Jacek Kobus Jacek Kobus
206
BLOG

Koty

Jacek Kobus Jacek Kobus Rozmaitości Obserwuj notkę 3

Zdarzają się niespodzianki i nawet cuda się zdarzają na tym świecie!

Jak jużwspominałem wczoraj, dobrnąłem z wielkim trudem do połowy "Statku" Łysiaka - i zacząłem się głośno zastanawiać, czy by jednak nie pojechać do Stromca, do biblioteki (powstrzymała mnie Lepsza Połowa przypominając, że po porannym zbieraniu siana z owej najniżej położonej części Wielkiego Padoku, którą pierwej ręcznie wykosiłem - wypiłem już dwa piwa dla ochłody...).

 
"Statku" jak raz nigdy wcześniej nie czytałem. Czytałem z Łysiaka wiele, choć nie potrafię powiedzieć, czy była to większość, czy mniejszość jego dzieł: w młodości dość mi się jego "napoleońskie" książki podobały, w końcu to "moja" epoka. Wziąłem ten "Statek" głównie po to, żeby ewentualnie dać Lepszej Połowie posmakować naszego współczesnego bonapartysty (nie ukrywam, że z góry zaznaczając, że to dziwak prawie jak Prusowy Rzecki - jakoś, choć cenię, to nabożnego stosunku do Łysiaka nie mam...) - ale dobrnąwszy z trudem do połowy, stanowczo zmieniłem zdanie.
 
To się w ogóle nie nadaje do czytania..! Chyba, że dla facetów świeżo po ciężkim i kosztownym rozwodzie...
 
Teza, że wszystkie baby to kurwy i wszystkie się puszczają na prawo i lewo, z typowo łysiakową brawurą opowiedziana, może być interesująca, gdy się ją przeczyta raz. Może być wciąż jeszcze zabawna, gdy się ją przeczyta dwa lub trzy razy. Ale w "Statku" to się powtarza dwa lub trzy razy NA KAŻDEJ STRONIE! Jak łatwo policzyć, utknąwszy w okolicach strony dwusetnej - zarepetowałem ją około sześciuset razy. I złapałem się na tym, że dziwnie patrzę na Lepszą Połowę...
 
No więc, wyglądało na to, że zostało mi do czytania "Jezioro Bodeńskie" Dygata - a to już był sygnał, że pora do biblioteki po bardziej stosowną na taki upał lekturę.
 
Aż tu zajeżdża pod chatkę samochód... pełen książek! Serdecznie dziękuję E.M. za prezent i wybawienie z kłopotu.
 
Zaraz też, gdy się pożegnaliśmy, rzuciłem się na nowe lektury - i po krótkim wahaniu stanęło na Doris Lessing "O kotach". Nie skończyłem jeszcze, choć to cieniutka książeczka - ale trzeba było zająć się wieczornym obrządkiem, a potem czegoś szybko padłem w objęcia Morfeusza: no cóż, to jest wieś, tu się chodzi spać z kurami i wstaje o świtaniu.
 
Starczyło mi jednak kilku pierwszych rozdziałów, by wróciły wspomnienia z dzieciństwa i młodości - kocie wspomnienia rzecz jasna. Nasze obecne podopieczne, jak sobie to uprzytomnić, to mają niezwykle długie i słodkie życie: obie wysterylizowane, więc rodzić nie muszą. Żadne poważniejsze choroby się ich nie imają. No - Murkis, który zresztą był z nami bardzo krótko -zginął, jak się zdaje zadeptany przez konia - ale tak poza tym - bezpiecznie tu jest, a ile przestrzeni. Ile myszy..!
 
 
 
 
Krystyna tej nocy przyniosła do chatki trzy. Jedną przespałem - Lepsza Połowa twierdzi, że jej też nie chciało się wstawać, gdy ją wniosła do środka przez otwarte okno i dała kotu zeżreć łup w środku. Głośne obwieszczenie drugiej już mnie obudziło, to wyrzuciłem za drzwi najpierw mysz, a potem kota. A trzecią przyniosła rano, spóźniwszy się godzinkę na śniadanie...
 
Koćkodan czarno - biały za to, większość nocy spędziwszy bodaj na "krześle prezesa", czyli na moim siedzisku przedkońputerowym - po rytualnym, nocnym karmieniu zasnął szczęśliwie w nogach łóżka.
 
Koćkodan czarno - biały jest z nami od 2006 roku, kiedyśmy jeszcze w Warszawie mieszkali. Już, gdy ją braliśmy do mieszkania przy ulicy Bagno - była kotką więcej niż dojrzałą. Lekarz dał jej ponad dziesięć lat, choć to może była i przesada, bo mieszkając na ulicy, bardzo była zaniedbaną... Co prawda bardzo schudła przez ostatnie lata - ale nie wygląda na to, żeby zbierała się umierać!
 
W domu rodzinnym tak długowiecznym kotów nie było. Nie pamiętam, żeby jakikolwiek dożył swoich trzecich urodzin. Dom stał tuż przy dość ruchliwej ulicy - i bardzo wiele kotów zginęło lub odniosło poważne obrażenia w wypadkach (przez jakiś czas po sąsiedzku mieszkała starsza pani, która domowym sposobem składała połamane kocie nogi w łupki - nie wiem, jak to się stało, że po jej wyprowadzce, koty czegoś przestały łamać nogi..?).
 
Co jakiś czas szalał koci tyfus. A bardzo wiele kotów po prostu wychodziło z domu - i nie wracało. Różne na ten temat można snuć hipotezy - nie miejsce i nie czas tu na to. W każdym razie, "kociostan" - oscylował nieustannie pomiędzy zerem a liczbą bliżej nieokreśloną. O ile dobrze pamiętam, maksymalnie było tego wszystkiego trzynaście sztuk...
 
Pora kończyć. Uporawszy się z zeschłą trawą, nie mam już żadnych pretekstów do odkładania tego, co nieuchronne - czas rżnąć młode brzózki i sosenki, co byśmy zimą nie zamarzli! A lepiej robić to rano, póki jeszcze jest czym oddychać.
Jacek Kobus
O mnie Jacek Kobus

bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości