Jacek Tomczak Jacek Tomczak
51
BLOG

O dwóch wizjach Unii Europejskiej

Jacek Tomczak Jacek Tomczak Polityka Obserwuj notkę 2
1.

 

Euroentuzjastom, gotowym bez namysłu przyjąć każdy przepis i dyrektywę wydaną przez Unię Europejską najłatwiej wszystkich przeciwników politycznych zakwalifikować, jako ciemnogród, wrogów Europy, zwolenników zaścianka etc. W bezkrytycznej apologii UE nie zastanawiają się nad możliwymi alternatywnymi kierunkami jej rozwoju, akcentując prosty podział na tych, którzy akceptują UE w tej postaci, co teraz oraz na tych, którzy nie akceptują jej w ogóle.

Tymczasem w historii UE omawianych było wiele wariantów jej dalszego funkcjonowania. Przyjęty obecnie model, opierający się na tworzeniu europejskiego super-państwa, federacji, na rzecz której rządy poszczególnych państw zrzekają się coraz liczniejszych kompetencji nie był bynajmniej jedynym rozważanym.

Osobiście najbardziej podoba mi się koncepcja Europy narodów (Europy ojczyzn) Charlesa De Gaulle’a. Po jego wdrożeniu współpraca między państwami opierałaby się na wolnym przepływie towarów, usług, otwartych graniach i wspólnym rynku, a nie odgórnym narzucaniu norm kulturowych.

Jak pisałem w tekście „Manipulacja prawami człowieka” (http://prawy.pl/r2_index.php?dz=felietony&id=39023&subdz=), krajowe prawodawstwo powinno wynikać z kultury i tradycji danego państwa, a nie odgórnie narzucanych unijnych norm. Powinno być dostosowane do Francuza, Greka, Polaka itd., a nie abstrakcyjnego „człowieka” tudzież „Europejczyka”. Jak napisał hrabia Joseph de Maistre:

„(…) nie ma wcale człowieka na świecie. Widziałem w swoim życiu Francuzów, Włochów, Rosjan, etc. Wiem nawet, dzięki Montesquieu, że można być Persem; ale co do człowieka, oświadczam, że nie spotkałem go w życiu; jeśli istnieje, to nic o tym nie wiem.”

 

Nakazująca przestrzeganie wielkiej ilości narzuconych praw Unia musi być silnie zbiurokratyzowana, gdyż do egzekwowania każdego z nich (np. to o określonym kącie nachylenia drzewa czy banana) potrzebni są nowi urzędnicy.

Narzucająca określone podejście do kwestii obyczajowych Wspólnota Europejska pozbawia państwa członkowskie elementarnej suwerenności i zmusza narody do respektowania norm, sprzecznych z tradycją każdego z nich. Przykłady narzucania określonych postaw suwerennemu teoretycznie państwu polskiemu zawarł w swoim tekście Jan Pospieszalski:

„Sędziowie orzekli: po pierwsze - prezydent Warszawy (obecnie głowa państwa) nie miał prawa zakazać Parady Równości, po drugie - były działacz SLD uznany za kłamcę lustracyjnego nie miał zagwarantowanych równych praw podczas procesu, po trzecie - Alicja Tysiąc otrzyma od państwa odszkodowanie w wysokości 25 tys. euro za urodzenie córki, bo ryzykowała utratę wzroku. Jakkolwiek patrzeć, UE - Polska 3:0”!

 

Powyższe przykłady nie robią wrażenia, gdy zestawimy je choćby z sytuacją z Austrii, na którą, po wyborczym sukcesie przeciwnika UE – Jorga Haidera został wywarty olbrzymi wpływ, mający na celu jego marginalizację. Władimir Bukowski porównał postawę przywódców UE w tej kwestii do ataku wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Zachowując proporcje, mamy do czynienia z podobną logiką – jeżeli w „bratnim” państwie rozwój wypadków nie przebiega tak, jak sobie tego życzy „centrala” – trzeba zainterweniować. Fakt, iż Haider osiągnął sukces dzięki głosom Austriaków nie ma tu znaczenia.

Tu dochodzimy do kolejnej cechy UE – antydemokratyzmu.

 

2.

 

Występując pod płaszczykiem natrętnej apologii „wartości demokratycznych” Wspólnota jest silnie antydemokratyczna.

Może nieco przesadzone, lecz dosyć trafne porównanie poczynił wspomniany Bukowski. Otóż, zwrócił on uwagę, że Unią Europejską, podobnie jak niegdyś ZSRS rządzi kilkunastu przez nikogo nie wybieranych dygnitarzy, a jedyny demokratycznie wybierany organ UE, tj. Parlament Europejski nie ma praktycznie żadnej władzy.

Co ciekawe, europejscy przywódcy nigdy nie przyznają się do tego, ukrywanego za fasadą haseł typu „głos ludu – głosem Boga”, antydemokratyzmu. Wciąż będą urządzać referenda, nie przestaną też sprawiać wrażenia, że głos każdego członka UE jest równie ważny.

Tyle że referenda będą robić do momentu aż lud zdecyduje tak, jak chcą oni (np. w Szwajcarii już 5 razy organizowano referendum ws. wejścia do UE i za każdym razem Szwajcarzy byli przeciw; spodziewam się kolejnych głosowań), a głos każdego członka będzie równie ważny pod warunkiem, że głosuje on tak, jak największe państwa.

Doskonałym przykładem na potwierdzenie powyższej tezy jest ostatnie zamieszanie wokół irlandzkiego „nie” dla traktatu z Lizbony. Z ust unijnych polityków dało się słyszeć komentarze, że jeden kraj nie może blokować ratyfikacji traktatu przez pozostałe 26, a już zwłaszcza tak mały kraj, jak Irlandia. Zupełnie nie zwrócili oni uwagi na fakt, że kilka lat wcześniej przywódcy wszystkich krajów UE podpisali traktat nicejski, zawierający przepis o jednomyślnym głosowaniu w sprawach najważniejszych i gwarantujący każdemu państwu prawo veta. Bez względu na to, czy tym państwem byłaby Irlandia, czy np. Niemcy.

Czyli – europejscy możni popierają demokrację, ale pod warunkiem, że sprzyja ona ich interesom, a lud głosuje tak, jak oni sobie tego życzą.

W przypadku traktatu z Lizbony, forsowanego wcześniej jako traktat konstytucyjny (inna nazwa, treść bliźniaczo podobna) metody demokratyczne są dla przywódców UE wyjątkowo niewygodne. Wszystkie trzy społeczeństwa, które otrzymały możliwość wzięcia udziału w referendum i zdecydowania, czy są za czy przeciw przyjęciu traktatu, traktat odrzuciły (nb. jest to zaiste zastanawiające, że w „demokratycznej” Unii na 27 społeczeństw ledwie 3 mogły decydować o przyjęciu lub odrzuceniu traktatu). Przez wzgląd na powyższe, przywódcy UE wiedzą, że nie ma innej metody zatwierdzenia traktatu niż jego odgórne narzucenie. Oczywiście, byłoby to sprzeczne z prawem unijnym, ale fakt ten na ludziach zarządzających Unią widocznie nie robi większego wrażenia.

Reasumując, jeśli jakiś traktat nie zostanie przyjęty przez społeczeństwo w referendum to albo należy to referendum powtórzyć albo zmienić nazwę tegoż traktatu i dalej go forsować albo zmienić prawo, stwarzające możliwość odrzucenia traktatu.

Omówiłem zatem skrótowo przykryte ultrademokratyczną fasadą antydemokratyczne oblicze UE.

 

3.

 

Uwagi o rzeczywistym antydemokratyzmie przywódców UE zamieściłem w tym tekście, ponieważ cały przyjęty, a raczej narzucony model funkcjonowania Wspólnoty siłą rzeczy do niego prowadzi. Ideowy antydemokratyzm absolutnie nie jest mi obcy, jednakże od tego, który jest antydemokratą wymagam, by to jasno zadeklarował, a antydemokratycznej formy nie nasycał demokratyczną treścią (czy raczej demokratycznymi frazesami).

Dlaczego obecny model funkcjonowania UE prowadzi do antydemokratyzmu? Dzieje się tak z prostej przyczyny – takiego ogromu przepisów nie da się wprowadzić zgodnie z zasadami demokracji. Mieszkańcy poszczególnych państw, w sporej części świadomi tego, do czego mogą prowadzić tworzone w oderwaniu od rzeczywistości (a chcące tą rzeczywistość modyfikować) wielkie projekty ideologiczne zaczynają w demokratycznych głosowaniach odrzucać poszczególne traktaty tudzież dyrektywy. Staje się tak, ponieważ, mimo że większość ludzi zazwyczaj myli się w swoich decyzjach, gdy ma do wyboru wiele opcji, to gdy ma do wyboru dwie możliwości często instynktownie czuje, wybór której przyniesie jej więcej korzyści.

Słowem – gdyby o wejściu w życie poszczególnych norm miały decydować europejskie narody, zapewne większość z nich zostałaby odrzucona. Ich wprowadzanie służy bowiem w znacznej mierze jedynie tym, dla których stworzona zostaje możliwość ich egzekwowania (tj. europejskim urzędnikom).

Gdyby zamiast obecnie przyjętego modelu funkcjonowania UE wprowadzić w życie koncepcję Europy narodów zniknąłby problem rzeczywistego antydemokratyzmu, objawiającego się przy wprowadzaniu w życie narzucających określone normy traktatów, gdyż współpraca między państwami opierałaby się jedynie na integracji gospodarczej (rzecz jasna, bez tworzenia jednolitego dla całej Wspólnoty systemu podatkowego, o którego wprowadzeniu mówi się w obecnej Unii, by ułatwić konkurencję przedsiębiorcom z państw, w których są wyższe podatki), same państwa byłby w pełni suwerenne, obecność we Wspólnocie nie zdeterminowana przez przyjęcie określonych dyrektyw, a współpraca ponadnarodowa zastąpiona współpracą międzynarodową.

Zniknąłby też problem odgórnego ujednolicania norm kulturowych poszczególnych państw, zarządzania sporą częścią kwestii ich dotyczących przez ludzi mających o tym, siłą rzeczy, średnie pojęcie.

 

4.

 

Bukowski, który na początku lat 90. miał wgląd do dokumentów biura politycznego ZSRS opisał w tekście „Unia Sowiecka czy Związek Europejski”, jak tworzyła się Unia Europejska w obecnej formie:

„Przywódcy socjalistyczni na Zachodzie byli świadomi tego, że ewentualne załamanie się systemu sowieckiego może doprowadzić także do ich własnej klęski. Tak więc pomiędzy stroną radziecką a socjalistami zachodnimi doszło do współpracy, do stworzenia wspólnego planu i w ten sposób obie strony mogły przetrwać.  Plan ten był kolejnym wcieleniem znanego pomysłu tzw. konwergencji. Teoria konwergencji zakładała, że z jednej strony Związek Radziecki powinien nieco złagodnieć, z drugiej strony kraje zachodnie powinny stać się bardziej socjalistyczne. W końcu te dwa światy powinny spotkać się gdzieś po środku. To było takie marzenie europejskiej lewicy, że dzięki takiemu dwustronnemu procesowi dojdzie do tej konwergencji i powstanie świat pokoju, raj na ziemi.Tak więc pod koniec lat osiemdziesiątych przywódcy sowieccy oraz przywódcy socjalistyczni na Zachodzie postanowili wprowadzić taki plan w życie. Ze strony zachodniej polegało to na tym, aby kraje socjalistyczne przejęły projekt jedności europejskiej. I według tych planów, w momencie kiedy udałoby im się tego dokonać miały wywrócić do góry nogami unię ekonomiczną Europy Zachodniej. Zamiast wolnego rynku, zamiast wolnego przepływu towarów i usług Europa miała się stać jednolitym państwem federalnym. W dodatku to państwo federalne musiało mieć strukturę jak najbardziej zbliżoną do struktury państwa sowieckiego żeby mogło dojść do planowanej konwergencji. Ze strony radzieckiej podobne działania określono mianem budowy wspólnego europejskiego domu. I budowa tych struktur ze strony zachodniej postępowała, ale do 1992 roku Związek Radziecki przestał istnieć. I nagle lewica została jakby tylko z zachodnią częścią tego wspólnego europejskiego domu i w poczuciu niepewności. Zamiast jednak zatrzymać dalszy postęp tego projektu i zapobiec wprowadzeniu go w życie, postanowiła go kontynuować. Oczywiście dlatego, że zorientowała się, że dzięki temu będzie mogła zostać u władzy. Jakiekolwiek byłyby wyniki wyborów w poszczególnych krajach struktury europejskie pozostaną na dawnym miejscu. I oczywiście cała ideologia lewicowa będzie cały czas włączona w europejskie prawodawstwo.”

Powstaje pytanie, czy przywódcy UE będą dalej iść tą drogą, co teraz, tj. narzucać ustalone przez siebie, a nie ukształtowane w wyniku długotrwałego procesu historycznego normy kulturowe, zatrudniać kolejnych urzędników, którzy egzekwowaliby kolejne przepisy, czy też ograniczą swą rolę i zamiast narzucać dyrektywy będą ułatwiać gospodarczą i ekonomiczną współpracę. Wnioskując z odnoszonych przez nich obecnie korzyści, znajdujących zewnętrzny wyraz w szerokich uśmiechach i nachalnej retoryce, której treść można sprowadzić do obietnicy budowy „nowego lepszego świata” bardziej prawdopodobna jest pierwsza opcja. Niestety.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka