Jeremiasz Paliwoda Jeremiasz Paliwoda
5917
BLOG

Smoleńsk 2010 - Ktoś to jeszcze pamięta?

Jeremiasz Paliwoda Jeremiasz Paliwoda Polityka Obserwuj notkę 62

 

Od pierwszych dni wiele osób w Polsce oraz wiele zagranicznych agencji prasowych pisało o możliwym zamachu.

Dla przypomnienia pewne newsy, które do dnia dzisiejszego nie tracą aktualności, a które będą jak gdyby wprowadzeniem do mojej następnej notki:

 

 

 

„Zapach likwidacji". W ten sposób izraelski "Maariv" komentuje  Katastrofę  lotniczą pod Smoleńskiem, w której zginął prezydent Lech Kaczyński z  małżonką oraz kluczowe osoby z punktu widzenia funkcjonowania  ibezpieczeństwa państwa, w tym dowódcy wszystkich rodzajów sił   zbrojnych.
 
Na prawdopodobieństwo zamachu wskazuje też rumuński portal "Global  News" i - owołując się na własne źródła w strukturach bezpieczeństwa  NATO- za bezpośrednich sprawców tragedii uznaje rosyjską Federalną Służbę  Bezpieczeństwa. Zamachu nie wyklucza również były agent GRU, Wiktor  Suworow, który zwraca uwagę, że rosyjskie służby, zaraz po katastrofie  zabrały z wraku samolotu czarne skrzynki, tak jakby strona rosyjska  próbowała coś ukryć. Odczytanie zapisów trzech czarnych skrzynek  znalezionych na miejscu katastrofy mogłoby być kluczowe w śledztwie,  pozwalałoby bowiem odtworzyć wydarzenia na pokładzie minuta po  minucie.  W sytuacji (stwarzającego duże pole do fałszerstw) dekodowania ich  przez  Rosjan ostrożnie jednak należy podchodzić do wiarygodności tych  zapisów.  Zamiast wyjaśnić przyczyny tragedii pod Smoleńskiem mogą jeszcze  pogłębić chaos informacyjny (jedna z głównych broni m.in. KGB) wokół  niej narosły, czego próbkę mieliśmy już w postaci publikacji w  rosyjskich mediach fałszywki udającej nagraną Rozmowę załogi samolotu przed katastrofą z wieżą. "Rozmowa" miała pochodzić ze źródeł  rządowych  Rosji po otwarciu czarnej skrzynki.
 
Wojna polsko - polska
Przy  katastrofach lotniczych zawsze bada się czy nie doszło do udziału osób  trzecich, tu jak gdyby nigdy nic od razu odrzucono tezę o zamachu,  Mimo  że na pokładzie samolotu zginął i prezydent RP i kluczowi dowódcy  wojskowi, a więc"mózg" polskiej armii. Media w Polsce (z wyjątkiem  Radia  Maryja, "Naszego Dziennika", "Gazety Polskiej") przeszły nad tym do  porządku dziennego. Tematem numer jeden dla mainstreamowych  dziennikarzy  stały się karesy Putina, to jest osławione "pojednanie" i list  Andrzeja  Wajdy sprzeciwiającego się pochowaniu pary prezydenckiej na Wawelu,  która to kwestia trąci na odległość tematem zastępczym. Może jednak  nie  przypadkiem została wykreowana wojna polsko-polska ("Wawel dla królów"  etc.), dla odwrócenia uwagi tzw. ulicy od tego, że coś się w tych  relacjach ze Smoleńska nie klei, jak choćby liczba prób lądowania -  najpierw cztery razy (według rosyjskiej stacji telewizyjnej  Wiesti-24),  później dwie, a w końcu jedna.
 
 "Ubiwaj tuda !"
 Rosjanie obsługujący lotnisko w Smoleńsku od razu próbowali zrzucić  odpowiedzialność za katastrofę na pilotów. Strona rosyjska  utrzymuje, że  zignorowali oni zalecenia wieży kontrolnej, aby nie lądowali w  Smoleńsku, tylko polecieli do Mińska albo do Moskwy. Jednak według  nieoficjalnych informacji (podawanych m.in. przez "Nasz Dziennik")
 Pilot  otrzymał z wieży niewłaściwe parametry lotu i był niżej, niż mu się  wydawało. Tu-154M opadał zbyt ostro i nie udało się już poderwać go w  górę. Rosjanie tymczasem próbowali obarczyć winą rzekomo nie znających  rosyjskiego pilotów oraz prezydenta, który miał wywierać presję, by  rządowy Tupolew lądował bez względu na warunki czyli jak utrzymywała  strona rosyjska w gęstej mgle. Zarzuty poza tym, że kłamliwe to  jeszcze  uwłaczające stronie polskiej, która jednak woli zasłaniać się rzekomym  zbliżeniem rosyjsko- polskim, aniżeli zareagować na zniewagi, a przede  wszystkim dołożyć wszelkich starań, by wyjaśnić przyczyny tej  bezprecedensowej i zarazem zagadkowej katastrofy. Wyobraźmy sobie,  że na  terytorium Polski rozbił się samolot z prezydentem Niemiec na  pokładzie.
Po kilku godzinach przyleciałyby niemieckie służby i przejęły kontrolę  nad wyjaśnianiem przyczyn. Polski premier nie wysłał do Smoleńska  jednostki Grom, by przynajmniej zabezpieczyć miejsce. Nie wystąpił   też z  wnioskiem o powołanie międzynarodowej komisji w celu zbadania   przyczyn i  przebiegu katastrofy. Rząd Tuska wyraził zgodę, aby śledztwo  Prowadzili  Rosjanie, a dopiero później przekazywali polskiej Prokuraturze  Wojskowej  swoje ustalenia. Rząd polski nie protestował przeciwko transportowi  ciał  polskich obywateli do Moskwy bez nadzoru polskich przedstawicieli oraz  dopuścił do ich badania pod kierownictwem rosyjskim. Zaskakujący jest  także fakt, że szczątki rozbitego samolotu prezydenckiego ciągle  nie są  transportowane do polskiego ośrodka badawczego w celu zbadania ich  przez  międzynarodową komisję. Polska zatem lekkomyślnie zdała się w pełni na  stronę rosyjską.  Zastanawiające zważywszy pojawiające się co rusz nowe znaki zapytania,  jak choćby relacje świadków przeczące temu, że prezydencki samolot  lądował w ekstremalnych warunkach atmosferycznych. Dowodzi tego  dostępny  w sieci krótki amatorski film z miejsca zdarzenia, nakręcony tuż po  katastrofie, na którym trudno dopatrzeć się mgły. Mimo kiepskiej  jakości  filmu dobrze widać miejsce katastrofy i to co zostało z samolotu.  Słychać jednocześnie strzały i polecenie "ubiwaj tuda", co szczególnie  zastanawia w związku z podawaną informacją zaraz po katastrofie, że  przeżyły trzy osoby. Skąd się mogła wziąć taka informacja? Jeśli była  prawdziwa, to co się stało z tymi osobami? Jeżeli film okazałby się  autentyczny, to czy nie zawiera on jednocześnie odpowiedzi na pytanie  dlaczego ciało prezydenta Lecha Kaczyńskiego rozpoznał brat Jarosław,  podczas gdy zwłoki małżonki prezydenta Marii Kaczyńskiej  zidentyfikowano  dopiero po charakterystycznej obrączce. Czy to oznacza, że ciało  Pierwszej Damy było zmasakrowane? Dziwne, skoro wiadomo, że para  prezydencka siedziała razem. Dlaczego wreszcie Rosjanie nie wezwali na  miejsce zdarzenia karetek, co jest w takich przypadkach działaniem  rutynowym? Ktoś założył, że wszyscy zginęli? Jeśli tak, to na jakiej  podstawie? A może świadkowie byli po prostu niemile widziani? Podobnie  jak dziennikarze, których nie wpuszczano na miejsce zdarzenia, albo  konfiskowano im kamery. Czy np. nie po to, byśmy się nigdy nie  dowiedzieli co się stało z ciałami pilotów, które się dotąd nie  odnalazły, mimo iż kokpit był cały. Albo dlaczego na zdjęciach z  miejsca  tragedii nie widać samolotu, tylko znikomą część potężnej ważącej  ponad  50 ton maszyny. Co się stało z kadłubem? Dlaczego, biorąc pod uwagę  niewielką prędkość przy lądowaniu i  małą wysokość, z której po zahaczaniu o drzewa spadł (ok. 20 m) wrak  samolotu nie był w jednym kawałku?
 
 Rosjanie użyli EMP?
 W CNN głośno mówi się, że samolot leciał zbyt nisko (problem z  instrumentami?) i że zbyt szybko zniżał swój lot czyli opadał (brak  adekwatnego napędu silników?), co zostało potwierdzone przez naocznych  świadków. Jaka mogła być tego przyczyna, zważywszy że upadł pierwotny  zarzut strony rosyjskiej o złym stanie technicznym samolotu? Czy można  wykluczyć, że w trakcie podchodzenia do lądowania mierniki i inne  elektroniczne urządzenia nawigacyjne samolotu nie były poddawane  działaniu zewnętrznych pól elektromagnetycznych dużej mocy? Takie  oddziaływanie mogłoby zmienić wskazania urządzeń nawigacyjnych w  samolocie i wskutek tego wywołać błąd pilota. Wyjaśnienia tej i innych  zagadek związanych ze smoleńską tragedią (m.in. możliwości sztucznego  wywołania mgły) przez polskie władze domaga się Stowarzyszenie  Inżynierów Polskich. Nie bez kozery, bo opadanie samolotu mogło być  spowodowane użyciem broni zwane jEMP,i mpulsu elektromagnetycznego,  powodującego zakłócenie bądź zniszczenie sprzętu elektronicznego  znajdującego się w pobliżu generatora. Według "Prawdy" Rosjanie w 2008  r., zaprezentowali działanie EMP wywołujące rezultaty podobne do  uderzenia pioruna bądź wybuchu jądrowego. Broń nazwana Nike,   została po  raz pierwszy przedstawiona w Jekaterynburgu. Według rumuńskiego   portalu  Global News Rosjanie mieli eksperymentować z EMP w bazie wojskowej  znajdującej się w obrębie lotniska w Smoleńsku. Powołując się na  polskie  źródła wojskowe portal stwierdza, iż użycie EMP może spowodować  właśnie  zakłócenia urządzeń elektronicznych i silników wszystkich typów  samolotów, przy czym wykrycie przyczyny jest bardzo trudne ze  względu na  krótki okres stosowania wiązki elektromagnetycznej. EMP nie jest bronią nową - Amerykanie są w nią wyposażeni już od lat  60.Tym co wyróżnia Nike jest mały rozmiar oraz znacznie krótsze, ale  potężniejsze impulsy elektromagnetyczne, o mocy - jak podkreśla  Giennadij Mesyats, wiceprezes Rosyjskiej Akademii Nauk i dyrektor  Instytutu Fizyki Lebiediewa - sięgającej miliardów watów.
 
Tupolew zablokowany
 Jeśli nawet okazałoby się, że Rosjanie nie użyli EMP, to samolot można  było zniszczyć w inny sposób. Ryszard Drozdowicz z Laboratorium  Aerodynamicznego Politechniki Szczecińskiej (ZUT) ocenia, że  "sugerowany  w mediach błąd pilota jest mało prawdopodobny. Na podejściu do  lądowania  nie wykonuje się żadnych manewrów typu silne przechylenie lub nagłe  zmiany prędkości. takie silne przechylenie zauważyli świadkowie. Pilot  wykonał dodatkowe kręgi nadlotniskowe, aby upewnić się co do warunków  lądowania i na tej podstawie podjął uzasadnioną decyzję o lądowaniu.
 Nieprawdopodobne też jest, aby doświadczony pilot wraz z drugim   pilotem  pomylili się co do wzrokowej oceny wysokości, nawet w przypadku awarii  przyrządów, która jest również nieprawdopodobna. Należy tutaj  zauważyć,  że mgła jest na ogół z prześwitami i przy dziennym świetle nie stanowi  istotnej przeszkody do wzrokowej oceny warunków lądowania.  Okoliczności wskazują jednak na poważną awarię lub celowe zablokowanie  układu sterowania. Taką blokadę można celowo zamontować tak, aby  uruchomiła się przy wypuszczeniu podwozia lub klap bezpośrednio na  prostej przed lądowaniem. Przy blokadzie klap lub lotek na proste  katastrofa była nieunikniona, gdyż pilot nawet zwiększając nagle ciąg,  nie był w stanie wyprowadzić mocno przechylonej ciężkiej maszyny,  mając  wysokość rzędu 50-100 m i prędkość rzędu 260 km/h".
 
 Więcej pytań, niż odpowiedzi
 Amerykański dziennik "USA Today" podkreśla, że prezydencki Tupolew był  wyposażony w system TAWS, który ostrzega pilotów przed nadmiernym  zbliżeniem się do ziemi. Ten fakt pogłębia tylko tajemnicę upadku i  eksplozji samolotu z Lechem Kaczyńskim. Jeśliby nawet przyjąć za dobrą  monetę tezę, że samolot nie był poddawany działaniu z zewnątrz i  doszło  do katastrofy z powodu błędu pilota, to twierdzenia w "USA Today"  zadają  jej kłam. System TAWS, który zawiera skomputeryzowane mapy świata i  ostrzega pilotów o zbliżaniu się do przeszkód, takich jak wieża  radiowa,  komin czy nierówności terenu, montowany jest od pięciu lat we  wszystkich  nowo wyprodukowanych samolotach lotniczych linii komercyjnych. Jeśli  samolot jest na zbyt małej wysokości, TAWS reaguje głośnym sygnałem  dźwiękowym. Również i prezydencki samolot Tu-154M wyposażony miał  być w  taki system i fakt, że samolot uległ wypadkowi "stawia więcej pytań  niż  odpowiedzi" - twierdzi John Cox, konsultant ds. bezpieczeństwa i  ekspert  od wypadków. "Naprawdę chciałbym wiedzieć, co działo się na pokładzie,  ponieważ niezależnie od tego, pod jaką presją byli piloci i z jakimi  warunkami pogodowymi mieli do czynienia, nigdy żaden pilot nie  zignorował ostrzeżenia TAWS. Czym różnił się ten samolot, że stało się  inaczej?" - pyta Cox. Pytanie tym bardziej zasadne, że dzięki  zastosowaniu tego systemu doprowadzono do całkowitego wyeliminowania  katastrof lotniczych przy lądowaniu. Od końca lat 90., gdy zaczęto  montować TAWS w starych i nowych maszynach, żaden samolot z tym  systemem  nie uległ katastrofie. Do 10 kwietnia 2010 r. żaden z wyjątkiem  Tu-154M  z prezydentem Lechem Kaczyńskim i polską delegacją na pokładzie. Nic  więc dziwnego, że John Hamby, rzecznik Universal Avionics Systems of  Tucson -  producenta TAWS - również zwrócił uwagę na zagadkowość katastrofy  prezydenckiego samolotu.
 
 Na rosyjskim podsłuchu?
 Jest i inne pytanie, na które nie znamy odpowiedzi: czy polskie służby  specjalne poza prowadzeniem nasłuchu w ogóle badały, czy rządowe  Tupolewy mogły mieć stały podsłuch elektroniki pokładowej nakierowanej  na odbiór przez Rosjan. Oznaczałoby to, że przez 20 lat najważniejsze  osobistości w Polsce mogły być monitorowane przez służby Putina. Skoro  jesteśmy przy polskich służbach, to również zastanawiające jest jak  mogło dojść do tego, że na jednym pokładzie rządowego samolotu znalazł  się i prezydent i całe dowództwo armii. Zwłaszcza, że po wypadku  wojskowej Casy 23 stycznia 2008 r z wyższymi oficerami polskiego  lotnictwa podkreślano wymóg bezpieczeństwa, że kiedy leci kilku  dowódców  to trzeba ich rozdzielać. A z polskimi generałami leciał prezydent,  nie  tylko głowa państwa, ale zwierzchnik sił zbrojnych, osoba  odpowiedzialna  za całe bezpieczeństwo kraju. Bez odpowiedzi  pozostaje pytanie dlaczego prezydent zdecydował się w ostatniej chwili  na podróż samolotem, i odstąpił od pierwotnego planu wybrania się na  obchody 70.rocznicy mordu w Katyniu pociągiem razem z rodzinami  katyńskimi? Ten wariant podróży pociągiem był brany pod uwagę,  podkreślał to m.in. minister Władysław Stasiak. Czy ktoś wpłynął na  zmianę planów prezydenta, a jeśli tak, to kto? Zwróciła na to uwagę  m.in. Anna Pietraszek, doradca Zarządu Telewizji Polskiej. "Jeśli ktoś  myślał nad przygotowaniem tego lotu, a zapewne myśleli różni  ludzie, to  ktoś myślał, żeby stało się tak jak się stało. Nie widzę innego  wyjaśnienia. Komuś zależało, żeby tak się stało. Szef sztabu...dowódcy... niemożliwe.  Ktoś nad tym myślał. Nie jesteśmy państwem głupków. Nie jesteśmy też  wojskiem ciemniaków. Mamy służby specjalne i mamy Biuro Bezpieczeństwa  Narodowego. Mamy generałów z prawdziwego zdarzenia z nominacji  natowskich. Nie jest możliwe, żeby taka głupota zawładnęła  wszystkimi i  żeby doszło do wysłania najważniejszych w państwie osób jednym  samolotem"- ocenia Pietraszek. Dwie wizyty Wiele osób zadaje sobie też  pytanie, dlaczego odbyły się dwie uroczystości katyńskie. Pierwsza, 7  kwietnia, z udziałem premierów Tuska i Putina oraz - niedoszła – 10  kwietnia z udziałem prezydenta RP. Głównym rozgrywającym w tej sprawie  po stronie polskiej był Tusk, który w kutym 2010 r. zaakceptował  przedstawiony przez Rosję plan obchodów katyńskich. Warto przypomnieć  stosowny komunikat prasowy z Kancelarii Premiera Federacji  Rosyjskiej z  3 lutego br.: "Z inicjatywy strony rosyjskiej doszło do rozmowy  telefonicznej premiera Rosji Władimira Putina z prezesem Rady   Ministrów  Polski Donaldem Tuskiem. (...) Podczas rozmowy Władimir Putin zaprosił  Donalda Tuska do udziału w uroczystościach rocznicowych w Katyniu,  gdzie  pod koniec lat trzydziestych, w wyniku represji politycznych, zginęło  wielu obywateli radzieckich, w latach czterdziestych rozstrzelano  polskich oficerów, a później z rąk nazistowskich okupantów – zginęło  wielu żołnierzy Armii Czerwonej. Szef polskiego rządu przyjął  zaproszenie z zadowoleniem".
 
"Putin jest zdolny do wszystkiego"
 Zwróćmy uwagę, że premier Tusk nie zabiegał u władz rosyjskich o  obecność Prezydenta RP na tej samej, oficjalnej uroczystości. Czy plan  obchodów katyńskich przedstawiony przez stronę rosyjską i wystosowanie  zaproszenia do Donalda Tuska, który ten skwapliwie przyjął, a więc de  facto opowiedział się za rozdzieleniem uroczystości rocznicowych w   Lesie  Katyńskim na te z udziałem premiera i te z prezydentem, mogły mieć  drugie dno? Rumuński portal Global News powołując się na źródła  zbliżone  do NATO zwraca uwagę, że wyjazd do Katynia stanowił wymarzoną  szansę dla  Rosji zmiany polityki zachodniego sąsiada, który jako aktywny członek  NATO miałby u granic Rosji amerykańskie bazy wojskowe wyposażone w  broń  elektroniczną i systemy elektromagnetyczne. "Sama zaś operacja, będąca  sprawdzianem dzielności sowieckich i rosyjskich służb specjalnych  określana jest jako "zagłada antyrosyjskich przywódców politycznych i  wojskowych w kraju wroga""- pisze Global News. Według portalu za  kamuflaż dla tej operacji miało służyć wysunięcie natychmiast oskarżeń  pod adresem polskich pilotów o spowodowanie tzw. błędu ludzkiego  Wiktor  Suworow, który co prawda dystansuje się od opinii, że pod Smoleńskiem  mogło dojść do zamachu, jednocześnie też nie pozostawia złudzeń co do  tego, że Putin w swoich zapędach neoimperialnych nie cofa się przed  niczym i że w Rosji rozszerzył się terroryzm, gdy do władzy doszedł  obecny premier. W ocenie Suworowa "to rosyjskie służby stoją za  organizacją aktów terroryzmu. Liczba zbrodni politycznych jest  niespotykana. Chodzi w tym momencie głównie o dziennikarzy, których  Putin traktował jako swoich wrogów (...) Putin jest zdolny do  wszystkiego" - podkreśla. Kaczyński jako zagorzały antykomunista był  znakomitym celem: odegrał ważną rolę w tworzeniu kordonu sanitarnego  wokół Rosji. Pomarańczowa rewolucja na Ukrainie, zacieśnienie  stosunków  z Litwą. Wreszcie to on, a nie Tusk, opowiedział się po stronie Gruzji  podczas agresji sowieckiej na ten kraj. To wówczas padły pamiętne  słowa,  że dokonując inwazji na Gruzję "Rosja pokazała swoją prawdziwą twarz."  Putin takich rzeczy nie zapomina. Na te same motywy ewentualnej  likwidacji Kaczyńskiego wskazuje 12 kwietnia izraelski dziennik  "Ha'aretz", który pisze że prezydent Lech Kaczyński był jednym z  najbardziej zaufanych partnerów Stanów Zjednoczonych w Europie oraz  aktywnie wspierał Ukrainę i Gruzję w ich konfrontacji z Kremlem.  Demonstrowana po tragedii przez Rosję solidarność z Polską to według  izraelskiej gazety gra pozorów obliczona na odwrócenie uwagi światowej  opinii publicznej od faktycznych przyczyn tragedii pod Smoleńskiem.
 
 Polskie łupki nad Katyniem
 Reelekcja Lecha Kaczyńskiego i parlamentarne zwycięstwo PiS byłyby dla  Moskwy nie do przełknięcia nie tylko dlatego, że nieżyjący prezydent  stał się najbardziej znienawidzonym politykiem przez Władze Federacji  Rosyjskiej i postrzegany był jako istniejące zagrożenie dla rosyjskich  planów imperialnych, ale może nawet bardziej z tego względu, że  bezpośrednio uderzałaby w jej interesy gospodarcze. Najczęściej  mówi się  tu o Gazpromie i Gazociągu Północnym, którego prezydent i PiS byli  przeciwnikami, traktując go jako inwestycję sprzeczną w polską racją  stanu. Doradcy prezydenccy, m.in. Piotr Naimski odpowiadający za  bezpieczeństwo energetyczne krytykowali decyzję rządu Tuska  przedłużającą, na skrajnie niekorzystnych dla Polski warunkach, umowę  gazową z Rosją do 2037 roku, jako całkowicie uzależniającą nas od   dostaw  gazu ze Wschodu. W ostatnich tygodniach doszedł jeszcze nowy element:  tzw. niekonwencjonalny gaz, pozyskiwany z łupków, którego wielkie  pokłady odnaleziono w Polsce. Niedługo amerykańskie koncerny miały  rozpocząć wiercenia w poszukiwaniu surowca. Jeśli potwierdzą się  szacunki, złoża pozwolą się nam uniezależnić od Rosji. Sięgnięcie po  zasoby gazu łupkowego zmienia układ sił na scenie surowcowej świata.  Gazprom w specjalnym raporcie podkreślił niedawno, że wzrost wydobycia  gazu z niekonwencjonalnych złóż w Stanach Zjednoczonych może  radykalnie  zmienić cały światowy rynek gazowy i zagrozić takim strategicznym  projektom rosyjskiego koncernu, jak zagospodarowanie gigantycznego   złoża  gazowego paliwa Sztokman, na Morzu Barentsa. Z dokumentu wynika, iż  gaz  łupkowy przekształcił rynek gazowy USA z deficytowego w  samowystarczalny, a także, iż nadmiar gazu skroplonego (LNG) uderza w  konkurencyjność rosyjskiego surowca w Unii Europejskiej. Po wejściu do  Polski Amerykanów i rozpoczęciu przez nich eksploatacji złóż w naszym  kraju, skorzystałaby także Polska, która za kilka lat stałaby się  samowystarczalna pod względem zaopatrzenia w gaz ziemny. Tym bardziej,  że analitycy Wood Mackenzie ocenili złoża gazu łupkowego na ponad 1,4 bln m sześc. (według innych wyliczeń jest to pomiędzy 1,4 bln a 3  bln m  sześć). Oznacza to, że - przy wykorzystaniu ich do pokrycia całego  krajowego zapotrzebowania, - surowca wystarczyłoby nam na co  najmniej100  lat. Tym tropem poszła w "Moscow Times" z 14 kwietnia 2010 r. znana  komentatorka Julia Łatynina w artykule pod jednoznacznym tytułem "Woń  gazu łupkowego unosi się nad Katyniem". "Co jeśli Polska stałaby się  eksporterem gazu?" - pyta Łatynina, podkreślając że uniezależnienie  się  od dostaw rosyjskich zależałoby przede wszystkim od wyników  najbliższych  wyborów parlamentarnych. Moskwa o tym doskonale wiedziała. "Jedna z  opcji to partia byłego prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego. Był on  żarliwym (...) antykomunistą, człowiekiem, który doświadczył osobistej  tragedii związanej z masakrą w Katyniu. Pojawiał się tam na  uroczystościach co roku. Z drugiej strony mamy partię premiera Donalda  Tuska, pragmatyka, który jest gotowy przyjaźnić się z każdym, tylko  nie  z Kaczyńskim" - ocenia publicystka.
 
 WSI spokojna...
 Po katastrofie pod Smoleńskiem obowiązki prezydenta przejął urzędujący  marszałek Sejmu Bronisław Komorowski z Platformy Obywatelskiej, partii  wrogiej wobec prezydenta, wobec koncepcji budowy suwerennego   państwa. Na  pokładzie Tu -154 M znalazło się kilka osób, których zniknięcie może  ułatwić PO przejęcie całkowitej władzy w państwie, a także odbudować  wpływy środowiskom powiązanym z b. WSI. W najbliższych wyborach  parlamentarnych w 2011 r. rokowania dla PO nie wyglądały różowo. O ile  Platforma przez 4 lata nie przeprowadziła żadnych reform, to zdążyła  zasłynąć aferą stoczniową i hazardową, uzależnianiem Polski od dostaw  gazu z Rosji. Platformie, która w tej sytuacji potrzebuje sukcesu, na  drodze do pozyskania z kasy NBP 8 mld zł. stał tragicznie zmarły w  Smoleńsku Sławomir Skrzypek. Zwróćmy też uwagę, że to Lech   Kaczyński był  w posiadaniu aneksu do Raportu z likwidacji WSI, który czekał na  odtajnienie oraz publikację. Jak wielkie emocje budzi ów dokument w  PO i  u samego faworyta tej partii w wyborach prezydenckich, popieranego  nota  bene w walce o prezydenturę przez lobby b. WSI, można sobie  wyobrazić po  tym, gdy sam zarzut dotarcia do części aneksu spowodował rewizję służb  podległych Tuskowi u członków Komisji Weryfikacyjnej WSI oraz  aresztowanie i szykanowanie dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego.
 Raport  z likwidacji WSI wskazuje na powiązania wielu znanych polityków i  urzędników państwowych (w tym Bronisława Komorowskiego) z WSI, której  funkcjonariusze szkoleni byli w Moskwie przez sowieckie GRU.  Publikacja  aneksu do Raportu z likwidacji WSI mogłaby tę wiedzę jeszcze  pogłębić i  odbrązowić ostatecznie postać choćby ubiegającego się o prezydenturę  Komorowskiego, gdyby feralnego 10 kwietnia prezydent Lech Kaczyński  oraz  ministrowie Aleksander Szczygło i Władysław Stasiak nie zabrali tej  wiedzy do grobu. Dokumenty dotyczące agentury GRU w WSI oraz SB wśród  polityków i działaczy państwowych posiada także IPN w swoich zbiorach  zastrzeżonych, do których dostępu strzegł nieżyjący prezes IPN Janusz  Kurtyka. Ustawę przegłosowaną w marcu głosami Platformy i Lewicy  mającą  doprowadzić do zmiany prezesa IPN na kandydata popieranego przez front  antylustracyjny blokował jednak prezydent Lech Kaczyński. Zapowiedział  skierowanie jej do Trybunału Konstytucyjnego. Teraz Lech Kaczyński nie  żyje. Przeszkody zniknęły... *
 
 Ciekawa rola MSZ i Sikorskiego
 Nie jestem zwolennikiem tzw. teorii konspiracyjnych, Państwa tekst  jednak, napisany bardzo konkretnie i analitycznie, zmusza do  zastanowienia się, czy Prezydent, Pierwsza Dama i kluczowi  przedstawiciele Państwa Polskiego nie zostali rzeczywiście  zlikwidowani.
 Myślę, że w tym kontekście warto poszerzyć wątek dwóch uroczystości.  Przecież komunikat rosyjski, o którym Państwo piszecie nie pozostawiał  najmniejszej wątpliwości, że Kaczyński nie był w Katyniu mile  widziany.   To po pierwsze. Rosja więc nie mogła przełknąć, ze polski prezydent  nie  będzie się do niej łasił, by oddać hołd pomordowanym w Katyniu.  Jeszcze  bardziej zastanawiająca jest późniejsza rozgrywka w kwestii obchodów,  jaką z Pałacem Prezydenckim prowadziła Kancelaria Premiera. Po tym jak  Tusk dogadał się z Putinem prezydent Kaczyński publicznie  zapowiadał, że  chce uczestniczyć w uroczystościach jako najwyższy przedstawiciel RP.  Przeciwko tej propozycji wystąpiło Ministerstwo Spraw Zagranicznych.  Minister Radosław Sikorski, mimo że wiedział już od 27 stycznia że  prezydent Kaczyński chce wziąć udział w rocznicowych uroczystościach,  sprzeciwiał się obecności Prezydenta, chcąc by patriotyczny splendor  spłynął na jego pryncypała (nie ma to jak pijar!), wysyłając  Kaczyńskiego do Moskwy w rocznicę zwycięstwa nad hitlerowskimi  Niemcami  w Moskwie. By robić dobrą minę do tej politycznej rozgrywki  zastrzegał,  że gdyby preydent nie zmienił zdania to MSZ "oczywiście mu w tym  pomoże"."
 Przypomnę, że na sugestie Sikorskiego zareagował natychmiast   prezydencki  minister Paweł Wypych (również zginął pod Smoleńskiem), który  poinformował, że Lech Kaczyński nie zmieni zdania w sprawie udziału w  uroczystościach katyńskich, gdyż "Katyń jest miejscem, które w sercach  Polaków zajmuje szczególne miejsce i nie ulega wątpliwości, że w 70 rocznicę tej tragedii, mordu polskich oficerów, w tym miejscu powinni  być najważniejsi polscy politycy, zarówno pan prezydent, jak i pan  premier, marszałkowie Sejmu, Senatu (...)- Prezydent Kaczyński chce   być  tego dnia w Katyniu, ponieważ taka jest powinność głowy państwa, to  jest  miejsce, w którym w tym dniu należy oddać hołd pomordowanym oficerom - podkreślił Wypych (cyt. za tvn24.pl).
 Dalej: zdecydowane stanowisko Pałacu Prezydenckiego powoduje zmianę  stanowiska MSZ, które w liście przesłanym do Kancelarii Prezydenta  zwróciło się do Lecha Kaczyńskiego, by uczestniczył w polskiej  delegacji  w Katyniu. I teraz uwaga: w liście podano dokładną datę obchodów: 10  kwietnia, która została zaakceptowana ze względów oczywistych. A zaraz  potem okazało się, że że Putin i Tusk będą "obchodzić" Katyń trzy dni  wcześniej, mimo apeli ośrodka prezydenckiego, że obchody te nie   mogą być  tematem rozgrywek politycznych. Uważam, że w kontekście tego co stało  się pod Smoleńskiem, mataczenia śledztwem przez Rosjan, zbyt wielu  niejasności towarzyszących katastrofie, rola MSZ w doprowadzeniu do  dwóch uroczystości wymaga gruntownego zbadania. Tym bardziej, że  MSZ już  po 1989 r. było matecznikiem agentury obcej, tajnych  współpracowników i  komuny i nie zostało przewietrzone.

Materiały zebrane z różnych źródeł...

 

 

 

 

Стукачам, чекистам и членам российской агентуры вход воспрещен. Szacun za postawę Znalezione w sieci Lista Wildsteina Pan polecił Jeremiaszowi, by udał się do Rekabitów i dał im pić wino, lecz oni nie pili wina i mieszkali w namiotach, będąc wiernymi nakazom ich praojca Jonadaba syna Rekaba. Wówczas Pan powiedział, że nie zabraknie im potomka, który by stał zawsze przed Panem. Niewierną zaś Judę, która nie usłuchała nakazów swego Pana Boga, Pan ukarze...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka