maderze" – ale tu już jest forma "na wyspie" a nie "na ziemi". Swoją drogą Polacy tak uwielbiają Chorwacje, że czasem się mylą mówiąc "na Chorwacji" - choć Chorwacja była drzewiej częścią Węgier. A że mieliśmy dostęp od morza (Bałtyckiego) do morza (Czarnego) to przez Węgry mieliśmy dostęp do Adriatyku. Więc jedna frakcja ONR przed wojną nazywała się "ABC".

To jak mówimy ma wpływ, jak myślimy. A jak myślimy – robimy. Nie można jednak pochopnie wyciągać wniosków. Jakiś czas temu widziałem na YT panią, która uważała (poważny wykład), że Aborygeni są bardziej obiektywni i empatyczni niż np. Europejczycy, bo do orientowania się w terenie używają obiektywnych nazw kierunków - Północ-Południe czy Wschód-Zachód, zamiast europejskich, subiektywnych przód-tył, lewo-prawo. Łatwo to wyjaśnić. Europejczyk jak jest w mieszkaniu nie widzi Słońca. Dla niego ważne jest, że "po lewej stronie łazienka, po prawej gaz i kuchenka". Jak wychodzi na ulicę, to nawet jak świeci Słońce (co np. w Polsce nie jest takie częste) to i tak idzie ulicą, która może się wić, co raz musi skręcić w prawo lub w lewo w inną ulicę, która nie musi być dokładnie pod kątem prostym. Używanie więc kierunków geograficznych w obszarze zabudowanym jest zupełenie bez sensu. Natomiast na prerii czy sawannie można iść na wyznaczony azymut na tzw. krechę. Mało jest też jest lokalnych znaków, żeby się nawigować, prawo-lewo, więc orientowanie się na Słońce i kierunki geograficzne ma jak największy sens. Nawet topografia tzw. "dziczy" w Europie, to szlaki górskie, droga wzdłuż rzeki etc... coś co nie jest linią prostą.

Ale to nie powinno nas to zmylać. Chyba wystarczająco wykazałem jak nasz język jest seksistowsko-szowinistyczny (formy żeńskie będące de facto zdrobnieniami, które mogą sugerować, że kobiety są "niepoważnymi" istotami, brak możliwości naprawienia tego w wyrazach jak "feministka" – "feminista" to rodzaj męski; a przede wszystkim forma żeńska wygląda zupełnie jak dopełniacz formy męskiej) i szowinistyczno-imperalistyczny (przyimki "na" w stosunku do krajów Europy Środowej sugerują, że całe Międzymorze, Trójmorze jest etnicznie nam przynależne). A to może mieć wpływ na nasze szowinistyczne psyche.

Nieprawdą jest co sugeruje prawica, że dżender jest mutacją marksizmu. Jak niedawno wyjaśniałem, spór czy można robić ludziom wodę z mózgu, czy jest to niemoralne, dyskutowali już Starożytni (sofiści vs platonicy). Warto wyjaśnić, że nowomowa nie jest niedawnym wymysłem państw totalitarnych (jak Orwell by nas sugestywnie nie przekonywał). Otóż jeszcze przed tzw. Renesansem pojawił się spór między realistami a nominalistami. Nominaliści jak np. Ockham (ten od brzytwy) uważali, że słowa nie mają realnych znaczeń i można je dowolnie naginać (choć być może i w Starożytności już o tym dyskutowano). Jak np. wyraz "tolerancja". Miejmy nadzieję, że z gramatyką postępowcom pójdzie trudniej i ona będzie naszym ostatnim bastionem.

"The market is a democracy in which every penny gives a right to vote." [Ludwig von Mises] "The battle is a democracy in which every sword gives a right to vote." [Jerzy hr. Ponimirski]

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości