Jabollissimus Jabollissimus
353
BLOG

Smarzowski - wychowawca

Jabollissimus Jabollissimus Kultura Obserwuj notkę 7

Unikam dzisiejszych kin siorbanej coli i chrupanego popcornu. Nawet na „Wołyniu” powitała mnie pełna sala tego rozgardiaszu. Szczęściem dzięki reklamom puszczanym przed projekcją, w bloku telewizyjnej wręcz długości, większa część publiki zdążyła pochłonąć swój balast. Niepotrzebnie, bowiem zostaliśmy zaraz poproszeni do uczestnictwa w weselu. A, wiadomo, trza być w butach na weselu i głupio być uczestnikiem niemym! Nie zawiodłem się na współweselnikach!

Reżyser tymczasem prowadził nas za rękę ludowymi obrzędami, piosnkami, zabawami po krajobrazach dawno nie widzianych. Mniejsze i większe rytuały fizycznej, organicznej radości przeplatane były scenami sąsiedzkiej goryczy. Bo przy gorzale człek się cieszy i się złości! Politykuje i plotkuje pomiędzy tańcem jednym czy drugim! A że sąsiad ma, a czemu dostał, nakradł na pewno, no bo co. A ten niesąsiad-agitator, ale pije jak nasz, to on nasz, nasz! A państwo, a podatki, a „tata, bo Korwin powiedział...”. No, jak to na weselu. (Każde czasy mają swoich korwinów). Ubija się interesy. O, jaki Maciej ubił interes!

Powolnym rytmem prowadzi nas reżyser w życie troszkę inne, dawniejsze, ale przecież takie, jak nasze. Rwane reporterskie cięcia łamią ten rytm, nie pozwalają wybrzmieć obrazom, przypominają, że to rzeczywistość, której nie da się już uchwycić w pełni. To łapanie wiatru.

Gdzieś obok poznajemy główną bohaterkę, wokół której toczyć się będzie historia. Gdyby nie to, byłaby ona zupełnie zwyczajną. Jak każdy. Ona kocha. Ale wyjść ma za innego. Klasyka! Nakładają się na to najeżone narody. Wybucha wojna – gdzieś daleko, daleko, nad tym wszystkim. Ale wśród tych pól i siół pięknych, niewidzianych już, pachnących sianem i zsiadłym mlekiem, nie będzie spokoju. Już nie ma co tłumić złości maluczkich, kiedy biją się wielcy. Wkraczają Sowieci i złość uznają za cnotę. Potem przychodzą Niemcy. Z lekcji historii pamiętamy, jacy jedni i drudzy strasznymi byli okupantami. U jednych i u drugich Ukraińcy widzą nadzieję na niepodległość. W tej części Kresów okupantów było mało, ale to nie znaczy, że nie byli bezwzględni. Nie poczułem tak bardzo zawodu Ukraińców gorzką, darowaną „wolnością”. Śledząc Polaków lub Żydów (choć znikali cicho), nie poczułem wyrazistego osaczenia. Autor unika przerysowań, nie ubarwia opowieści.

Czułem za to głód i trud życia, ciężar fizycznej pracy i udrękę, kiedy rodzinna radość jest przecinana nagle mrozem strachu. Znów mamy reporterskie cięcia, urwane obrazy. I grę ciszą i oddechem. Dopiero w oddechu zaklęty został cały strach świata o życie własne i dzieci, cała bezbronność i bezradność. Smarzowski niewiele pokazuje okrucieństw. Niewiele w stosunku do tego, co było w rzeczywistości. Pokazuje je za to bardzo naturalnie, soczyście. Pokazuje to okiem reportera.

Okiem rasowego filmowca pokazuje sekwencję wręcz oskarową. Rytm i przeplot sceny rzezi z czterema równoczesnymi kazaniami ma szansę przejść do kanonu kina. W prześwitującym świetle cerkwi pop tłumaczy ukraińskim braciom: nie dajcie się zwieść nienawiści! W półmroku innej inny pop święci kosy na nadchodzącą rzeźbę. W dziennym świetle z ambony ksiądz wzywa polskich hamletów: nie dajcie się zabić! Zaś nad leśnym, nocnym ogniskiem pogański rytuał odprawia OUN-owski, czy UPA'owski agitator. I dokonuje się rzeźba bezmyślnie radosna. Pijana sadyzmem. Bez żadnych hamulców. Ukraińcy szukają ofiar. Garstka samoobrony Polaków szuka jakkolwiek zaadresowanej zemsty. Ślepota krwi.

Krytycy, czy krytykanci raczej, łżą o stereotypach. Nie znają historii! Lub udają. Ale Wołyń nie jest wyłącznie o relacjach polsko-ukraińskich i ludobójstwie dokonanym na Polakach. Smarzowski sięga uniwersalizmu. Przyjrzyjmy się postaciom. Polacy, którzy nie widzieli krzywdy sąsiadów. Ukraińcy, którzy nie widzieli sąsiedzkiej dobroci. Złość i idące za nią okrucieństwo. Hamletyzm stawiania oporu. Bezradność sprawiedliwych. Niesłyszalny głos rozsądku. Trud życia. Miłość i strach. Podszepty nienawistników. Można to przenieść w dowolne realia.

Główna bohaterka kończy w malignie konania. Może wydobrzeje. Nie wiemy. Żyje jej synek, mały blondyneczek. Dziecko Polki i Ukraińca. Wychodzimy z kina wstrząśnięci. W kompletnej ciszy. Takiej, która powinna być od początku seansu. Smarzowski nas troszkę wychował. Mam nadzieję, że wychowa też ukraińskie władze, co uciekają od historycznej prawdy.

Artysta postpunkowy, geograf, autostopowicz, prowadzi audycje internetowe zajmujące się tematyką kultury, strategii, cywilizacji. Poszukuje prawd o rzeczywistości, które potwierdzają się przez dziesięciolecia i setki lat, a nie są wynikiem li tylko chwilowych mód.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura