W naszym kraju na umowach śmieciowych pracuje tylko 600 tys. osób. To zaledwie 3,7 proc. mających pracę Polaków – informuje „Rzeczpospolita”.
Z danych resortu pracy za 2012 r. wynika, że na 16,2 mln pracujących 9,1 mln posiada stały etat, 3,4 mln czasowy, a 3 mln prowadzi działalność gospodarczą. Jedynie 0,7 mln pracuje na podstawie umów zleceń i o dzieło.
Tyle Rzeczpospolita... A jakie są realia?
Pierwsza sprawa, jaka wymaga wyjaśnienia, to fakt, że rejestrowane umowy zlecenia i o dzieło nie są umowami śmieciowymi.
Skąd taka nazwa - "śmieciowa"? Jest to forma umowy, która zamiast do ZUS trafia do śmietnika...
Otóż określenie to dotyczy umów zawieranych na maksymalnie miesiąc czasu, często nawet na dwa tygodnie i nigdzie przez ten czas nie rejestrowanych.
Bardzo zastanawiające jest w jaki sposób udało się więc policzyć skalę problemu?
Pracownik pracuje (swojej kopii umowy nie dostał), a "pracodawca" liczy na to, że przez ten czas nie będzie miał kontroli. De facto o ten brak kontroli modli się również zastraszony i poniżany pracownik...
Dlaczego?
Rozpatrzmy więc dwa przypadki:
1. W czasie trwania tej "śmieciowej" umowy do firmy nie przychodzi żadna "kontrola" - (prawdopodobieństwo około 75%), w ostatnim dniu jej trwania "pracodawca" drze obydwa egzemplarze i wypisuje nową od dziś. Za pracownika nie odprowadzi ani zaliczki na podatek, ani składki na ZUS, ale pracownik się cieszy, bo może pracować następny miesiąc...
2. W czasie obowiązywania tej umowy śmieciowej przychodzi kontrola (prawdopodobieństwo około 25%) i w dodatku inspektorowi udaje się zidentyfikować tego pracownika na "śmieciowej" umowie (prawdopodobieństwo około 3%...). Jeżeli inspektor nie "odnalazł" takiego pracownika - patrz punkt 1. Ale załóżmy, że odnalazł i wylegitymował. Wtedy pracodawca natychmiast pokazuje wypisaną umowę (na przygotowanie takowej ma 7 dni) i twierdzi, że jest to umowa dopiero co spisana, pracownik jest na okresie próbnym i kiepsko sobie radzi (na zgłoszenie do ZUS - ma 37 dni, przepis jest do 7 dnia następnego miesiąca), więc pewnie i tak umowy z nim nie przedłuży... Pracodawca ma to wtedy w nosie, na miejsce tego "namierzonego" leszcza ma pięciu następnych, więc nie będzie ryzykował i z tym już następnej umowy nie spisze.
A zapomniałbym o najważniejszym - instytucje kontrolujące, od kilku lat, mają obowiązek powiadomienia podmiot kontrolowany o planowanej kontroli, a umowy cywilnoprawne nie wymagają formy pisemnej...
Swoją drogą, ciekawe jaka jest prawdziwa skala zjawiska, bo te 600 tys., to śmiech...