Waldemar Pawlak mówiąc na kongresie PSL, że 5%w polityce potrafi znaczyć więcej niż 30 – miał rację. Wpływ PSL i samego Pawlaka na realną politykę polską jest bez porównania większy, niż PiS-u i Kaczyńskiego. Stąd zapewne temat kongresu partii balansującej na granicy progu wyborczego stał się tematem nr 1 ostatniego weekendu.
Stał się tym bardziej, że zamiast przewidywanego zwycięstwa dotychczasowego lidera – wygrał o włos jego wieloletni oponent Janusz Piechociński. Odniosłem wrażenie, że wynik zaskoczył nie tyle nas – obserwatorów zewnętrznych, największym szokiem był dla obu kandydatów tudzież ich zwolenników. Ani Pawlak, ani Piechociński nie do końca wiedzieli jak się zachować. Pawlak się obraził, Piechociński klękał z radości.
Pierwsze komentarze skupiają się na skutkach zmiany lidera PSL dla koalicji – moim zdaniem znaczących nie będzie żadnych. Każdego z liderów PSL można podejrzewać o wiele rzeczy, ale nie o romantyczno-ideowe porywy serca i szczególne przywiązanie do pomysłów programowych. PSL –owi koalicja nadal się bardzo opłaca – i to nie tylko w sferze rządu, ale też (a może przede wszystkim) na poziomie sejmików wojewódzkich. Żaden z szefów PSL nie wytłumaczy swoim wyborcom, dlaczego tracą pracę. Tak, bo PSL to taka specyficzna partia, która stosunkowo niewielkim wysiłkiem mogłaby sporządzić imienną listę swoich wyborców. W dużej mierze są to listy płac w gminach, starostwach, sejmikach i przeróżnych instytucjach publicznych im podległych. Dorzucamy agencje rządowe, dotowane przez administrację koła gospodyń wiejskich, ochotniczą straż pożarną – i mamy z najbliższymi rodzinami 5-8% aktywnych wyborców. Ta specyfika utrzymała PSL w politycznym mainstreamie pomimo bardziej radykalnej w obronie interesów klasowych chłopów Samoobrony, czy potem przejęciu sympatii wsi i małych miasteczek przez PiS.
PSL przedwojenny był partią klasową w sposób naturalny. Zapewne po wojnie przekształcałby się w partię konserwatywno – chadecką , tak jak to stało się z partiami ludowymi w Europie Zachodniej. W PRL jednak jako satelita PZPR miał nadal rolę reprezentanta klasy społecznej, taki też wszedł w III RP. Utraciwszy bazę klasową, przekształcił się w partię grupy interesów, ludzi na pewno żyjących ze wsi, niekoniecznie na wsi. Specjalnością i cechą rozpoznawczą PSL od zawsze jest nepotyzm, zawłaszczanie urzędów, obsadzanie spółek i spółeczek państwowych.
Taką partię obejmuje Janusz Piechociński. Podobno by ją zmieniać. Pomijając ocenę, czy jest do tego zdolny – lider PSL nie ma pozycji w swojej partii porównywalnej do liderów PO czy PiS, o czym świadczą choćby wybory do Rady Naczelnej i przegrana rekomendowanego przez prezesa kandydata na jej przewodniczącego. Pytanie jakie można postawić, to czy PSL jest nam Polakom potrzebny? Co poza kapitalizmem politycznym i jakąś dozą folkloru wnosi do polskiej polityki? Poza upartą obroną niczym obecnie nieuzasadnionych interesów części rolników w postaci KRUS? PSL jest potrzebny jedynie PSL-owcom. Jak do tej pory, nie próbował włączyć się w politykę państwową inaczej, niż jako lobbyści samych siebie.
Piechociński ma opinię kompetentnego w zakresie polityki infrastrukturalnej, transportu. Ale nie jest typem wizjonera-rewolucjonisty, który z partii pracowników agencji rolnych stworzy znaczący programowo podmiot polityki. Jeśli zgodnie z obietnicami na poważnie zacznie walczyć z nepotyzmem – straci bazę tych 5%. Jaką jest w stanie przedstawić wizję, by zdobyć głosy Polaków w inny sposób niż dotychczas? I kto te jego pomysły zrealizuje –aparat partyjny usadzony w urzędach i agencjach będzie walczył o utratę swoich miłych gniazdek?
Zapewne po paru wizerunkowych ruchach nowy prezes zostanie przez swoich kolegów sprowadzony na ziemię ( by nie napisać na rolę ). PSL jest dla PSL-owców. Tylko po diabła nam, ten PSL?
Marcin Celiński
autor jest felietonistą i członkiem redakcji Liberte!