Michał Sędzikowski Michał Sędzikowski
77
BLOG

BEZSENNOŚĆ TRYBIKA

Michał Sędzikowski Michał Sędzikowski Rozmaitości Obserwuj notkę 21

 

- Nie masz samochodu? – z wyraźną dezaprobatą zapytała mnie pani w agencji zatrudnienia.
- Nie mam i nie będę miał – odpowiedziałem zdecydowanie. 
- O! – Pani nie mogła otrząsnąć się z oburzenia. W jej oczach, oczach agenta zatrudnienia, moja wartość rynkowa wyraźnie spadła do poziomu kota przybłędy.
 
Co jednak, jeśli ja nienawidzę prowadzić!?  W Anglii prowadzenie samochodu w przypadku osób znerwicowanych, to najlepszy sposób na zawał serca. Wielokrotnie wyobrażałem sobie, jak wydzieram się przez okno za jakimś nastoletnim bałwanem, który wymusił pierwszeństwo, a chwilę potem wpadam z ogromną prędkością w matkę z wózkiem. Angielkę. Z tych, co wymuszają pierwszeństwo nawet na chodniku.  Potem w gazetach pojawiłbym się jako morderca angielskich matek z dziećmi, który w dodatku nienawidzi tubylczej młodzieży. Bardzo prawdopodobne, że dostał bym celę dla terrorystów, w spadku po słynnym Jakubie oskarżonym o gwałt.
          
       Stres związany z prowadzeniem, to jednak nie jedyny powód mojej vehiclofobii. Poza tym mój opór ma jeszcze jedną przyczynę. Otóż, mam poczucie, że bronię mojego ostatniego przyczółka niezależności. Powiecie państwo, że to głupie, bo samochód daje niezależność. Możliwe. Ale nie z mojego prywatnego punktu widzenia. Mój punkt widzenia mieści się w niższej klasie średniej emigranckiej.  Z mojego punktu widzenia, nie jestem uprawniony do żadnych benefitów. Płacę krajowe maksimum czynszu, wodę, council tax, prąd, Internet, telefon, ubezpieczenie zdrowotne. Chcę być postrzegany jednocześnie jako człowiek społecznie aktywny, przez co mieszam się w różne akcje non profit, które również dają po kieszeni i wydaje sporo na tabletki nasenne bo wszystkie te opłaty nie dają mi spać.
 
 Z mojego punktu widzenia: - nie mogę spać, bo rozmyślam, że będę musiał wstać do pracy po to, żeby zarobić na te wszystkie rzeczy, które pozwalają mi chodzić do pracy i być postrzeganym jako cywilizowany obywatel. Uzbrojony w konto w banku, numer ubezpieczenia, dwa numery telefonów, adres email i stertę rachunków potwierdzających moje miejsce zamieszkania, działalność społeczną, hobby i referencje od paru ciekawych godnych zaufania ludzi, mogę aplikować na przykład o pracę sprzątacza. Pozwoli mi ona opłacać mój statut społeczny i zostanie mi jeszcze na piwo.
            Otóż obawiam się, że jeśli zwiększę moje kompetencje obywatelskie o mobilność samochodową, to nie będę miał już nawet na piwo.  
 
Ten mój skromny bunt małego trybika przeciwko maszynie społecznej, te popłuczyny stylu wagabundy, którymi delektuję się idąc gdzieś z buta albo moknąc na przystanku, pozwalają mi zaoszczędzić rocznie pieniądze, które wydałbym na:
- ubezpieczenie
- opłaty za parkowanie legalne i nielegalne
- mandaty i kary, które musiałyby się pojawić przy moim roztargnieniu
- paliwo
- przeglądy, naprawy i inne ukryte koszta
- tabletki uspakajające, które musiałbym zacząć brać obok nasennych.
             Starczy mi tego akurat na piwo i prezenty urodzinowe dla najbliższych.
Dzięki temu oporowi mojej skrzynki na listy nie zaczną zapychać stosy makulatury od różnych firm, które mają coś do właścicieli samochodów. I tak zresztą bym ich nie czytał, podobnie jak nie czytam tych, co dostaję obecnie z przeróżnych tajemniczych instytucji, które mają coś do obywateli w ogóle.
 
Dzięki temu również będę miał świadomość, że jak postanowię na rok zwariować na skutek rachunkowej presji, albo zostać mnichem, by poznać lepiej Boga i sens życia, to gdy wrócę na łono społeczne, będę miał o parę tysięcy długów za nie płacone rachunki mniej i krócej będę za to siedział gdzie indziej.
            Przez chwilę zastanawiałem się jak ten problem pokrótce streścić pani z włosami upiętymi w kok, o wyzywającym spojrzeniu wiecznie wojującej feministki.
            - Nienawidzę prowadzić – powiedziałem.
- A ja kocham prowadzić! – odpowiedziała z wyraźnym wyrzutem.
- Wyobrażam sobie – mruknąłem i wyszedłem zabierając ze sobą moją stertę papierów, których okazało się być za mało, by zostać uznanym za pełnowartościowego obywatela.
 
W ostatnich latach pojawił się szał na filmy o Wolności i wyzwalaniu z okowów. Wolność! - krzyczy średniowieczny Szkot, Jankes idący przeciwko siłom konfederacji, wrzeszczą to Spartanie pod Termopilami,  słowo to pojawia się nawet na ustach starożytnych, odzianych w wilcze skóry Piktów w ostatniej adaptacji króla Artura. Ryczą je również wilkołaki, zniewalane przez wredne wampiry w filmie Underworld. Zastanawiam się, jaka  grupa stworzeń nie domagała się jeszcze wolności w Hollywoodzkich produkcjach i nie zdziwię się, jeśli niebawem zaczną o nią prosić szproty w puszkach.
 
Tymczasem obywatel konsumpcyjnego społeczeństwa ma mniej więcej tyle wolności co facet, którego postawiono na linie, bez mostków po obu stronach i powiedziano mu: „rób, co chcesz”. Nie może się zatrzymać, bo spadnie, ale może chodzić.
Jeśli nie chce upaść na dno, to:- nie może nie mieć samochodu, telefonu, mieszkania, rachunków. Nie może się pokłócić z szefem, bo mu wystawi złe referencje, zmieniać za często pracy, bo to źle świadczy, nie może nie pracować, nie mieć kilku plastikowych kart i całej teczki papierów.
 
Jeśli ktoś nie ma sponsora, postanowi pracować na półetatu, żeby zająć się, na przykład, akcją ochrony ginącego gatunku owada, zdemaskować fałsz zawarty w jakimś okresie historycznym, dojść do mistrzostwa w karate albo postanowi napisać, namalować, bądź skomponować wiekopomne dzieło, w oczach społeczeństwa zacznie tracić na wiarygodności. Zdemaskują go zmniejszone potrzeby konsumpcyjne.
           
     Natomiast  jeśli posiada już cały wymagany obywatelski pakiet, to może na przykład być niewdzięcznikiem, donosicielem, skąpcem, zoofilem (o ile będzie mógł liczyć na dyskrecje zaprzyjaźnionej owcy), może znęcać się psychicznie nad rodziną i ogólnie może ziać nienawiścią do bliźnich i robić im na pohybel. Świat zachodni pozostawia nam ten margines swobody.
Wolnością jednak bym tego nie nazwał.
            W społeczeństwie konsumpcyjnym wolność nie jest bowiem definiowana przez filozofów, reżyserów i literatów, ale przez urzędników.

 

Moje obserwacje polskim okiem zachodniego stylu życia, nie wynikają z takiej, czy innej przynależności politycznej. Podobnie moje komentarze na temat polskiego społeczeństwa, widziane przez pryzmat mojego "zangielszczenia", nie wynikają z potrzeby promocji zachodnich wartości. Przez Polskę przetacza się fala przemian społecznych, przez kraje Zachodu fala rozczarowania degenerującą się strukturą państwa obywatelskiego. Przycupnąłem na skale zdrowego rozsądku, patrzę i komentuję. Jak ktoś będzie chciał mnie z niej ściągnąć bym dał się ponieść kolejnej ideologicznej fali, wezmę i kopnę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości