Cmentarz teoretycznie jest komunalny, ale nie widziałem na nim ani jednego krzyża prawosławnego czy też mogiły „ateistycznej”. W sobotę zjawiło się na nim wielu ludzi: wynosili śmieci, porządkowali groby, zapalali świeczki. I rozmawiali.
Porządkowałem grób ojca. Tuż obok kręciła się kobieta z trójką dziewczynek, przy miejscu wiecznego spoczynku zmarłej przed dwoma laty babki. Matka wzięła się do czyszczenia i malowania drewnianego krzyża, córki posprzątały grób, ustawiły kwiatki i zaczęły się nudzić. W pewnym momencie zauważyłem, że najmłodsza pochyliła się na chryzantemą i coś zdjęła z jej liścia.
– O! – powiedziała. – Biedronka!
Średnia spojrzała na schowane w stulonej dłoni żyjątko. Miała w ręku pudełko zapałek, przed chwilą zapalała świeczkę.
– Fajnie! – zawołała. – Spalmy ją!
Ani najstarsza, ani matka nie zareagowały. Kobieta była całkowicie pochłonięta malowaniem krzyża, choć rozmowę niewątpliwie słyszała.
Najmłodsza nie zareagowała na propozycję siostry, zamknęła i otworzyła dłoń.
– O kurczę, obszczała mnie! – krzyknęła.
To zainteresowało najstarszą.
– Wcale nie, to żółte to jej krew. Biedronki taką mają.
– Naprawdę? – najmłodsza wpatrywała się w swą dłoń z ciekawością.
W tym momencie u najstarszej odezwał się telefon.
– No przecież mówiłam, że możemy się spotkać dopiero o 16 – rzuciła z lekką irytacją do słuchawki. – A o 17 muszę być w kościele.
Najmłodsza wciąż z fascynacją wpatrywała się we wnętrze dłoni. Obok stała średnia, nadal trzymając w ręku zapałki. Pewnie myślała, że może jednak się przydadzą.
– To tak umierają biedronki? – zapytała najmłodsza. – Może to nie krew?
Jej siostra schowała telefon i jeszcze raz przyjrzała się owadowi.
– Nie, to krew, widzisz, nie rusza się. Jak nic zdechła.
Najmłodsza przez chwilę rozglądała się dookoła, jakby nie wiedząc, co zrobić. W końcu strzepnęła dłoń nad grobem babki i wytarła ją o dżinsy. Jej matka skończyła malować krzyż i kazała córkom pozbierać rzeczy. Po chwili ich nie było.