Jarosław Jędrzyński Jarosław Jędrzyński
381
BLOG

Raport NIK albo węzeł gordyjski polskiej mieszkaniówki

Jarosław Jędrzyński Jarosław Jędrzyński Gospodarka Obserwuj notkę 0

 

Opublikowany parę dni temu raport Naczelnej Izby Kontroli, zawierający ocenę realizacji przez rząd oraz samorządy ich konstytucyjno-ustawowych zadań dotyczących polityki mieszkaniowej, w swej istocie sprowadził się do urzędowego potwierdzenia wielkości statystycznego deficytu mieszkaniowego oraz zanegowania istnienia jakiejkolwiek realnej polityki mieszkaniowej w Polsce. Niestety wydatki budżetu na lekcje religii wciąż są większe i ważniejsze od wydatków na mieszkalnictwo.

Meritum opracowania NIK stanowi aktualizacja statystycznego deficytu mieszkaniowego (SDM) w Polsce, czyli różnicy pomiędzy liczbą gospodarstw domowych, a liczbą zamieszkanych lokali mieszkalnych. Raport określa tę wielkość na równe 1,5 mln jednostek mieszkaniowych i jednocześnie zaznacza, że nie uległa ona zmianie od lat dziesięciu, czyli daty pamiętnego spisu powszechnego z 2002 roku. Dalej raport ostrzega, że kolejne 200 tys. mieszkań pogłębi wkrótce ten deficyt za sprawą konieczności wycofania ich z użytku ze względu na stan techniczny. Prawdopodobnie jednak ta liczba jest mocno zaniżona, gdyż inne wiarygodne krajowe źródła oceniają skalę zasiedlonej krajowej substancji mieszkaniowej, której stan techniczny uległ degradacji do stanu „rudery do wyburzenia” na pół miliona. W sumie więc SDM w nieodległej perspektywie może zamknąć się okrągłą liczbą 2 mln sztuk.

Istotna jest także informacja, pochodząca z wcześniej publikowanych analiz rządowych, określająca liczbę Polaków „mieszkających w warunkach nie odpowiadających przyjętym normom i standardom” na 6,5 mln. Przekładając to z „języka urzędowego”  na polski – około jedna piąta rodaków żyjących w kraju wegetuje w stanie tzw. „nędzy mieszkaniowej” bez jakichkolwiek szans i perspektyw zmiany tej sytuacji.    

Deficyt jak „święta krowa”

W ciągu minionych 10-ciu lat liczba oddanych do użytku nowych mieszkań w Polsce wyniosła około 1,35 mln jednostek, przy statystycznie nieistotnej liczbie lokali wycofanych z użytku. Pewne jest natomiast, że istnieje trudna do określenia, za to zapewne znacząca ilość mieszkań pozostawionych przez odchodzące najstarsze pokolenie, do dyspozycji gospodarstw domowych młodego pokolenia, choćby na zasadzie dziedziczenia. W sumie może wydawać się więc nieco dziwne, że skala SDM przez tak długi okres pozostała praktycznie nie tknięta. Jest to prosta konsekwencja proporcjonalnego wzrostu ilości gospodarstw domowych, który z nadmiarem zrównoważył zarówno podaż rynku pierwotnego, jak i pulę „zwolnionych” lokali na rynku wtórnym. Ostatnie 10 lat pokazało więc, że rodzimy rynek nieruchomości bez racjonalnej interwencji państwa nie poradzi sobie ze swoimi największymi bolączkami.

„Nieodżałowana” Rodzina na Swoim? 

Czy jednak aby na pewno chodzi o tego typu państwowy interwencjonizm jak popularna „Rodzina na Swoim”? NIK w swoim raporcie nie szczędzi słów krytyki pod adresem rządu za decyzję wygaszenia programu do końca roku. Tymczasem lista zalet RnS wydaje się bardzo krótka, wprost przeciwnie do jej katalogu mankamentów. Przede wszystkim RnS nie zdała egzaminu jako instrument torujący drogę do własnego „M” rodzinom (osobom) o statusie materialnym poniżej średniej krajowej, o tych najuboższych nawet nie wspominając. Na pewno jednak program był cennym, choć dość kosztownym poligonem doświadczalnym dla rodzimych decydentów, dzięki czemu jest szansa, że kolejne inicjatywy rządowe wspierające procesy zaspokajania potrzeb mieszkaniowych obywateli, o ile w ogóle ujrzą światło dzienne, będą nie tylko społecznie wrażliwsze i daleko bardziej racjonalne w rozporządzaniu publicznym groszem, ale przede wszystkim dużo efektywniejsze.

Obywatelu radź sobie sam

RnS nie jest niestety jedynym przykładem rządowej „strategii likwidacji” w ramach rodzimej mieszkaniówki. Autorzy raportu NIK wskazują dalej na inną likwidację sprzed 3 lat, dotyczącą Krajowego Funduszu Mieszkaniowego. Ta inicjatywa z kolei była początkiem końca procesu wspierania przez państwo społecznego budownictwa czynszowego oraz tzw. budownictwa lokatorskiego na wynajem. Środki Funduszu wspomagały preferencyjne kredyty dla TBS-ów i spółdzielni mieszkaniowych. Dziś praktycznie poza skromnym Funduszem Dopłat, wspomagającym samorządy w budowie lokali socjalnych i noclegowni dla bezdomnych, nie istnieje żadna istotna forma wspomagania przez państwo budownictwa społecznego. Rodzi to uzasadnione podejrzenie, że polityka mieszkaniowa w Polsce zaczyna być w coraz większym stopniu podporządkowana bezzasadnej w tym miejscu ideologii neoliberalnej, hołdującej zasadzie „obywatelu radź sobie sam”, oraz absolutnie błędnie zakładającej, że przy minimalnej ingerencji państwa wszystkie problemy, także mieszkaniowe, znajdą samoistne rozwiązanie.  

 Z promilem droga donikąd

Wśród rodzimych ekspertów z dziedzin ściśle związanych z rynkiem mieszkaniowym, bankowców, budowlańców, deweloperów czy rynkowych komentatorów i dziennikarzy, istnieje całkowity konsensus co do tego, że jedynym sposobem przecięcia węzła gordyjskiego polskiej mieszkaniówki jest stworzenie specjalnego wieloletniego programu rządowego, wspartego rzecz jasna adekwatnymi środkami budżetowymi, oraz warunków do wyzwolenia inicjatywy prywatnych inwestorów, realizujących budownictwo na wynajem w jego różnych odmianach komercyjnych. Czy jest na to szansa? Wygląda na to, że niestety niewielka, by nie powiedzieć - żadna.

Polska zajmuje w Europie miejsce samotnego outsidera w świetle dowolnych wskaźników mieszkaniowo-rynkowych - deficytu, nasycenia czy dostępności mieszkań, a także liczby budowanych lokali na 1000 mieszkańców. Jakby tego było mało, tę niechlubną statystykę uzupełniają jeszcze rekordowo niskie wydatki budżetu państwa na potrzeby mieszkalnictwa, które zwyczajowo nie przekraczają 1-go promila(!) PKB rocznie. Dla przykładu, zaawansowane gospodarczo państwa Unii Europejskiej, wydają na ten cel co najmniej 1 proc. PKB, a kraje europejskich gospodarek wschodzących, o zbliżonym do polskiego stopniu zaległości cywilizacyjno-gospodarczych, nawet 2 do 3 procent produktu krajowego brutto. Jest to koszt, który trzeba ponieść, aby w dającym się przewidzieć terminie dogonić świat i osiągnąć to, co wciąż wydaje się w rodzimych realiach niemożliwe, czyli lokum dla każdej polskiej rodziny. Trudno jednak sobie wyobrazić podniesienie krajowych corocznych nakładów budżetowych na mieszkalnictwo z obecnego skromnego miliarda z haczykiem złotych do wymaganych 30-40 mld, nie tylko na dziś dzień, ale nawet w jakiejkolwiek sensownej przyszłości. Dla porównania, państwo polskie na lekcje religii wydaje z publicznych środków 1,1 mld złotych rocznie, a w sumie na szkolnictwo katolickie 1,7 mld…

Bez rządowego programu, odpowiednich środków budżetowych i aktywnej polityki przestrzennej państwa krajowa mieszkaniówka już niebawem może zacząć dryfować donikąd, o ile już nie stało się to już  faktem. Stan ten poważnie zagraża rozwojowi społeczno- cywilizacyjnemu Polski, czego bolesne konsekwencje odczujemy jako kraj nie za 50 czy 100, ale już za 25-30 lat. Stanie się tak w pierwszej kolejności za sprawą pełzającej w czasie katastrofy demograficznej połączonej z przewidywaną masową emigracją młodego pokolenia do krajów, w których własny dach nad głową dla każdego jest przyjętą normą.  Dziś prawdopodobnie nie jest jeszcze za późno na podjęcie odpowiednich kroków, jutro niestety może już być…  

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka