Igor Chomyn Igor Chomyn
474
BLOG

Wojna z Ukrainą

Igor Chomyn Igor Chomyn Polityka Obserwuj notkę 2

 

Poniższy tekst jest tłumaczeniem artykułu rosyjskiego dziennikarza Georgija Bowta. Artykuł ukazał się ponad sześć lat temu. Dedykowany jest wszystkim, którzy uważają, że Majdan to wyłącznie „amerykańsko-żydowski spisek” i że żadnych innych przyczyn konfliktu rosyjsko-ukraińskiego nigdy nie było.

    

                                                    Wojna z Ukrainą

Pamiętam jak, jakoś tak na początku lat 90-tych, rozgadałem się z pewnym interesującym dziaduszkiem. Rozmowa miała miejsce gdzieś tam w Ameryce, w jakimś tam wiśniowym sadzie. Dziadunio dożywał już swoich dni (miał już faktycznie koło setki), wspominał przeszłość, zwłaszcza to, jak służył w latach 30-tych jako minister w czechosłowackim rządzie Masaryka. Rozmawialiśmy między innymi o niedawnym (wówczas) rozpadzie ZSRR i o możliwej przyszłości tej przestrzeni. Jedną jego prognozę pamiętam po dziś dzień: on był twardo przekonany, że wojna między Rosją i Ukrainą jest nieunikniona. Wtedy jego słowa wydawały mi się wierutną bzdurą; ot, stary już, to i bredzi. Dziś zaczyna mi się od czasu do czasu wydawać, że pomylił się on jedynie w dacie jej początku (przewidywał, że będzie to jakoś w 99-tym). I takie odczucia zaczęły pojawiać się bynajmniej nie po niedawnym ostrym oświadczeniu Dmitrija Miedwiediewa, który odmówił póki co mieć ambasadora Rosji na Ukrainie. Tylko tak, można powiedzieć, w całokształcie.

Politycy tak szybko osuwają się w przepaść na drodze konfrontacji, że już w dużej mierze zarazili nienawiścią swoje narody. Poczytajcie posty w rosyjsko-ukraińskiej blogosferze. I już w pełni można sobie wyobrazić, niczym w koszmarnym śnie, upojenie tłumów, kiedy w programie „Wremia” będą obwieszczać o sukcesach wojennych operacji „przeciwko chochołom” (przypomnijcie sobie zeszły rok i operację w Cchinwali), i jak, uznawany niekiedy za bratni, słowiański naród będzie skandować na Majdanie pełne nienawiści do Rosjan okrzyki. W obecności, ma się rozumieć, prezydentów Polski i krajów bałtyckich.

A kto jeszcze pięć-siedem lat temu mógł przewidzieć wojnę gruzińską? Choćby i pięciodniową, ale najprawdziwszą wojnę, z jej następstwami. A kto w ogóle może zaprzeczyć temu, że w historii generalnie dość często mają miejsce wydarzenia, które wydają się niemożliwe i nie do pomyślenia na chwilę przed tym, jak zwalą się na głowy osłupiałych współczesnych?

Zazwyczaj, kiedy dziś daje się słyszeć gdziekolwiek mowa o takiej „niewiarygodnej bredni”, jak wojna Rosji z Ukrainą, to przypomina się o historycznych i ludzkich więziach, tradycjach. Jakoby walczyć między sobą my po prostu nijak nie możemy. Doprawdy? Czyżby ich, tych więzi, było mało w stosunkach z innymi naszymi dzisiejszymi sąsiadami? Kogo i kiedy z polityków powstrzymywały jakiekolwiek „historyczne więzi”? W dodatku te dzisiejsze wojny – one są przecież takie „telewizyjne”, „telegeniczne”: jak gdybyś grał w „Game-boya” albo „Counter Strike’a”. Żadnych masowych frontów, okopów od morza do morza, wieloletnich pozycyjnych bojów. Wszystko odbywa się jakby szybko, precyzyjnie, starannie – no, przynajmniej w stadium planowania operacji tym dzisiejszym pokoleniem polityków i dowódców wojskowych, które rzeczywistych wojen nie widziało (w przeciwieństwie, powiedzmy, do Kennedy’ego i Chruszczowa, których właśnie to doświadczenie zatrzymało na czas podczas karaibskiego kryzysu). Oni te wojny widzieli co najwyżej w telewizorze lub grach komputerowych. Psychologicznie łatwiej jest im nacisnąć na czerwony guzik. W stadium takiego planowania coś takiego jak „historyczne i ludzkie więzi” nie wydają się żadną barierą.

A z Ukrainą w tej kwestii u większości dzisiejszych czynnych polityków – wszystko jest na poważnie. Bezkompromisowo. Jak tylko bezkompromisowo bywa z tymi, których uważa się za bliskich lub nawet swoich. Wszak nie bez powodu mówił swego czasu nasz „wielki przyjaciel” Brzeziński: bez Ukrainy Rosja jest niczym. Z tą ideą w większości zgadza się większość dzisiejszych elit politycznych Rosji. I owa większość, nie patrząc na oficjalne oświadczenia, podpisane umowy i dokumenty, w głębi duszy w większości nie pogodziła się ani z ukraińską państwowością, ani tym bardziej z utratą przez Rosję Krymu i Sewastopola. Owa większość jeszcze od biedy gotowa by ścierpieć to ukraińskie państwo ( jako takie lekkie nieporozumienie – popatrzcie, jak oficjalna propaganda przedstawia ukraińską politykę: nie inaczej jak niekończący się bałagan) w roli sąsiada-marionetki, ale absolutnie nie gotowa jest znieść przepełzania tego państwa w strefę wpływu Zachodu. Bowiem Zachód, tak jak dziesięciolecia, tak jak stulecia temu, postrzegany jest przez Moskwę przede wszystkim jako przeciwnik, niekiedy wróg, niekiedy konkurent – ale nigdy jako przyjaciel i towarzysz z tej samej cywilizacji. My nie mamy żadnej wspólnej cywilizacji – ani z Europą, ani z Ameryką. Wielowiekowy paradygmat rosyjskiego bycia wraz z rozpadem ZSRR w tym sensie ani trochę się nie zmienił.

Dzisiejsza polityczna rosyjska elita, poza niektórymi nielicznymi wyjątkami, nigdy nie pogodzi się z ideą obecności natowskich czołgów nad brzegami Dniepru. Ponieważ – tak z czysto emocjonalnego punktu widzenia, jak i z czysto geopolitycznego punktu widzenia – będzie to oznaczać nic innego, jak śmiertelne zagrożenie dla rosyjskiego państwa w tej jego postaci, w jaką sformowało się ono przez ostatnie stulecia. To będzie oznaczać zagrożenie dla tych zasad jego ustroju, które utwierdziły się przez te ostatnie wieki (w tym przypadku także nie warto wyolbrzymiać rewolucyjności przemian, które zaszły na początku lat 90-tych). Jest to ta sama „ostatnia reduta”, którą obecna rosyjska klasa rządząca będzie broniła za wszelką cenę, również za cenę użycia siły wojskowej, a jeśli będzie trzeba – całej siły wojskowej, jaką ma.

Obecny ukraiński prezydent Wiktor Juszczenko – nie jest po prostu nieprzyjemny, on jest wręcz znienawidzony przez obecną rosyjską klasę panującą. W tej nieprzyjaźni, ma się rozumieć, jest wiele elementów czysto osobistych, subiektywnych. To była krótka, ale wyrazista w swoim negatywie „historia kredytowa”. Boję się jednak, że na Ukrainie nie ma dziś nawet jednego czynnego polityka z choćby minimalnymi szansami na popularność i dojście do władzy na samej Ukrainie, który by w tym sensie w pełni urządzał Moskwę. Ma się rozumieć, nie jest takowym Julia Tymoszenko, z którą mamy chociaż tradycje rozmawiania w spokojnym biznesowym tonie, przy czym nie bez korzyści dla obu stron.

W polityce tak Tymoszenko, jak i każdego innego działacza i działaczy, którzy będą rządzić Ukrainą przez najbliższe dziesięciolecia, będzie przyjęta jedna bezsporna zasada: wszyscy będą bronić swojej „surowej” i jeszcze nie do końca dopracowanej państwowości właśnie poprzez zdystansowanie się od byłej „metropolii”, umacniając się kosztem Rosji i na osnowie zbliżenia z Zachodem.

Te odśrodkowe tendencje w ogóle mają uniwersalny charakter w skali całej postradzieckiej przestrzeni. I są one nie tylko rezultatem dawnych imperialnych czasów, poniżeń i postimperialnych kompleksów. Są również następstwem tego, że przez ostatnie półtora dziesięciolecia Rosja nie była w stanie przedstawić okrążającym ją krajom żadnego pociągającego cywilizacyjnego modelu rozwoju, żadnego takiego społecznego modelu czy obrazu życia, którego można by zazdrościć i za nim podążać, naśladować, kopiować, przejmować. Takiego modelu, na przykład, jakim są USA dla Meksykanów, którzy być może również mają mocne poczucie krzywdy, za to że swego czasu odebrano im i Teksas, i kupę innych ziem, w tym Kalifornię, tylko że owe krzywdy i kompleksy i nawet osobista niechęć wobec Amerykanów (a wszystko od zawiści!) odchodzą na dalszy plan, bledną przed obrazem życiowego sukcesu północnego sąsiada-imperialisty. I ci Meksykanie chcą właśnie tam, chcą właśnie tego. My natomiast jesteśmy, być może, interesujący w tym względzie jedynie dla mieszkańców biednych środkowoazjatyckich republik i depresyjnych wiejskich regionów Azerbejdżanu – jako rynek choćby jakiejkolwiek pracy i poszukiwania wyżywienia. Nawiasem mówiąc, ciż Ukraińcy mieli swego czasu uprzywilejowane prawo przebywać w Rosji bez zmartwień o czasową (i poniżającą) rejestrację do 90 dni, ale potem Moskwa, obraziwszy się za wybranie Juszczenki na prezydenta, postanowiła chochołów ukarać. I ci teraz jeżdżą na zarobki do Polski i innych wschodnioeuropejskich krajów. Tak się formują nowe „ludzkie więzi”.

Wydaje mi się, że rozwiązanie wszystkich – ogromnych i malutkich, historycznych, językowych, gazowych i wszystkich innych – problemów, które piętrzą się dziś między Moskwą i Kijowem leży poza kontekstem czysto rosyjsko-ukraińskich stosunków, także poza kontekstem wielostronnych stosunków Rosja-Ukraina-Unia Europejska-USA. Rozwiązanie leży wyłącznie wewnątrz samej rosyjskiej polityki. I potencjalnie, wydaje mi się, takie rozwiązania są w dużej mierze tylko dwa. Pierwszy wariant związany jest z ogromną, żeby nie powiedzieć rewolucyjną, rewizją całego istniejącego dziś rosyjskiego politycznego paradygmatu, związany jest w dużej mierze z rewizją bardzo wielu rosyjskich historycznych tradycji państwowych, zasad, podejścia, spojrzenia na świat. Byłoby widocznym uproszczeniem wiązać możliwość takiej kardynalnej rewizji bezpośrednio z jakąś tam modernizacją, jeśli ona w ogóle jest jeszcze w Rosji możliwa: w Rosji były już modernizacje, z reguły jednak nie następował wraz z nimi przewrót w mózgach klasy panującej. A żeby uznać Ukrainę za całkowicie niezależne, równoprawne i niekoniecznie prorosyjskie państwo, zaś siebie – za stałą część europejskiej cywilizacji (rozumiejąc ją jako strategiczny cel rozwoju) potrzebny jest właśnie przewrót w mózgach. Nie jestem pewien czy można (ani czy nawet powinno się) mówić o możliwości takiego przewrotu, bez mówienia o zerwaniu z całą rosyjską historyczną, społeczną, kulturową i państwową tradycją. Cena takiego zerwania może okazać się bardzo wysoka. Nieprzyjemnie wysoka.

Ale drugi wariant wcale nie jest lepszy. Drugi wariant – to wojna. Byłbym wielce rad, gdyby ktokolwiek powiedział mi, co i kto dokładnie może jej zapobiec. Chyba nie będziemy znowu topić Floty Czarnomorskiej w sewastopolskim porcie?

Georgij Bowt, 17 sierpnia, 2009 rok.

Oryginał dostępny jest tu: http://www.gazeta.ru/column/bovt/3237057.shtml

 

   

Igor Chomyn
O mnie Igor Chomyn

https://www.facebook.com/igor.chomyn

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka