Jacek Zdrojewski Jacek Zdrojewski
32
BLOG

Zastępcza kampania

Jacek Zdrojewski Jacek Zdrojewski Polityka Obserwuj notkę 2

Kandydaci na urząd prezydenta RP przemawiają na spotkaniach, rozdają ulotki, organizują konferencje prasowe. Formalnie kampania się toczy. Mam jednak dziwne wrażenie, że uczestniczę w teatrze cieni: jakimś pozornym świecie politycznego substytutu. Że zafundowano mi zastępczą rzeczywistość. Warto się jej przyjrzeć.

 

Same wybory, przyspieszone i niejako prowizoryczne, pełnią funkcję wyborów zastępczych. Ogłoszone zostały przez prezydenta zastępczego, który wykonuje różnego rodzaju pozorowane ruchy, aby przyzwyczaić wyborców do kojarzenia siebie  z majestatem Głowy Państwa – na przykład, powołuje Radę Bezpieczeństwa Narodowego, będącą ciałem dostojnym, ale pozbawionym znaczenia. Co ważniejsze, tenże zastępczy prezydent jest także zastępczym kandydatem w ogłoszonych przez siebie wyborach – i to łączy go z jego dwoma głównymi konkurentami. Z różnych powodów kandydaci trzech największych partii zastępują kogoś innego:  Komorowski – Tuska, Jarosław Kaczyński – swojego brata, a Napieralski – Jerzego Szmajdzińskiego. Jeszcze trzy miesiące temu żaden z nich nie zgłaszał prezydenckich aspiracji. Do udziału w tej kampanii zmusiły ich okoliczności: w pierwszym przypadku – strach i polityczne kunktatorstwo głównego pretendenta, w dwóch kolejnych – tragiczny wypadek. Co czyni ich bardziej figurantami, niż głównymi aktorami na politycznej scenie. Szczytowym przykładem owego „figuranctwa” jest sytuacja kandydata – i szefa – SLD, który z mediów dowiedział się, że Tusk i Kwaśniewski za jego plecami uzgodnili, że jego partia poprze kandydaturę Marka Belki na stanowisko prezesa NBP. On zaś co najwyżej może tej inicjatywie przyklasnąć. Nawiasem mówiąc, kandydatura Belki jest kolejnym przykładem działania pozornego: pozornie mamy do czynienia ze sporem o stanowisko prezesa NBP – a tak naprawdę NBP w ogóle nie liczy się w tym sporze, chodzi o to, czy kandydat PO odbierze kandydatowi SLD parę procent głosów. Jedynie w przypadku Jarosława Kaczyńskiego możemy podejrzewać, że dopiero dzisiaj mamy do czynienia z oryginałem. Dlatego m.in. skupiła się na nim uwaga opinii publicznej, wyczekującej z niecierpliwością na oświadczenia i deklaracje, które zresztą wydzielane nam są nader skąpo. Wiadomo, że przedstawi je sam autor.

 

Zastępczy kandydaci prowadzą zastępczą kampanię. Próżno doszukiwać się w niej  projektów reformy państwa, wizji rozwoju kraju, koncepcji polityki zagranicznej oraz pomysłów na przyszłość Unii Europejskiej, czy w końcu modelu prezydentury, za którą kandydat się opowiada. W zamian jesteśmy karmieni komunałami, sloganami, obietnicami bądź pomysłami, które z zadaniami i kompetencjami prezydenta RP nie mają jako żywo nic wspólnego. Słaba nadzieja, że zmienią to – jeśli do nich dojdzie – debaty pretendentów. Mało tego, ciągle nie potrafimy wyzbyć się złych emocji, na co wielu po 10 kwietnia złudnie liczyło. Jeden pan liczy kwotę ubezpieczenia, jaką dostanie córka po śmierci matki i ojca, drugi starszy pan histerycznie ogłasza stan wojny. W odpowiedzi słyszymy o zakończeniu wojny polsko-polskiej. Jakaż to wojna się w Polsce toczyła – poza tradycyjny polskim piekłem obsesyjnych niechęci i żenujących awantur?

 

 Ale jak ożywia to życie medialne i jaką daje niepowtarzalną szansę na wszelkiego typu manipulacje. Gdy brak rozumnej debaty, gdy znika świat wiedzy, kompetencji i rzeczowych racji, każda bzdura staje się faktem, a każdy frazes argumentem. I jak mało trzeba wiedzieć, żeby deliberować, dyskutować i kreować opinie.

 

 Po tej zastępczej kampanii, głos na zastępczych kandydatów odda w wyborach zastępczy wyborca. Nie ten, co dokonał rozumnego, racjonalnie przemyślanego wyboru – ale ten, który poddał się emocjom i ugruntowanym środowiskowo bądź towarzysko opiniom. A te nie zawsze muszą być najmądrzejsze.

 

I jesteśmy znowu w domu.              

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka