jalens jalens
124
BLOG

Nasze Santo Domingo

jalens jalens Polityka Obserwuj notkę 8

 

Znam pewnego Afgańczyka. Stuprocentowego. W Polsce mieszka od 30 lat. Dziś jest pod specjalnym nadzorem. Rozumie to, nie żali się. Kiedy pokazuje mi rodzinny album i zdjęcia z Kabulu – jeszcze sprzed ruskiej okupacji – pachnie egzotyką z podróżniczych książek wydawanych przez „Iskry”.

Ojciec, dziadek i inni już nie żyjący mężczyźni z rodu na zakurzonych ulicach wśród niskich domków. Wszyscy z bronią – od starych strzelb z długimi lufami, po kałasznikowy. I obowiązkowe kindżały za pasem. Góralski obyczaj, tłumaczy. Od zawsze...

Zbiorowe zdjęcie rodzinne, kilkudziesięciu mężczyzn, kilkadziesiąt sztuk broni palnej i z setka noży i sztyletów. Górale. Twarze wielkości cekinu. Fotografia wykonana jakąś wielkoformatówką, ostra, znakomita technicznie. A on potrafi nazwać każdą postać i określić skomplikowane stopnie pokrewieństwa. Potrafi też nazwać i opowiedzieć o każdym karabinie. W Afganistanie każdy mężczyzna interesuje się bronią. Nie, nie od dziś, ale od czasu pierwszych strzelb z zamkiem lontowym. Taki obyczaj.

Asman jest historykiem. Studia kończył na UW. Pogłębiał naukę w Niemczech i w Szwecji. Jest specjalistą od Persji. Tej znanej nam ze szkolnych podręczników historii. Kserkses, Cyrus, Dariusz... Ale zna też historię Polski. Pewnie lepiej ode mnie. Historia to jego zawód i pasja.

Poznaliśmy się na rybach – on nie może wyjść z podziwu, że może być na świecie tyle wody. Rzek, jezior i zieleni. Dla wody i dla zieleni osiedlił się tutaj, ożenił z Polką. Ma trójkę dorosłych dzieci. Chłopcy są muzułmanami, córka jest katoliczką. Choć w dzisiejszych czasach to tylko powierzchowne deklaracje. Córce łatwiej, nie przez wyznanie, a przez to, że nie nosi już „terrorystycznego” nazwiska.

O wojnie polsko-afgańskiej rozmawiamy od początku znajomości. Bez zacietrzewień. On wyjaśnia, rzadko porywa się na oceny. Mówi do mnie, jak ten mudżahedin do mudżahedina Sikorskiego z jednej takiej książki. Powoli, tłumacząc zawczasu odniesienia, których nie jestem w stanie chwycić w lot. Mały szczegół jest więc długą i pełną dygresji opowieścią.

Ale to nie gawęda harcerska przy ognisku. Jest i o obcinaniu głów, jest o wypruwaniu flaków i rozwieszeniu ich na gałęziach, jest o minach przeciwpiechotnych i o bombach kasetowych. Tak, nie jeden raz przechodził mnie dreszcz. Taki od barków do samego środka serca. Z włosami na ramionach stroszącymi się od gęsiej skórki. Wojna! Insz Allah.

Jednak nie makabryczne szczegóły pozostawiły we mnie najgłębszą rysę. Nie krew, nie nędza, nie wojenne sieroty. A historyczne odniesienie do dziejów mojego kraju...

Za czasów napoleońskich wybuchł bunt na Hispanioli, zwanej wówczas Santo Domingo. Bonaparte wysłał tam Polaków. W kilku kontyngentach pacyfikowali powstanie. Wzmacniali wojska francuskie gen. Leclerca. Działali w strefie, tfu, co ja plotę, w Departamencie Północnym. Na wyspę ruszyło łącznie 5270 Polaków. W kilku rzutach.

jalens
O mnie jalens

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka