Jacek Zdrojewski Jacek Zdrojewski
45
BLOG

Równe prawa i szanse

Jacek Zdrojewski Jacek Zdrojewski Polityka Obserwuj notkę 4

 

System polityczny budowany w Polsce przez ostatnie dwadzieścia lat doprowadził do zawłaszczenia państwa przez partyjne monopole i skutecznie eliminuje wpływ obywateli na rządzenie krajem.

Rządzące elity traktują Polskę jak swoja własność a współobywateli uważają za zbyt głupich by mogli mieć wpływ na bieg spraw publicznych.
Władza od lat przechodzi z rąk do rąk w tym samym wąskim kręgu, złożonym z kilku, ciągle tych samych, politycznych koterii. Cyklicznie powraca arogancja władz , bezkarność biurokracji , korupcja i nepotyzm.
 Logiką upartyjnionego państwa jest od lat pieczołowicie budowany system prawny dążący do monopolizacji władzy i wpływów. Podstawą tego systemu są zasady wyborcze.
 Ordynacja wyborcza zamyka parlament przed kandydatami spoza elit partyjnych. Sposób finansowania partii zabija ideę obywatelskich komitetów wyborczych. Ustawa referendalna zabezpiecza władzę przed obywatelami, którzy chcieliby wyrazić swoje zdanie na jakikolwiek temat. W Polsce trwa zaprojektowany i kierowany przez klasę polityczną proces minimalizacji demokracji.
Konstytucja stanowi, iż wybory do Sejmu są powszechne, równe, bezpośrednie i proporcjonalne. Przez ostatnie 20 lat partiom sprawującym władzę udało się wpisać w polski system wyborczy trzy linie obrony przed wpływami z zewnętrz – czyli przed współobywatelami. Wszystkie trzy sprzeciwiają się jeśli nie literze, to przynajmniej duchowi konstytucyjnego porządku.
 
Po pierwsze: próg wyborczy.
Zasada powszechności wyborów oznacza, iż wszystkim dorosłym obywatelom RP przysługuje to samo prawo obieralności. Tymczasem ordynacja mówi, iż do Sejmu wchodzą, niezależnie od liczby osobiście uzyskanych głosów, kandydaci tylko tych partii, które przekroczą 5 proc. poparcia w skali kraju. Inaczej mówiąc: kandydaci podzieleni są na lepszych – tych, posiadających poparcie ogólnopolskiej partii i startujących z ogólnopolskiej listy; i gorszych – tych, startujących z list reprezentowanych tylko w jednym, czy kilku okręgach. Ci drudzy z góry pozbawieni są prawa obieralności, nawet gdyby w swym okręgu uzyskali znacznie więcej głosów, niż kandydaci list ogólnopolskich. Również głosy wyborców, głosujących w tym samym okręgu mają różną wagę, a decyduje o tym to, jak postąpili inni wyborcy, głosujący gdzie indziej na innych kandydatów..
 
Po drugie: system d’Hondta.
Zasada proporcjonalności mówi, że podział mandatów następuje proporcjonalnie do oddanych głosów. Tymczasem przeliczanie głosów na mandaty, oparte na tzw. metodzie d’Hondta, przyznaje dużym partiom nieproporcjonalnie duży udział miejsc w Sejmie, kosztem mniejszych ugrupowań. Platforma Obywatelska zdobyła w ostatnich wyborach 41,51 proc. głosów, co proporcjonalnie powinno dać jej 190 mandatów. System d’Hondta dał jej 209. PiS dostał 32,11 proc. głosów i powinien dostać 148 mandatów – dostał 166. Za to dwa mniejsze ugrupowania uzyskały znacznie mniej, niż wynikało z podziału głosów: lewica o 7, zaś PSL – o 10 mandatów mniej. 
 
 
Po trzecie: subwencje i dotacje.
Zasada równości zapewnia każdemu obywatelowi korzystanie z biernego i czynnego prawa wyborczego na tych samych zasadach. Jednak kandydaci tzw. komitetów wyborczych wyborców – w odróżnieniu od kandydatów partyjnych – nie mają prawa do subwencji budżetowych, które wiążą się z przekroczeniem progu 3 proc. głosów w skali kraju. Także tzw. dotacje celowe, czyli zwrot zryczałtowanych kosztów wyborów, przyznawany za uzyskane mandaty, kandydaci partyjni uzyskują na innych zasadach, niż kandydaci obywatelscy. Partie, które wydały na wybory mniej, niż zwracany przez państwo ryczałt, mogą zaoszczędzone pieniądze wykorzystać w następnej kampanii – komitety wyborców muszą przekazać je na cel charytatywny.
 
Ten sztywny i szczelny system obrony partii politycznych przed społeczeństwem sprawdza się znakomicie. Następuje koncentracja władzy. Liczba ugrupowań politycznych, obecnych w parlamencie, systematycznie maleje. W pierwszych w pełni demokratycznych wyborach w roku 1990, jeszcze przed wprowadzeniem pięcioprocentowego progu i metody d’Hondta, do Sejmu dostali się przedstawiciele dwudziestu dziewięciu list wyborczych. W roku 2007 – czterech. W Sejmie złożonym z czterech partii jest niewątpliwie łatwiej stworzyć rząd, Sejmem takim prościej kierować, obrady są krótsze, a negocjacje łatwiejsze. Jednak w zamyśle, demokracja przedstawicielska ma służyć interesom rządzonych, a nie rządzących. W przeciwnym razie po prostu nie działa.
 
Dlatego proponujemy powrócenie do zawartej w Konstytucji zasady:
Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu.
Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio.
Proponujemy zniesienie ogólnopolskiego progu wyborczego i wprowadzenie zasady, iż rozdział mandatów między listy wyborcze następuje w okręgach. W konsekwencji, także w okręgach następować będzie rozdział subwencji i dotacji podmiotowych, będących zryczałtowanym zwrotem kosztów za kampanię wyborczą. Proponujemy zniesienie nierówności w przyznawaniu środków budżetowych między kandydatami komitetów partyjnych i obywatelskich. Subwencje i dotacje przysługiwałyby na równych zasadach partiom politycznych i innym organizacjom, firmującym komitety wyborcze, które zgłosiły kandydatów, którzy uzyskali mandat.
Proponujemy likwidację przeliczania głosów na mandaty wg. metody d`Hondta i zastąpienie jej np. ordynacją opartą na systemie Pojedynczego Głosu Przechodniego, znanego też jako metoda proporcjonalna Hare-Clarke'a. Ta metoda, stosowana jest podczas – wszystkich bądź niektórych – wyborów politycznych w Australii, Irlandii, Kanadzie, Malcie, Nowej Zelandii i Wielkiej Brytanii, w wyborach do władz wielu organizacji pozarządowych, a także – co ciekawe – większości uczelni Ivy League w USA. Jest to metoda tzw. ordynacji preferencyjnej, gwarantująca dokładne odzwierciedlenie preferencji wyborczych, będąc jednocześnie metodą wyboru proporcjonalnego i personalnego.  
Przyjęcie takich rozwiązań zagwarantuje, iż o wyborze posłów z poszczególnych okręgów   decydować będą w istocie rzeczy wyborcy, którzy oddali głos w tych okręgach – a nie partie, kształtujące listy, wyborcy z innych, większych okręgów, którzy zdecydują o przekroczeniu progu wyborczego i dziwaczne polityczne konstelacje.
 Każda metoda wymaga debaty. Zasady wszakże muszą być niezmienne. Równe prawa i szanse dla wszystkich biorących udział w wyborach.  
 
Uzupełnieniem tych rozwiązań powinna być zmiana przepisów ustawy o referendum, dotyczących społecznej inicjatywy referendalnej. Dzisiejsze prawo czyni ten przepis praktycznie martwym: najpierw inicjatorzy muszą zebrać pół miliona podpisów, potem muszą uzyskać poparcie większości Sejmu, który może po prostu odrzucić wniosek obywatelski i wreszcie – wynik referendum jest wiążący, jeśli wzięła w nim udział połowa obywateli uprawnionych do głosowania, co jest w Polsce frekwencją rzadko spotykaną.
Proponujemy, aby do zgłoszenia inicjatywy referendalnej wystarczyło – podobnie, jak w przypadku inicjatywy ustawodawczej, bądź kandydata na prezydenta – 100 tysięcy podpisów. Inicjatywa taka winna być wiążąca: ustawa powinna zobowiązywać prezydenta RP do zarządzenia referendum w terminie trzech miesięcy od uznania ważności wniosku, bez konsultacji z Sejmem. I wreszcie, proponujemy, aby dla uznania ważności wyniku referendum wystarczył udział 25 proc. uprawnionych.
 
Dziś, po 20 latach od demokratycznego przewrotu, 42 proc. wyborców mówi otwarcie, że nie zamierza wziąć udziału w wyborach, a kolejne 28 proc. zapowiada, że „raczej pójdzie głosować”, co najczęściej oznacza pozostanie w domu. Tylko 15 proc. Polaków należy do różnego rodzaju stowarzyszeń, związków i partii. Obywatele RP nie mają złudzeń: organizacje społeczne są skazane na rolę petentów partii politycznych, zaś wśród tych ostatnich, liczą się jedynie obecni w parlamencie magnaci, a tam role są z góry rozdane.
.Jednak co jest wygodne dla polityków – niski poziom społecznej aktywności, – jest jednocześnie zabójcze dla kraju. Bez kapitału społecznego, mierzonego w aktywności na niwie publicznej, gotowości do współpracy i ufności wobec innych – nie da się przekroczyć bariery, oddzielającej państwa autentycznego dobrobytu od krajów aspirujących do tego statusu.
Kapitału społecznego nie buduje się z dnia na dzień. Nie można go też zadekretować. To, co można zrobić – to otworzyć świat polityki na obywateli, stworzyć nowe reguły systemu demokratycznego, które przekonają ludzi, iż aktywność publiczna ma sens, że ich głos zostanie wysłuchany. To wymaga radykalnych zmian w systemie wyborczym i konsultacyjnym – i wymaga ich już teraz. Zanim bariera społecznej apatii zamknie nas na zawsze w przedsionku europejskiej cywilizacji.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka