Jacek Kobus Jacek Kobus
239
BLOG

Ciąg dalszy nastąpił, czyli straszliwa siła snobizmu

Jacek Kobus Jacek Kobus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Jest kompletnym truizmem stwierdzić, że chyba większość czynności, jakie ludzie podejmują w życiu, robiona jest "niepotrzebnie", "ze względu na opinię", "dla zaspokojenia żądzy imponowania".

I nawet nie chodzi mi tu o takie prymitywne ujęcie tematu, wedle którego człowiekowi starczy żreć, srać i kopulować, a cała reszta, czyli wszystkie potrzeby lokujące się na wyższych piętrach "piramidy Masłowa" - to zawracanie głowy, pic i fotomontaż. Koniec końców potrzeby te są przecież realne. Człowiek zaczyna je zaspokajać NATYCHMIAST, gdy tylko ma taką możliwość. James Caldwell świetnie to pokazał w swoim "Królu szczurów": handelek z Japończykami pilnującymi obozu jenieckiego daje głównemu bohaterowi nie tylko jajka, chroniące przed kurzą ślepotą, ale i rzecz dlań, jak się okazuje, o wiele cenniejszą - prestiż (w chwili wyzwolenia obozu jajka przecież zostają - ale prestiż się ulatnia...).

 
Problem jest tedy bardziej subtelny!
 
 
 
W ludzkim, praludzkim i nawet w małpim stadzie - zawsze istniała jakaś "dystrybucja presitżu", mniej - więcej pokrywająca się z "dystrybucją władzy".
 
Mniej - więcej, ponieważ władza jest relacją bardzo dynamiczną. Natomiast relacje wynikające z "dystrybucji prestiżu" - od najdawniejszych czasówwykazywały zadziwiającą zupełnie tendencję do petryfikacji.
 
Bardzo często też tak bywało w dziejach, że stara "klasa rządząca", tracąc realną władzę, zachowywała mimo to decydujący wpływ na "dystrybucję prestiżu".
 
Tak było u Greków w epoce klasycznej: władza realna należała do różnych "ludzinowych" - dorobkiewiczów, rzeźników czy kupców, którzy dobrze sobie radzili na zgromadzeniu - ale stare rody arystokratyczne zachowały niektóre funkcje np. kapłańskie, przede wszystkim zaś - zachowały pozycję "arbitrów elegancji", dyktując w dalszym ciągu reguły rządzące kulturą sympozjonu (czyli "wspólnego picia"...), do udziału w którym wielu prominentnych dorobkiewiczów aspirowało bez powodzenia nieraz i przez całe życie...
 
O tyle jest to zjawisko ciekawe i dość nawet dobrze rozpoznane - że przecież w kręgu kultury sympozjonu narodziła się filozofia klasyczna, bez której - niezależnie od tego, co na ten temat uważają współcześni barbarzyńcy, w rodzaju blogerki Kiry - nie sposób wyobrazić sobie naszej współczesnej cywilizacji! Ci spośród arystokratów, którym nie starczało oddawanie się homoseksualnym flirtom, układanie wierszy czy piosenek, przerywane okazjonalnym (i koniec końców - bezpłodnym: przyszli Macedończycy i wzięli wszystkich za twarz...) spiskowaniem przeciw znienawidzonym demokratom - wzięli się za filozofowanie - i tak powstał sposób myślenia, któremu my dziś zawdzięczamy i lodówki i pralki i syfilis i parę innych plag trapiących nas w życiu codziennym.
 
Rzeczy najzupełniej praktyczne - wynikły, po długich wiekach, z czynności pierwotnie całkowicie bezsensownej i podejmowanej przez wielu młodych arystokratów bodaj głównie dlatego, że taki prostak jak rzeźnik Kleon, nie był w stanie ani jednego słowa z takiej dyskusji zrozumieć, mogli więc, bezsilni - bo to on miał w ręku zgromadzenie i władzę - przynajmniej pod tym względem uważać się za "lepszych" od niego.
 
 
 
Całkiem też podobnie się stało w wieku XIX z dawną arystokracją i nowym mieszczaństwem - nader chętnie kupującym lub dosługującym się arystokratycznych tytułów, inwestującym w podmiejskie pałace, wiejskie posiadłości, polowania na lisy i stadniny koni: bo był to tryb życia i odmiana kultury, która pozwalała pozować na "rycerskość" i w ten sposób, pozytywnie odróżnić się od rzesz wciąż-jeszcze-nie-dość bogatych konkurentów.
 
W naszej części Europy zajwisko to jest jeszcze bardziej zamotane niż na Zachodzie. Bowiem oprócz tego, że w wieku XIX miała miejsce zmiana u władzy - tośmy się jeszcze w tym czasie zaczęli "modernizować", zarówno pod dyktando zaborczych władz (którym, jak to ongiś wystarczająco szczegółowo chyba opisałem, zależało głównie na pozyskaniu więcej podatków i rekruta - i szybszym tegoż rekruta dostarczeniu na miejsce planowanej rzezi...), jak i, częściowo, z inicjatywy własnej, oddolnej.
 
Tak więc zachodziło zjawisko naśladownictwa i kopiowania dwojakie. Z jednej strony: awansujący materialnie i społecznie mieszczanie naśladowali arystokrację. Z drugiej zaś strony: wszyscy kopiowali styl życia i rozrywki klas wyższych francuskich czy angielskich, roniąc po drodze sporą część własnej tradycji, wliczając w to strój, zarówno codzienny, jak i odświętny, jak i mentalność czy zapatrywania na świat (jest też dla nas pod względem psychologicznym "typ sarmacki" bardziej obcy obecnie i mniej zrozumiały chyba nawet od członków owej hipotetycznej "pierwotnej hordy" - których przecieżnie aż tak trudno spotkać obecnie na blokowiskach wielkich miast...).
 
Jak się w tym wszystkim sytuowały konie, to opowiem w następnym odcinku - nie chcę, żeby mi się laptop Lepszej Połowy zajarał, jak raczył uprzejmie ostrzec pod poprzednim tekstem kolega Tomasz Gbur - a mam do zamieszczenia parę zdjęć, które nam nasz ostatni Gość właśnie przysłał.
 
Jak się łatwo domyślić - zachodzi pytanie, czy po sanacji, okupacji, komunizacji i transformacji - schemat przedstawiony powyżej jeszcze w ogóle ma jakieś do naszej sytuacji współczesnej zastosowania..?
 
Obawiam się, że żadnych. To znaczy - ani rządząca PRL-em komunistyczna nomenklatura nie pozostawiła przy życiu, majętności i roli społecznej wystarczająco wielu arystokratów, by jej własne snobowanie się na "ziemiański styl życia" (które to snobowanie - co najmniej od czasów Gierka - oczywiście że miało miejsce, bo jakżeż by inaczej..?) było czymś więcej niż nieudolnym pastiszem, parodią wręcz - ani też, nie wypracowała owa rządząca PRL-em komunistyczna nomenklatura własnych wzorców kulturowych na tyle atrakcyjnych, by ktokolwiek miał się nimi przejmować obecnie.
 
Wygląda na to, że ciągłość kulturowa, której jednym z najważniejszych przejawów w dziejach jest właśnie owo "petryfikowanie prestiżotwórczej roli elit schodzących ze sceny", o którym mowa - została w Polsce przerwana radykalnie i bezpowrotnie. Żyjemy tedy na kulturowej pustyni - a straszliwa siła snobizmu sprawia, że powstają u nas najpotworniejsze gargamele udające pałace, a prawdziwe "srebra rodowe", przez brak kulturowej kompetencji u współczesnych możnych - zamieniane są na tanie świecidełka, paciorki i koraliki.
 
Nie wystarczy sprywatyzować, żeby Polska stała się krainą mlekiem i miodem płynącą, a nasze stadniny, tory wyścigowe i inne filharmonie - rozkwitły. Problem bowiem polega na tym, że ludzie, którzy ewentualnie mogliby wszystkie te instytucje dostać na własność - nie wiedzą, co z nimi zrobić. I nawet niewolników o wystarczającej po temu kompetencji nie ma dość wielu, by - tak jak w niewolników obróceni Grecy uczynili dla Rzymian - wytłumaczyć zwycięzcom do czego to służy.
Jacek Kobus
O mnie Jacek Kobus

bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura