Jacek Tomczak Jacek Tomczak
105
BLOG

Libertas, Wałęsa i salony III RP

Jacek Tomczak Jacek Tomczak Polityka Obserwuj notkę 0

Reakcje na występy Lecha Wałęsa na kongresach partii Libertas ukazały cały szereg ciekawych postaw mainstreamowych polityków, publicystów, a nawet liberalnej części episkopatu (vide – wywiad abp. Tadeusza Gocłowskiego dla „Dziennika” z 15 maja).

Najogólniej rzecz biorąc, były prezydent spotkał z dość zdecydowaną krytyką za samą obecność wśród zwolenników formacji, która określona została jako „anty-europejska” i „eurosceptyczna” (nawiasem – te określenia nie wydają się trafiać w sedno sprawy, gdyż sprzeciwianie się niektórym przejawom funkcjonowania Unii Europejskiej, czy nawet całej Unii nie oznacza, że sprzeciwiający się jest wrogiem Europy; Europa to nie istniejąca od niedawna organizacja). Pojawiły się głosy, że już „nie jest osobą, którą należy bezkrytycznie wielbić” (Ireneusz Krzemiński), „robi błąd” (abp. Gocłowski) i wiele innych, na których przytoczenie nie byłoby tu miejsca.

Zastanówmy się, dlaczego ci sami ludzie, którzy jeszcze nie dawno skłonni byli uznawać Wałęsę za największy skarb narodowy, z wielką zapalczywością bronić go przed podobno niesprawiedliwymi atakami (za ataki uznawano ujawnianie archiwalnych dokumentów), osłaniać przed „mową nienawiści” i stawiać pomniki (przodował tu Władysław Frasyniuk, który jako zagorzały wróg „mowy nienawiści” zamierzał tym, którzy się nią posługują „dawać po mordzie” – oczywiście w ramach programowego pacyfizmu i kultury dyskusji, a niedawno – na konferencji z okazji rocznicy Okrągłego Stołu - zadeklarował, że Wałęsie powinniśmy postawić pomnik – oczywiście, obok Jaruzelskiego) teraz poddali go zdecydowanej krytyce. Krytyka ta wydaje się tym bardziej interesująca, że dotycząc bieżącego zaangażowania politycznego Wałęsy, rzutowała na ogólną ocenę głównego zainteresowanego.

Dotychczas wydawało się, że Wałęsa jest „skarbem narodowym”, gdyż był przywódcą „Solidarności”, a to co robi obecnie nie ma żadnego znaczenia. Do czasu. Dokładnie do momentu, gdy pojawiła się wątpliwość, czy to, co obecnie robi jest właściwe, tzn. czy wciąż jest wierny popieranej przez wyżej wspomnianych mainstreamowych publicystów Platformie Obywatelskiej (wątpliwości zaczęły się mnożyć, gdy Wałęsa – trochę w duchu „za, a nawet przeciw” – powiedział, że wprawdzie na Libertas nie zagłosuje, ale tą partię popiera).

Okazało się, że liczy się nie tylko jego zaangażowanie w walkę z poprzednim reżimem, ale i to co robi dzisiaj. Dopóki dzisiaj robi „to, co należy” jest wciąż bohaterem narodowym, natomiast gdy przestaje robić „to, co należy” pojawiają się liczne obiekcje i zastrzeżenia. Innymi słowy, dopóki Wałęsa bez zastrzeżeń popiera Platformę liczą się tylko jego zasługi z przeszłości, lecz gdy jedzie na kongres Libertas, zaczyna odgrywać rolę również to, co robi obecnie. Ukazuje to przynajmniej trzy tendencje, obecne w rozumowaniu owych mainstreamowych publicystów i polityków.

Po pierwsze, by być bohaterem narodowym i „wielkim przywódcą Solidarności” trzeba opowiedzieć się po „właściwej stronie” także długo po tym, jak Solidarność upadła.

Po drugie, Wałęsa prawdopodobnie nie był ceniony jako Wałęsa, lecz raczej jako postać, która legitymizuje system zrodzony w wyniku rozmów Okrągłego Stołu. Dopóki otwarcie, bez żadnych zastrzeżeń optował za formacją nawiązującą do dziedzictwa Okrągłego Stołu był wynoszony na ołtarze, gdy wystąpił koło polityków kontestujących wybrane fundamenty, o które opiera się III RP, został poddany krytyce. Widzimy, że Wałęsa swoim piewcom jest potrzebny z pobudek utylitarnych, traktują go oni instrumentalnie.

Dostrzegam tu zresztą tendencję szerszą, opisaną choćby w „Eseju o duszy polskiej” przez Ryszarda Legutko. Otóż, przez większość środowisk opiniotwórczych III RP historia nie jest traktowana jako wartość sama w sobie, a raczej jako narzędzie, którym można odpowiednio posłużyć się przy legitymizowaniu pewnych teraźniejszych postaw. III RP to państwo odcięte od korzeni, budowane pod sztandarem „pogoni za nowoczesnością”. Było tworzone w opozycji do chlubnej przeszłości, rozumianej chociażby jako dziedzictwo II RP, czy też antykomunistycznej opozycji, a poszczególne fragmenty z tejże przeszłości przypominano tylko dlatego, że posłużenie się nimi uznano za użyteczne w rzeczywistości dzisiejszej.

Nie chciano poznać całego dziedzictwa opozycji, tą część, którą tworzyli choćby Kornel Morawiecki, Leszek Moczulski, Andrzej Gwiazda, Krzysztof Wyszkowski, czy Anna Walentynowicz pominięto milczeniem. Oni bowiem do nowego ustroju wielokrotnie odnosili się krytycznie. Często wspominano za to zasługi Wałęsy, bo ten (wprawdzie po wielu wahaniach) stał po „właściwej stronie”, tzn. swoim autorytetem legitymizował system.

Po trzecie, bardzo wiele daleko idących zastrzeżeń wobec postawy Wałęsy pojawiło się tylko dlatego, że wsparł on w jakiś sposób inną partię, ludzi, którzy na określony temat mają po prostu inne zdanie. Ukazuje to wprowadzoną przez salony III RP atmosferę wojny totalnej. Wydaje się być drugorzędnym, kto prezentuje jaki poziom intelektualny, na ile potrafi uzasadnić swoje przekonania. Istotne wydaje się to, czy jest „nasz”, czy „ich”. „Głupi, ale nasz” jest lepszy niż „mądry, ale ich” (przy czym, rzecz jasna, ten głupi to „autorytet”, a ten mądry to „fanatyk” i „frustrat”). Nie usłyszałem żadnej refleksji nad przyczyną pojawienia się takiej partii, jak Libertas. Nie zastanawiano się, czy Unia Europejska rzeczywiście nie jest nadmiernie zbiurokratyzowana albo czy poszczególne państwa narodowe w istocie nie mają za mało do powiedzenia. Libertas przedstawiono jako wrogi obóz, a dyskusja nie toczyła przykładowo wokół pytania „czy Lech Wałęsa dostrzegł coś wartego poparcia w programie Libertas?”, ale „kto zmanipulował Lecha Wałęsę?” albo też „czy Lech Wałęsa naprawdę jest takim bohaterem?”

Okazuje się, że aby być bohaterem narodowym nie wystarczy zasłużyć się w przeszłości. Trzeba też stać „po właściwej stronie” w dzisiejszej rzeczywistości politycznej. Okazuje się, że dziedzictwo „Solidarności” jest o tyle wartościowe, o ile legitymizuje III RP. Okazuje się, wreszcie, że człowiek z innej partii to „fanatyk”, „oszołom”, ale w żadnym razie osoba, której należy wysłuchać, a jej poglądy poddać pod krytyczny osąd.

W wywiadzie dla „Europy” Michał Cichy, człowiek, który w „Gazecie Wyborczej” pisał od początku jej istnienia, występując z pozycji mocno przychylnej Adamowi Michnikowi, stwierdził, że z naczelnym różniło go podejście do przeciwników politycznych. O ile Cichy, nie zgadzając się z nimi, chciał ich słuchać, o tyle Michnik chciał ich zniszczyć. Niestety, wydaje się że Michnik zaraził swoją logiką większą część środowisk opiniotwórczych.

Reasumując, całe zamieszanie wokół Wałęsy nie jest dziwne w rzeczywistości, w której dominujące środowisko nie stara się nad nią zastanawiać, a nakazuje wychwalać, wszystkich którzy choćby na moment od rytualnej afirmacji odstąpią, traktując jako potencjalnych „wrogów totalnych”.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka