Jacek Tomczak Jacek Tomczak
882
BLOG

Rozważania o konsumpcjonizmie i świecie nowoczesnym

Jacek Tomczak Jacek Tomczak Kultura Obserwuj notkę 0

Walentynki – „święto” mechanicznie przeniesione z Zachodu do Polski, niosące wartości implementowane z całkowicie odmiennych od naszych uwarunkować cywilizacyjnych i niewątpliwie przyczyniające się do globalnej uniformizacji – wywołały u mnie pewną ilość refleksji nie dotyczących bezpośrednio tego „święta”, lecz pewnej ideologii, której Walentynki są jedynie pokłosiem i jednym z możliwych wyrazów – ideologii konsumpcjonizmu. Jest ona o tyle ciekawa, że wartości (lub „wartości”) ją konstytuujące wpływają nie tylko na określony sposób spędzania czasu (np. robienie zakupów, weekend w centrum handlowym itp.), ale też na postawy, relacje międzyludzkie i wszelakie interakcje. Jest to więc ideologia wielokroć bardziej złożona niż mogłoby się pozornie wydawać.

W moim przekonaniu trzy cechy składające się na opisywane zjawisko to:

1/ jednolitość

2/ szybkość

3/ bezwzględny prymat materii.

Nakładają się one na siebie i zdają się równowartościowe w kreowaniu konsumpcjonizmu.

Zdumiewająca wydaje się uniwersalizacja pojmowania i dzielenia trendów na te „modne” i „niemodne”. O ile wkomponowane w nasze postrzeganie rzeczywistości poczucie estetyki istniało zawsze i samo w sobie nie może być łączone z żadną ideologią, o tyle samo oparte o ściśle skonkretyzowane i dookreślone przesłanki dzielenie trendów, które spełniają „estetyczne minimum”, tj. nie są świadectwem oczywistego deficytu poczucia gustu, na nacechowane pozytywnie i negatywnie można już łączyć z pewną ideologią. Jest to hołdowanie bardzo wyraźnemu szeregowi aspektów, które wpływają na poczucie gustu, a które narzucone są przez twórców reklam, kampanii promocyjnych i różnych innych form zachęcania do nabycia takiego a nie innego produktu. Podatni na ich propagandę ludzie nagle, gonieni „owczym pędem” zaczynają postrzegać akurat „te”, a nie inne ubrania czy elementy wyglądu za „modne”, mimo iż tak naprawdę trudno wskazać, czym miałyby się one różnić od innych ubrań czy elementów wyglądu. Ma to charakter wręcz hiper-irracjonalny, gdyż dobrowolna uniformizacja cechuje się przynajmniej dwoma aspektami, które nieobecne były w pewnych, obdarzonych podobną wrażliwością estetyczną grupach na przestrzeni historii:

1/ elementy ubioru i autokreacji nie stanowią świadomego wyrazu pewnego postrzegania świata czy też hołdowania określonym wartościom. Oczywiście, zewnętrzny obserwator może pokusić się o rozliczne konkluzje dotyczące wartości, wyznawanych przez rzesze osób ubierających się tak a nie inaczej, jednakże jest to pewne sztuczne, mechaniczne, mające ułatwić socjologiczny opis „tworzenie” kolektywu przez zewnętrzną obserwację.

2/ sam „kolektyw” nie czuje ze sobą żadnej więzi. Z punktu widzenia uczestnika „owczego pędu” inne osoby w nim partycypujące to takie same wyalienowane atomy, jak on. Innymi słowy, jeśli mielibyśmy porównać pasażerów autobusu do osób składających się na ów kolektyw, różnica stopnia więzi międzyludzkiej byłaby niedostrzegalna, widoczne byłoby natomiast zewnętrzne podobieństwo. Mamy zatem do czynienia z pewnym homogenicznym zbiorem jednostek.

Co charakterystyczne i również składające się na szereg różnic dzielących grupę uczestników „pędu konsumpcyjnego” od podobnych, również cechujących się fizycznym podobieństwem grup z przeszłości i teraźniejszości (takich grup jest multum; mnisi czy średniowieczni rycerze to ledwie ich promil), poszczególni jej członkowie na ołtarze wynoszą „oryginalność” i „bycie innym” od „szarego tłumu”. Tymczasem w tym świecącym się milionami światełek, kolorowym i pozornie różnorodnym świecie stopień uniwersalności kodu estetycznego jest wręcz niebywały.

Konsumpcjonizm i jego ekspozytury cechują się ponadto szybkością przekazu. W niecierpliwym oczekiwaniu na możliwość wypowiedzi zanika umiejętność słuchania. Tworzą się „dialogi z monologów”. Zamiast odpowiadania mamy kilka złożonych z monologów segmentów narracyjnych. Występuje deficyt rozmów, w niepamięć idzie podkreślana w Dezyderacie umiejętność wysłuchania „historii każdego człowieka”.

Kod komunikacyjny musi być szybki i prosty, musi trafić w „target”, nie może przekonać, musi „zdobyć” odbiorcę. Składa się z rozszczepionych niczym impresjonistyczne obrazy wypowiedzi-„światełek”, czyli nie cechujących się logiką, lecz mających przyciągać frazesów i sloganów. Znamienny i jednocześnie niepokojący wydaje się fakt, że to co było domeną reklam wkracza na relacje międzyludzkie. Nie maleje ilość wydawanych książek, ale postępuje wulgarność komunikacji.

Klasyczne pytanie „mieć czy być?” deklaratywnie sprawi uczestnikom „owczego pędu” dużo kłopotów, będą oni kluczyć i lawirować, mieszając się i mówiąc „tak, ale...”. Faktycznie jednak ich odpowiedź wyraża się w ich postawie. Dla wielu z nich człowiek jest tym, co ma na sobie i choćby było to mniemanie jedynie podświadome, jest w nich tak silnie zakorzenione, że przy podejmowaniu życiowych decyzji hołdują mu bez wahania.

Świat konsumpcji zapomniał o wartościach, pogrążając się w bezrefleksyjnym biegu. „Wszystko na sprzedaż, pokaż co masz...”.

Wartości wytwarzane przez pokolenia ustąpiły jałowemu „tu i teraz”. Kolorowy świat konsumpcji jest w swej głębokiej istocie niesłychanie wręcz jednowymiarowy, redukując złożoną rzeczywistość do prostego wyścigu po umożliwiające zająć przednie miejsce w wytwarzanej na bieżąco hierarchii profity.

Jakie są tego przyczyny? Czy – tak jakby chcieli kontestatorzy z lewej strony – jest to kapitalizm? Wydaje się to mocno wątpliwe. Wprawdzie ten ostatni kształtuje możliwości rozwoju wielkich domów towarowych i centrów handlowych, które stanowią swoiste „świątynie konsumpcji”, jednakże – jak się zdaje – błędem jest konkludowanie, iż pewien mechanizm gospodarczy musi zawsze prowadzić do hegemonii określonych postaw społecznych. Winny wydaje się nie kapitalizm, lecz system polityczny, który nie narzuca żadnych wartości pozwalając na zwycięstwo nihilistycznego, charakteryzującego się rozmyciem tożsamości i afirmacją konsumpcji potworka.

Czy winna jest demokratyzacja? Wydaje się, że poniekąd. Jej szermierze dopuścili do umożliwienia rzeszom ludzi partycypacji w kulturze na równych prawach, podział na kulturę niższą i wyższą uznając za archaiczny i dyskryminujący określone grupy. Przez wzgląd na powyższe, zamiast kulturalnego awansu grup, przed którymi system miał otwierać drogi i sprzyjać ich rozwojowi, mamy „równanie w dół”, równię pochyłą, polegającą na tym, że to ludzie kulturalni, w tradycyjnym społeczeństwie tworzący elitę i narzucający sprawdzone wartości masom, musieli zacząć kłaniać się szermierzom „antywartości”, by nie wypaść z dyskursu.

Czy są to konieczne efekty demokracji czy też jej wypaczenia i błędy, które należy zredukować i poprawić? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, pozostaje tylko mieć nadzieję, że nie sprowadza się do pierwszej części powyższego dylematu...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura