Igor Chomyn Igor Chomyn
263
BLOG

Kwoty za płoty

Igor Chomyn Igor Chomyn Polityka Obserwuj notkę 0

Najważniejszą i najgłośniejszą kwestią ostatnich tygodni jest bez wątpienia problem uchodźców z Syrii i innych krajów Mahgrebu i Bliskiego Wschodu. Problem to niewątpliwie poważny i niosący wiele długoterminowych zagrożeń dla całej Europy. Dlatego też obecna sytuacja wymaga głębokiej, chłodnej analizy, która pozwoli wypracować skuteczne rozwiązania, które nie tylko pomogą samym uchodźcom, ale i pozwolą uniknąć zagrożeń nam samym i naszym dzieciom oraz wnukom.

Na wstępie trzeba zaznaczyć, że tragedia milionów mieszkańców Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej jest ogromna i cywilizowany człowiek nie może pozostawać wobec niej obojętny.

Niestety – tradycyjnie już – im  sprawa jest poważniejsza i trudniejsza, tym bardziej zdrowy rozsądek zastępowany jest przez emocjonalny, politpoprawny jazgot, zaś ci, którzy jakkolwiek sceptycznie odnoszą się do postulatu bezwarunkowego przyjmowania uchodźców (których liczba z każdym tygodniem wzrasta i – nie łudźmy się – będzie wzrastać dalej), atakowani są nie rzadko za pomocą moralnego szantażu i odsączani od czci i wiary. Po raz kolejny okazuje się, że Polacy pokazali swoją „straszną, ksenofobiczną, rasistowską, islamofobiczną”, a zapewne także – z rozpędu – antysemicką i ortodoksyjnie katolicką twarz. „Złą w niemal każdym wyobrażalnym sensie”, jak to określił jeden z czołowych polskich publicystów. Przypomina się nam często, jak to Persowie wcześniej przyjęli polskich uchodźców z armii Andersa (głównie rodziny żołnierzy) oraz szafuje hasłem „solidarności europejskiej”.

   W rzeczywistości wszystkie te „niepokalane dziewice” debaty publicznej wystawiają świadectwo wyłącznie sobie samym – jako ludziom, którzy rwąc szaty w obronie wymyślanych naprędce, chaotycznych, doraźnych i zmienianych niemal z miesiąca na miesiąc rozwiązań, przyczynić się mogą tylko do pogorszenia sytuacji. I to w takim stopniu, że ze skutkami tego borykać się będą nasi potomkowie. A nie wolno nam zapominać o tym, że Polska (jak i cała Europa) należy do nich nie mniej, niż do nas i naszym obowiązkiem jest zostawić im ją w stanie przynajmniej nie gorszym od tego, w jakim sami ją zastaliśmy.   

                          Zaścianek nie tylko polski

Tymczasem są kraje, które nie przejmując się wzruszającymi litaniami samozwańczych moralizatorów, robią wszystko, żeby uchodźcy trafiali wszędzie indziej, niż do nich samych. Takim krajem jest na przykład Australia. Każdy imigrant, który jakoś tam trafi, jest bezwarunkowo deportowany, zaś wody oceaniczne patrolowane są przez specjalne statki, które bezlitośnie zawracają przepełnione ludźmi drewniane łajby. Australijczycy przekupują samych uciekinierów, żeby kierowali się do sąsiedzkiej Indonezji, jak i władze tego kraju, aby to zaakceptowały. Zbudowali nawet za własne pieniądze specjalne obozy dla uchodźców. Tyle że nie w Australii, a w Papui Nowej Gwinei. Tak samo – żeby posłużyć się wyliczanką Jacka Żakowskiego –  „egoistyczna, samolubna, okrutna, tchórzliwa, agresywna i paranoiczna” jest „twarz Japonii” i innych azjatyckich krajów. I zdecydowana większość obywateli tych państw popiera taką politykę. Widocznie rządy Tonnego Abbota i Shino Abe niespecjalnie przejmują się oskarżeniami, że Australijczycy i Japończycy to zacofani barbarzyńcy, którzy nie dorośli do tolerancji i multikulturalizmu. Taki zarzut byłby zresztą dość groteskowy, zwłaszcza w wypadku tych pierwszych, zważywszy że to przecież kraj stworzony przez imigrantów i trudno nazwać go jednolitym etnicznie. Chińczycy na przykład jakoś Australijczykom nie przeszkadzają. Może zamiast wyrażania bezmyślnego oburzenia, warto byłoby zastanowić się, czemu muzułmanie już tak. Oprócz tego, że Australijczycy czy Japończycy uniknęli dzięki takim działaniom problemów z zapewnieniem zakwaterowania i godziwych standardów życia dla dziesiątek, a w dłuższej perspektywie może setek tysięcy, a nawet i milionów ludzi, spośród których większość będzie chciała zostać tam na stałe (i sprowadzać rodziny), jest jeszcze jedna istotna rzecz, o której nie wiedzieć czemu rzadko się u nas mówi. W przypadku Chińczyków nie należy się raczej spodziewać, że jakaś część z nich zechce za pomocą karabinów i bomb wprowadzać nad Darling i Murray konfucjanizm. Czy można tego samego spodziewać się od wyznających w większości Islam uciekinierów z Syrii? Jeśli ktoś myśli, że Państwo Islamskie nie wykorzysta takiej sytuacji do przemycenia na terytorium europejskich państw swoich ludzi i zainstalowania tam swoich siatek agenturalnych, to jest mocno naiwny. Przecież niedawno nie kto inny jak bogata Arabia Saudyjska odmówiła otwarcia swoich granic przed uchodźcami, tłumacząc to niemożliwością oddzielenia ofiar wojny od terrorystów (wspaniałomyślni Saudyjczycy zapewnili za to, że sfinansują meczety dla tych, którzy uciekną do Europy). Czy mamy podstawy przypuszczać, że państwo polskie będzie w stanie to zrobić? Nawet jeśli premier Kopacz zapewni, że osobiście skontroluje całą Polskę „na metr wzdłuż i wszerz”, jest to bardziej niż wątpliwe.         

Europejska „solidarność”

Niemcy i Francuzi, dziś pozujący na trybunów humanitaryzmu, nie zachowywali się tak od początku kryzysu (który nie zaczął się przecież w tym roku). Dużo na ten temat mógłby powiedzieć premier Włoch Matteo Renzi. Jego kraj od kilku lat już boryka się z problemem przepływających tu przez Morze Śródziemne imigrantów. Ponieważ ci podróżowali w przepełnionych, starych łodziach, ilość utopionych szła w setki tysięcy. Włosi zorganizowali zatem specjalny program ich ratowania „Mare Nostrum”, dzięki czemu udało się zminimalizować ilość ofiar. Problem polega na tym, że długo nikt nie kwapił się, aby pomóc im z zakwaterowaniem tych ludzi. I Francuzi, i Niemcy, i wszyscy inni długo wypinali się na Italię, przez co ta wycofała się z programu i uchodźcy znowu zaczęli się masowo topić.

W innych kwestiach Niemcy i Francuzi również otwarcie lekceważą unijną solidarność. Na przykład do negocjacji w sprawie wojny ukraińsko-rosyjskiej nie chcą dopuszczać nikogo. Może więc rację ma Marek Magierowski, że należałoby zasugerować naszym zachodnim partnerom, żeby problem uchodźców również rozwiązali „w formacie normandzkim”? A jeśli nie, to niech nie zapominają o „europejskiej solidarności”, kiedy domaga się tego akurat ktoś inny, niż oni sami.

Pułapka multikulturalizmu

„Polityka multikulti się nie sprawdziła”, powiedziała kilka lat temu Angela Merkel. Dziś kanclerz Niemiec, deklarując gotowość przyjęcia niemal miliona imigrantów i narzucając innym europejskim państwom „system kwotowy”, postanowiła jeszcze mocniej brnąć w coś, co według niej samej się nie sprawdziło. Skąd taka niekonsekwencja u przywódczyni jednego z najbardziej konsekwentnych narodów świata? Czyżby Niemcy wciąż jeszcze nie zdołały otrząsnąć się po traumie II Wojny Światowej i na każdym kroku starają się podkreślać swoją odmienność od siebie samych sprzed osiemdziesięciu lat? Takie wytłumaczenie jest chyba uproszczeniem. I to dużym.

Wystarczy odrobina wyobraźni, żeby zrozumieć, iż multikulturalizm może być skutecznym narzędziem sprawowania władzy i ograniczania wolności. Jeżeli miesza się ze sobą kultury niekompatybilne (a kulturę europejską – zarówno chrześcijańską, jak i świecką – i kulturę muzułmańską z pewnością można za takie uznać), to istnieje duże prawdopodobieństwo występowania konfliktów między nimi. I doświadczenie raczej potwierdza tę tezę. Dość wspomnieć angielskiego żołnierza, któremu na ulicach Londynu odcięto głowę, niedawne ataki na siedzibę Charlie Hebdo (czy wcześniejsze ataki na metro w Londynie i Madrycie), głównego imama Wielkiej Brytanii, który domagał się wprowadzenia na Wyspach Szariatu (powołując się przy tym na… wolność słowa), wreszcie – całe dzielnice Paryża i Marsylii, gdzie lepiej się „białemu człowiekowi” nie zapuszczać, czy wybuchające co jakiś czas „demonstracje”, podczas których „demonstranci” plądrują sklepy i biją się z policją.

A jeśli pojawiają się sytuacje konfliktowe, to państwo musi wtedy siłą rzeczy reagować. I – kiedy chodzi o zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom – reakcją jest najczęściej zaostrzenie kontroli państwa nad społeczeństwem, czyli ograniczenie naszych praw. W tym przypadku sprawa jest o tyle poważniejsza, że jeśli pozwolimy Niemcom na to, żeby traktowały inne kraje europejskie jak swoje landy i narzuciły nam odpowiednie kwoty uchodźców, to prędzej czy później trzeba będzie wprowadzić odpowiednie regulacje na poziomie całej Unii Europejskiej, co zwiększy niemiecką dominację na Starym Kontynencie. Wszystkie kraje będą wszak miały ten sam problem z narastającą z każdym rokiem liczbą wyznawców  Mahometa, odrębności pomiędzy nimi będą się zacierały, sama unia zaś – coraz bardziej centralizowała. I jest to zagrożenie realne. Nie łudźmy się – polityka asymilacji muzułmanów w Europie nie działa i nikt nie ma zupełnie pomysłu, jak to zmienić.

Oczywiście trzeba pamiętać, że, jak mówi znana sentencja, dyplomatę, który na początku rozmowy mówi „nie”, można porównać do damy, która od razu mówi „tak”. Być może nie da się uniknąć przyjęcia uchodźców w ogóle, jednak trzeba zadbać, by „system kwotowy” nie obowiązywał nas permanentnie, kiedy pojawią się kolejne fale uchodźców (i na przykład „subtelnie” nie przeszkadzać ulokowanym w Polsce uchodźcom wyjeżdżać do Niemiec „na własną rękę”…). A pojawią się na pewno. Jedynym sposobem na ich zatrzymanie jest zniszczenie ISIS i zabezpieczenie jako tako stabilnych organizmów państwowych w Afryce Północnej i Lewancie. W sytuacji, kiedy Stany Zjednoczone mają w jakiejś mierze odmienne interesy od ich tradycyjnych sojuszników (Turcji, Izraela i Arabii Saudyjskiej), zaś Iran i Rosja jeszcze inne, wydaje się to mało prawdopodobne w najbliższych latach.

Najgorzej jest z całą pewnością robić to, co zrobił we wtorek polski rząd. Po wcześniejszym butnym sprzeciwie, spektakularnie skapitulowaliśmy przed Komisją Europejską, narażając się przy okazji krajom Grupy Wyszehradzkiej i Rumunii, które powinny być naszymi sojusznikami w pertraktacjach z dużo silniejszym Berlinem.

Można wreszcie pomagać ofiarom wojny na miejscu, bez konieczności sprowadzania ich do nas. Zajmuje się tym Stowarzyszenie Pokolenie (http://pokolenie.org.pl/wojna-w-syrii/ ). Może zamiast gardłować o moralnym obowiązku przyjmowania Syryjczyków w naszym kraju lepiej wspomóc finansowo tych, którzy dowożą leki, żywność i ubrania na granicę turecko-syryjską? Zwłaszcza że tam potrzebujący to w ogromnej mierze kobiety z dziećmi i starcy, którzy w przeciwieństwie do zdrowych mężczyzn, mają ograniczone możliwości migracji.                                                           

Igor Chomyn
O mnie Igor Chomyn

https://www.facebook.com/igor.chomyn

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka