Bekart Bekart
1559
BLOG

Polityczny realizm magiczny.

Bekart Bekart Polityka Obserwuj notkę 56

 

 

Skończyłem przed chwilą lekturę artykułów, na temat „Obłędu 44’” w najnowszym „Do Rzeczy”. Supersmaczkiem jest tu starcie Cenckiewicz-Gontarczyk. Choć nie ma tu osobistych wtrętów, to zestawienie dwóch tekstów, aż buzuje od niewypowiedzianego napięcia. Taki inteligencik jak ja, od razu ma rumieńce. Coś się dzieje! Wreszcie jakaś naparzanka, zamiast jakiegoś pitu-pitu, „kolejna ważna książka, kolejnego zasłużonego, nasz to jest kolega, a ci inni? Niegodni nosić znaczka.”

 

Ponieważ jakość dyskusji, co nie jest rzadkie, znacznie przewyższa jakość jej przedmiotu, uważam za celowe włączenie się do niej.

 

Wrzutka Bękarta. O Realizmie.

 

 

Specjalistów od Powstania jest wielu, z czego się należy cieszyć( choć jak ktoś będzie mi wklejał znowu w komentarzach strony z Wikipedii, to się wkurzę). Ja mam takie przekonanie, że jak ktoś dzisiaj się chce dowiedzieć, to się dowie wszystkiego ( chyba, że będzie szukał tych, co widzieli teczkę „Niedźwiadka”). Mnie w tych dyskusjach irytuje jedno. Z uwagi na moje filozoficzne zaplecze, nie mogę znieść nazywania podejścia Zychowicza, pochwałą realizmu politycznego.

 

Ponieważ wierzę w iluminacyjną moc internetu, nie będę tutaj się zbytnio rozwodził, sprawę wykładając możliwie prosto. Moja teoria jest następująca: „tzw. koncepcja realizmu politycznego, jest, podobnie do innych koncepcji rozumienia polityki, konstruktem teoretycznym. Jako taka, ma tyle samo wspólnego z rzeczywistością, co każda inna teoria, a o jej adekwatności i przydatności powinny decydować argumenty, a nie to, że ma rzeczywistość w swojej nazwie. W skrajnej postaci bowiem, ów „realizm polityczny”, zamienia się w okropne bajdurzenie, przypomina raczej zaklinanie rzeczywistości, niż jej opisywanie, co powinno być głównym zadaniem każdego realizmu.

 

ARGUMENT 1 Opis kontra norma

 

Wydaje się, że sekta realistów, sama, być może instynktownie, zdaje sobie z tego sprawę. Aby prowadzić dociekania w modusie realizmu, należy bowiem przyjąć odpowiednie założenia. W niemal każdej wypowiedzi Zychowicza takie założenia można znaleźć. „W polityce nie liczy się nic innego tylko siła”, „Zadaniem polityka jest minimalizowanie strat obywateli”, „Powstanie Warszawskie było wojną, wydaną przez polską armię, armii niemieckiej”.

 

Otóż, każdy student pierwszego roku filozofii, powinien wiedzieć, że na ludzką praktykę( a do niej zalicza wiedza o moralności i o aktywności politycznej) możemy patrzeć na dwa, podstawowe sposoby: deskryptywnie i normatywnie. Możemy, próbować przynajmniej, opisywać rzeczywistość, taką jaka jest, lub próbować tworzyć zasady praktyki, takiej, jaką być powinna. Niezależnie od tego, czy czysty opis jest możliwy, to można, z pełnym przekonaniem, stwierdzić, że założenia Zychowicza mają charakter normatywny.

 

 

Najprostszym, oczywistym dowodem tej normatywności jest fakt, że rzeczywisty przebieg wydarzeń historycznych, ma się nijak do założeń realisty politycznego-Zychowicza. Jest to dowód nie-wprost, gdybyśmy założyli bowiem, że Zychowicz opisuje prawdziwą politykę, dojdziemy do sprzeczności, będąc zmuszeni stwierdzić, że prawdziwa polityka to taka, której nigdy nie było.

 

Jeśli bezduszna logika tego argumentu odrzuca czytelnika, to wypełnijmy go nieco watą. Jest to śmieszne, że za największych realistów politycznych w historii polskiej polityki, zwykło się uznawać ludzi, którzy z realną polityką mieli niewiele wspólnego. Weźmy przykład Cata: był premierem rządu, którego znaczenie było symboliczne, który nie rządził żadnym realnym terytorium, nie miał żadnej realnej władzy, nad żadnymi realnymi obywatelami. Zabawa tu polega na tym, że żeby uznać znaczenie Cata, trzeba zrezygnować z prymitywnego realizmu i stwierdzić, że jednak kwestie duchowe, symboliczne, mają jakąś wagę, przysługującą im realność. Świetnie rozumieli to ojcowie duchowi dzisiejszych narodowców, wiedząc, że największym zagrożeniem dla realisty politycznego jest zająć się realną polityką.

 

ARGUMENT 2 materializm dialektyczny

 

Jest to jakiś atawizm intelektualny, z którym stykam się  co dzień na lekcjach filozofii, że za realne uznajemy tylko to, co możemy pomacać, dutknąć palicem. U ludzi prostych pogląd ten jest jeszcze zrozumiały, każdy bowiem lubi pomacać. Obstawanie przy tym absurdzie, jest szczególnie denerwujące u ludzi uchodzących za wykształconych, choć w pewnej mierze zrozumiałe, biorąc pod uwagę dumne tradycje materializmu historycznego, żywe wziąż wśród naszych akademików.

 

Nie zastąpię czytelnikom solidnego kursu filozofii klasycznej, stwierdzę tylko oczywistość: kult namacalności, tego co nie-duchowe, co nie jest bujaniem w obłokach, jest iluzją. Wszelka namacalność jest bowiem możliwa, o tyle, o ile istnieje ośrodek wszelkich doznać, czyli umysł, czyli świadomość, czyli, na stare, dusza.

 

Piszę o tym dlatego, że Zychowicz jest typowym przedstawicielem miłośników macania. Istnieje tylko cierpienie fizyczne, tylko rzeczywista siła militarna, honor, jako nienamacalny, jest mrzonką. W tym sensie, na poziomie swojej prymitywnej metefizyki ( choć, sformułowanie to, obraża kultury, kiedyś nazwane „prymitywnymi”, bo nawet animizm jest mniej prymitywny), Zychowicz nie tylko podważa tradycję patrzenia na polskie dzieje, ale podważa tradycję i filozofię chrześcijańską, która, choćby w swojej wczesnośredniowiecznej formie, za mrzonkę uznaje wszystko, na czym Zychowicz chce się opierać, a więc to, co namacalne.

 

ARGUMENT 3 Bezsens rachunków szczęścia.

 

Słusznie wskazuje Wildstein na związek myślenia Zychowicza z utylitaryzmem. Trzeba  pamiętać, że filozofia ta narodziła się w kulturze zdominowanej przez mentalność kupiecką, a tzw. rachunek użyteczności, czy też rachunek szczęścia, jest prostym przełożeniem na kategorie moralne myślenia ekonomicznego, z bilansem zysków i strat. Nie jest tajemnicą poliszynela, że największy problem miał Mill z przyjemnością wyższego rzędu, której wyższości nie mógł nijak uzasadnić, co ostatecznie sprawiło, że musiał po prośbie, wrócić do starej, dobrej i sprawdzonej metafizyki.

 

Myślenie w kategoriach bilansu szczęścia i cierpienia jest jednak także atawizmem, który bliski jest ludziom, którzy wnioski z własnych sądów wyciągają tak daleko, jak daleko jest do najbliższego warzywniaka. Zresztą cała angielska filozofia liberalna składa hołd prymitywom, skoro wolność definiuje poprzez metaforę pięści, która nas nie wali w mordę. Rzeczywiście, cała, panie historia, subtelnej myśli europejskiej, byśmy skończyli na stwierdzeniu, że wolny jest każdy, kto ma mordę nieobitą.

 

Wróćmy jednak do rachunków. Jeśli stworzyli je handlarze zbożem, to, dokonując ich w odniesieniu do historii, też musimy zamienić ludzi na zboże, żeby ich dobrze zaksięgować. Dzisiaj, w wielu korporacjach, ciągle się tak robi, tworząc bilanse zysków i strat. Słynna jest historia firmy Phillip Morris, która w takim bilansie, sporządzonym dla jednego z środkowoeuropejskich rządów (temat: czy opłaca się wprowadzać bardziej restrykcyjne przepisy dot. palenia tytoniu), umieściła po stronie zysków fakt, że palacze wcześniej umierają, przez co w mniejszym stopniu obciążają system świadczeń socjalnych.

 

 

Najgorsze jest to, że prymitywizm intelektualny, ma w sobie też istotną jakość buńczoczności. Przejawia ją choćby bloger Rybitzky, który, w kontekście Powstania, lubi epatować, średnimi literacko, opisami cierpienia: rozrywanie głów, obcinanie członków, palenie żywcem. (Zychowicz zresztą ma to samo). Do tego dochodzą absurdalne pytania retoryczne : „Czy wy wiecie, jak to jest mieć rozerwaną głowę?” No tak, nie wiemy. Wygląda na to, że pisarstwo blogera Rybitzky’ego, przeznaczone jest dla takich ludzi, bo człowiek z głową jeszcze integralną, ciężko je przeżywa. Nie wiem, tyle tu absurdów, że nie wiadomo za co się chwycić. Weźmy choćby założenie, wyrażone implicite, że ci wszyscy mądrale, prawiący o rzeczach metafizycznych, o mistyce, niedoceniają wagi prostego, ludzkiego i wcale nie-romantycznego w swej naturze cierpienia. Czyli: widzisz w Powstaniu nie tylko zagładę, nie tylko potężne i niezrozumiałe ofiary, znaczy jesteś za: śmiercią, krwią niemowląt itd.

 

Prymitywizm objawia się tu tym, że śmierć uznaje się za coś, za czym trzeba być: za albo przeciw. Śmierć po prostu jest i będzie. Bez tego całego bujania w obłokach, bez romantyzmu i metafizyki, bez chrześcijaństwa wreszcie, bylibyśmy wobec śmierci jak dzieci we mgle, nie godząc się na nią nigdy, widząc w niej tylko fenomen biologiczny i , ukochane przez Zychowicza i Rybitzky’ego, płyny ustrojowe. Takie podejście jest jakby wyjściem z polskiej tradycji na własną rękę. Bo, choć boleśnie rzeczywiste jest, że ludzie umierali, to lekceważenie tego, że umierali za coś, że umierali za ideały, mówienie, że te ideały były głupie, nie jest żadnym realizmem, jest ignorancją i robieniem sobie jaj z pogrzebu.

 

 

Ta kompletna ignorancja objawiła się choćby w tym, że Rybitzky, w przeddzień obchodów rocznicowych, gdzieś o godz. 23.45, porównując powstanie w Budapeszcie i nasze, Warszawskie, publikował tłity w stylu „Podaje konkretne liczby! Czekam na reakcję!”. Na miłość boską! Jak bardzo trzeba być odklejonym? Czy ty nie rozumiesz, że ludzie mają, w tej chwili, w dupie twoje liczby, że nie odpowiadają, bo się modlą, na przykład? Bo tylko odniesienie do najwyższego da im, w takim momencie, ukojenie. Co za głupota! Bo oni obilczyli, że dużo ludzi zginęło, i wychodzi, że się nie opłacało.

 

ARGUMENT 4 Realizm dziennikarski?

 

Jak widzimy najbardziej konsekwentny realizm prowadzi do kompletnego lekceważenia rzeczywistości. Także porządku jej przeżywania i rozumienia. Ja Zychowicza rozumiem, bo jest młody i wyszczekany, na mniejszą skalę, także czasem stosuję jego strategię.

 

Uczciwość intelektualna, w moim rozumieniu, wymagałaby wszakże jeszcze jednego. Niech powie nasz młody historyk, że nie jest tylko zwolennikiem realizmu w odniesieniu do polityki, ale też w odniesieniu do zawodu, który uprawia ( niech sam się określi już, czy jest dziennikarzem, czy publicystą, czy historykiem.)

 

Taki dziennikarski realizm, podobnie jak jego polityczny pierwowzór, winien kierować się zasadą : „Istnieje tylko siła, liczy się tylko skuteczność” Przy czym siłą są stanowiska, sprzedawanie egzemplarzy, uznawanie naszych tez za ważne (nawet jeśli kontrowersyjne). Nie liczy się to czy masz rację, bo racja to są jakieś mrzonki ( nie mówiąc już o ty, że często prowadzi do samobójstwa), liczy się tylko przetrwanie, ciebie i tego co mówisz lub piszesz.

 

Byłaby to postawa konsekwentna, bo kategorie rzetelności, prawdomówności i uczciwości, wywiedzione są wprost z metafizyki, którą, jak widzieliśmy, Zychowicz, implicite, odrzuca. (Ziemkiewicz próbuje je wywieźć z orania pola, ale spuśćmy nad tym załonę milczenia) Co więcej, rynek medialny, w przeciwieństwie do polityki, może takiemu realiście zaoferować wiele, w tym rzeczywiste wpływy, na rzeczywistą rzceczywistość.

 

Jeśli więc, jest Zychowicz realistą publicystyczno-historycznym, to ja mu gratuluję, rachunek zysków i strat jest po jego stronie. Bo przecież straty moralne, niszczenie pamięci i mitów z nią związanych, są mrzonką i fantazmatem. Liczy się namacalna rzeczywistość, rzecz sama w sobie, i historia „Do rzeczy”.

  

Bekart
O mnie Bekart

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka