Wydarzenia na Ukrainie sprawiły, że po latach opóźnień (Gazoport) i obietnic bez pokrycia (gaz łupkowy) polski rząd wreszcie zajął się energetyką. Podczas wizyty w Tychach premier Tusk wezwał do stworzenia „unii energetycznej”, która zapewniłaby bezpieczeństwo dostaw gazu krajom takim jak Polska, a przy okazji pozwoliłaby na „rehabilitację” węgla jako źródła energii. Trudno o bardziej dosadny przykład krótkowzroczności i nacjonalistycznego egocentryzmu.
Polska przez lata blokowała unijną politykę klimatyczną, której długofalowym i strategicznym celem jest przejście na odnawialne źródła energii, a więc zupełne uniezależnienie się od rosyjskich dostaw. Cel ten wydawał się Tuskowi (a także wcześniej Kaczyńskiemu) zbyt ambitny, a konieczne działania zbyt drogie. Unijne wymogi dotyczące udziału energii ze źródeł odnawialnych w ogóle krajowej produkcji Polacy obeszli w cwaniaczkowaty sposób – do kotłów elektrowni węglowych trafia krajowe i importowane z Amazonii drewno, co ani nie zmniejsza emisji CO2, ani nie wspomaga innowacji .
Niczym w bajce o trzech świnkach, gdy zły wilk Władymir zaczął grasować w najbliższej okolicy, świnka Donek porzuciła swoją słomianą chatkę i zaczęła szukać bezpiecznego schronienia. Zapewne je znajdzie, ale w sieni ceglanej chatki starszej i mądrzejszej siostry czeka ją reprymenda. Brzmieć będzie mniej więcej tak:
Zapewnienia Europejczykom bezpieczeństwa energetycznego w długiej perspektywie wymaga trzech nierozerwalnie związanych działań: odejścia od paliw kopalnych na rzecz odnawialnych źródeł energii, zwiększenie efektywności energetycznej oraz modernizacja i połączenie sieci przesyłowych. Realizacja każdego z tych zadań daje bodziec dla pobudzenia europejskiej innowacyjności i kreatywności – a więc stwarza szansę na ekonomiczne odrodzenie kontynentu.
Dotyczy to również Polski: główną cechą odnawialnych źródeł energii jest to, że konieczna do jej pozyskiwania infrastruktura (wiatraki, panele słoneczne, turbiny wodne, połączone z chlewami biogazownie) ma małą skalę, co pozwala by producentami energii były małe i średnie przedsiębiorstwa, rolnicy, a nawet osoby fizyczne. To są dziesiątki tysięcy miejsc pracy – podczas gdy zarządzana przez wielki koncern elektrownia jądrowa tworzy ich zaledwie paręset.
Znaczna część kosztów OZE pozostaje w kraju, dając kapitał pod kolejne inwestycje. Jako przykład może posłużyć energia wiatrowa, której koszty (m.in. zakup wiatraków, przyłączenie do sieci energetycznej, usługi eksperckie i finansowe, czy budowa dróg dojazdowych) są zyskiem krajowych przedsiębiorców. Dodać do tego należy wpływy z podatku od nieruchomości do budżetu gminy, wpływy z tytułu udziału gminy w podatku PIT i CIT, dochody z tytułu dzierżawy gruntów komunalnych oraz udział w zyskach. Samorządy korzystają także na modernizacji infrastruktury energetycznej i drogowej. Poprawa sieci drogowej odbywa się bowiem zwykle na koszt inwestora. Dotyczy to nie tylko głównych dróg i skrzyżowań, ale też budowy sieci dróg na terenach uprawnych, z których później chętnie korzystają np. rolnicy oraz okoliczni mieszkańcy.
W dyskusjach na temat OZE pomijany jest fakt, że rozwój tych technologii oznacza jednocześnie istotną kreację nowych miejsc pracy. Etaty tworzone są nie tylko w zakładach produkujących komponenty instalacji. Niemniej istotne jest świadczenie usług obsługi i konserwacji. Znowu korzystają zatem wszyscy.
W przyszłe bogactwo i niezależność trzeba inwestować zawczasu, droga świnko.