Jarosław Flis Jarosław Flis
89
BLOG

Podkarpackie podsumowanie

Jarosław Flis Jarosław Flis Polityka Obserwuj notkę 44
Radosne okrzyki polityków PiS na wieść o zwycięstwie w wyborach uzupełniających są jak najbardziej zrozumiałe. Zagrożenie, jakim mogła być dla partii porażka w tych wyborach, zostało zażegnane. Co więcej - patrząc na słupki procentowe, poparcie dla PiS wzrosło, zaś dla PO - zmalało. To musi budzić nadzieję w partii Jarosława Kaczyńskiego.
Tym niemniej, interpretacja, że jest to jakaś "żółta kartka" dla rządu Tuska jest  wątpliwa. Nawet porównując same procenty, PiS urósł z 44,2 do 48,4. PO spadła z 29,3 do 26,5. Zmiany minimalne - na nokaut, o którym pisały media, to zupełnie nie wygląda. Choć na pewno taki wynik nie potwierdza sondażowej dominacji Platformy. Tak jak pisałem przed wyborami - gdyby przełożyć to 2:1 w sondażach nawet na okręg krośnieński, PO powinna wygrać.
Cały ten obrazek traci jednak na ostrości, jeśli wziąć pod uwagę frekwencję, czyli porównać liczbę zdobytych głosów, nie zaś procenty. W wyborach wzięło udział czterokrotnie mniej wyborców, niż w październiku 2007. Stanisław Zając zdobył 41 tys. głosów wobec 146 tys. zdobytych przez PiS jesienią. Maciej Lewicki - 22,5 tys. głosów, wobec 97 tys. zdobytych przez PO. Jest to odpowiednio 28% i 23% wcześniejszego poparcia. Wynik ten mówi coś o zdolności do mobilizacji swych zwolenników przez obie partie walczące o zwycięstwo - PiS jest tu lepszy (co widać i na salonie), choć różnicą jakościową to nie jest.
Jakościową różnicę widać natomiast w porównaniu z lewicą. Wacław Posadzki - kandydat SLD - dostał 2703 głosy, a jest to tylko 9% głosów oddanych na LiD jesienią. Jan Kułaj, wystawiony przez PD, pozwala doliczyć do tego jeszcze 6%. Nawet jeśli to dodać, jest to prawie dwukrotnie mniejsza mobilizacja, niż w przypadku PiS. Widać, że brak wiary w zwycięstwo podcina skrzydła i zniechęca do pójścia do wyborów. Swoją drogą - w regularnych wyborach do senatu kandydaci LiD zdobywali z reguły istotnie więcej, niż ich lista w wyborach do sejmu. Lecz to sprawa skomplikowana i na inną okazję.
Od kandydata SLD lepszy był już Andrzej Lepper z prawie 3,5 tys. głosów - dostał on prawie 60% głosów oddanych na Samoobronę w zeszłym roku. To oczywiście nie ma wielkiego znaczenia. Jeśli dojdzie do wyborów parlamentarnych, Lepper nie wystartuje w każdym z okręgów. Jego gwiazda gaśnie definitywnie. Choć i tak warta jest minimum uwagi, czego nie sposób powiedzieć o Mirosławie Orzechowskim. 308 głosów - to naprawdę jest zadziwiające, że media traktują go jako polityka wartego cytowania. Już znacznie lepszy był kandydat "Nowej Lewicy", choć poparcie na poziomie 1,17% może oznaczać tylko dalsze rozdrobnienie po lewej stronie.
Pozostają jednak dwa nieszablonowe zjawiska - Marek Jurek i PSL. 13% Jurka to ponad dwukrotnie więcej głosów, niż LPR dostał w tym okręgu jesienią. Gdyby nie Jurek, być może PiS dostałby w tych wyborach ponad 60% głosów. Lecz gdyby lista Marka Jurka odbiła podobną część głosów PiS w ostatnich wyborach do sejmu, przekroczyłaby próg wyborczy (jedna piąta z 32% to ponad 6%). Te 13% to jest znacznie więcej, niż 20% w Piotrkowie jesienią. To są głosy na pewno odebrane PiS, nie zaś podarowane przez logikę głosowania blokowego, o czym pisałem w poprzedniej notce.
Pozostaje jeszcze tylko pytanie, co się stało z wyborcami PSL. Nie wystawił on swojego kandydata, lecz poparł kandydata PO. Tego poparcia jakoś nie widać (niestety nie ma jeszcze szczegółowych danych o głosowaniu np. na poziomie powiatów). Prawdopodobnie jednak elektorat się nie sumuje, co powinno zniechęcić PSL do wystawiania wspólnej listy z PO w wyborach europejskich. Być może sympatycy ludowców po prostu zostali w domu? Być może rozdzielili się po równo na rzecz trzech najsilniejszych kandydatów? Tak, czy owak, brak kandydata PSL raczej nie zaszkodził bezpośrednio PiS, zaś mógł zaszkodzić samemu PSL-owi. Możliwe, że pomógł też Markowi Jurkowi, co dla PiS jest niebezpieczne w dłuższej perspektywie. Prawdopodobieństwo wystawienia przez Marka Jurka listy w wyborach do PE na mój gust znacząco wzrosło.
Na koniec jeszcze o frekwencji. To, że była ona ponad trzykrotnie wyższa, niż przed rokiem w wyborach uzupełniających w Elblągu, świadczyć może o jednym - zaangażowaniu obywateli służy bliskość przedstawicieli władzy. Ech, gdyby nasi politycy - czy to rządzący, czy opozycyjni - z takim zapałem ruszali się z Warszawy jak w ostatnich tygodniach...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka