Imrahil Imrahil
237
BLOG

O deregulacji, chłopomanii i rewolucji moralnej

Imrahil Imrahil Polityka Obserwuj notkę 2

Założeniem, które przyjmuje wielu publicystów, zwłaszcza tych prawicowych, jest przekonanie o dobrym, uczciwym i mądrym polskim ludzie, tłamszonym przez zdemoralizowane elity. Pogląd ten – owa współczesna mutacja „chłopomanii” – opiera się nie tyle nawet na błędnej diagnozie, ile na braku tej diagnozy. Autorzy takich tez zapewne nie zbyt bardzo weszli w lud, w owo polskie społeczeństwo, i widzą je tak, jak chcą je widzieć, a nie takim, jakie ono jest w istocie.
Wynika też z tego przekonanie, jakoby elity naszego społeczeństwa były jakieś szczególnie zepsute czy złe. Przy tym współgra to z populistycznymi argumentami wielu dziennikarzy o „brudnej politycy”, „głupich politykach” czy z robiącym szaloną karierę powiedzeniu, że „ryba psuje się od głowy”, które może i dobrze oddaje proces rozkładu martwych ryb, ale nie odpowiada dynamice żywego społeczeństwa.
Wiele lat temu Prawo i Sprawiedliwość rzuciło hasło rewolucji moralnej, które rychło zostało ośmieszone i zdezawuowane przez polityków innych partii i powolne im media. Niestety, nie stało się ono stałym hasłem programowym i odeszło w zapomnienie, w przeciwieństwie do innych, mniej mądrych (jak choćby hasła „otwierania zawodów”, które oznacza w praktyce obniżanie wymogów merytorycznych dla zaspokojenia potrzeb coraz gorzej wykształconych absolwentów, coraz gorszych – głównie acz nie wyłącznie – prywatnych uczelni wyższych). Tymczasem prawdziwa przemiana polskiej wspólnoty musi zacząć się od przemiany moralności, tak jednostkowej i społecznej, a raczej – precyzyjnie rzecz ujmując – na odbudowie moralności.
Najwyższy bowiem czas zrozumieć, iż elity nie biorą się znikąd, nie są zesłane jak stonka. Najwyższy czas pojąć, iż nikt wyborów nie sfałszował i lud naprawdę woli Donalda Tuska niż Jarosława Kaczyńskiego. Lud bowiem nie chce tych, którzy coś od niego wymagają, a tych, którzy temu ludowi pobłażają.
Tymczasem „wejście w lud”, przy czym rozumiem przez to badanie pewnej normy i przeciętności społecznej, musi prowadzić do istotnych wniosków. Wnioski te są istotne także (a może przede wszystkim) dla prawodawcy, jako że prawo zawsze jest stanowione „przez wzgląd na zatwardziałość serc (Mk 10, 5). Winni to sobie uświadomić wszyscy zwolennicy „deregulacji” czy „dejurydyzacji” od prawa do lewa. Prawo jest bowiem funkcją moralności społecznej w tym sensie, że im bardziej ludzie wiedzą jak się mają zachować na podstawie innych mierników zachowań (moralność, uczciwość, dobre obyczaje itp.) tym mniej potrzeba prawa. I odwrotnie, regulacja prawna jest potrzebna tam, gdzie innych regulatorów brak.
Spójrzmy więc teraz na polskie społeczeństwo. Na społeczeństwo, w którym łamanie przepisów drogowych jest wręcz powodem do dumy. Nikt nie oburza się tak na wariatów przekraczających prędkość, jak na policjantów i strażników miejskich, którzy tych wariatów chcą wyłapywać. Przyzwolenie na wyprzedzanie na trzeciego czy na ciągłej linii również istnieje, zaś niechęć społeczna kieruje się wobec tych, którzy prawo egzekwują. Wypadkom drogowym winne są złe drogi, drzewa na poboczach, złe znaki drogowe, ale – w ujęciu społecznym – prawie nigdy nie ludzie. Ci ostatni są tym atrakcyjniejsi, im bardziej mają w pogardzie przepisy ruchu drogowego.
Spójrzmy na społeczeństwo, w którym nauczyciele szkół (także liceów) uzależniają ocenę wystawianą uczniowi od odpowiednich darów albo usług otrzymanych od tego ucznia lub ich rodziców. Na nauczycieli udzielających odpłatnych korepetycji swoim własnym uczniom. Na ludzi uznających za rzecz normalną danie łapówki celnikowi (oburzać może jedynie jej wysokość). Popatrzmy na wyższych urzędników państwowych i samorządowych przychodzących po pijanemu do pracy. Zainteresujmy się precyzyjnym i kosztownym staraniom podatników (zwłaszcza przedsiębiorców) generowania sztucznych kosztów w celu obniżenia należnego podatku. Zwróćmy uwagę na wykładowców uczelni, którzy zaliczają zajęcie dla świętego spokoju lub że by nie zmniejszać dotacji dla swojej uczelni. Otwórzmy każdą gazetę na dziale ogłoszeń ginekologicznych i zestawmy to z obowiązującymi przepisami dotyczącymi przerywania ciąży. Ale przede wszystkim uświadommy sobie szczebel akceptacji dla tego rodzaju zachowań. Bo problem polega na tym, że w ryzykowaniu cudzym życiem, w korupcji czy w oszukiwaniu siebie i państwa większość nie widzi nic zdrożnego. Kilka dni temu media powiadomiły o ujęciu prawnika, który przyjmował łapówki za załatwienie korzystnych wyroków (nota bene nieskutecznie). Oczywiście ci, co te łapówki mu dali, nie mieli sobie nic do zarzucenia (a jeszcze czuli się ofiarami).
I dopiero mając to na uwadze zastanówmy się na ile (w warunkach systemu demokratycznego zwłaszcza) na takim fundamencie można budować normalne państwo. Na ile może znaleźć nie tylko zrozumienie, ale i uznanie postulat walki z korupcją czy oszustwami podatkowymi, z których żyją nie jakieś niewielkie elity, ale ogromna rzesza „zwykłych” ludzi. Pomyślmy, czy można likwidować pozwolenia na budowę, gdy zawsze znajdzie się (ewentualnie za odpowiednie wynagrodzenie) uprawniony architekta, który podpisze każdy projekt, także ten narażający ludzkie życie? Czy można poważnie mówić o ograniczeniu planowania przestrzennego, w sytuacji, w których nikogo – od Prezydent M. St. Warszawy, po użytkownika ogródka działkowego – nie interesuje ani trochę estetyka przestrzeni publicznej? Czy można ograniczać kontrole skarbowe w sytuacji, w której sztuczne generowanie kosztów jest zjawiskiem ocierającym się o normę (tu przynajmniej można odejść od idiotycznego pojęcia podatku dochodowego zastępując go przychodowym, ale przy vacie problem zostanie)?
Czego oczekujemy po elitach, które z takiego społeczeństwa wyrosły i przez takie społeczeństwa zostały wybrane? Ktoś, kto dawał łapówki celnikowi, będzie je dawał (albo brał) za ogromne kontrakty. Ktoś, kto prowadząc sklepik przedstawiał w podatkach fikcyjne koszty, będzie robił ogromne przekręty podatkowe. Ktoś, kto kradł mienie swojego pracodawcy, będzie kradł publiczne pieniądze. A nawet, jeśli ktoś nic takiego nie robił, to z dużym prawdopodobieństwem nie widzi w tym nic złego, „no bo przecież każdy musi sobie jakoś radzić”.
Dlatego też cała deregulacja, dlatego cała reforma ustrojowa i prawna będzie zawsze skazana na niepowodzenie, jeśli nie zmieni się najpierw mentalności ludzi. Najpierw potrzebne są inne regulatory zachowań, by można było zrezygnować z regulatora prawnego, który jest wielce niedoskonały, ale często jedyny. Wtedy dopiero też można mówić o przemianie państwa, o wzroście odpowiedzialności za dobro wspólne. Przemiana moralna, bo może nie rewolucja, jako że każda rewolucja jest złem, jest bowiem konieczna. Potrzeba zbudowania moralnej i etycznej wspólnoty, dla której oszustwo będzie oszustwem, kradzież - kradzieżą a świństwo – świństwem. I wtedy okaże się, że szereg praw nie jest nam potrzebne. Ale jeśli najpierw odwołamy te prawa, jeśli najpierw na takim „ludzie” będziemy budować państwo, to skutki będą katastrofalne.
 

Imrahil
O mnie Imrahil

"Miejsce byłego, bogatego w doświadczenie intelektu twórcy zastępuje dzika wola burzyciela. Na pierwszy plan są wysuwane żądania niższych instynktów, co nadaje spekulacyjny charakter myśli we wszystkich jej przejawach, a więc w polityce, ekonomii, nauce i sztuce. Ludzkość daleko odbiega od duchowych zagadnień i dążeń. (...) Lecz wówczas (...) pojawił się Ten, o którym mówił apostoł Jan w Apokalipsie (...). Ten Przeklęty jest już pośród ludzkiej rzeszy i cofa fale kultury i duchowego postępu od Boga ku sobie (...). Państwo to powinno być silne moralnie i fizycznie. Musiałoby zagrodzić od wpływów rewolucji wysokim murem surowych i mądrych praw oraz bronić swoich duchowych podwalin: kultu, wiary, filozofii i polityki." baron Roman Ungern von Sternberg

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka